No to jeszcze jeden przykład pomocy, jaką Żyd wyświadczył Polakowi w trudnym okresie historii.
Opowieść wiąże się z osobą Bogdana Lacherta, później prof. architektury Politechniki Warszawskiej. (Przypomnę, że wątek Lachertów w ub. r. snuliśmy na Forum.) Ale nie ubiegajmy wypadków... Był rok 1920, gdy 20-letni wówczas student wysłany na front ukraiński dostał się do niewoli bolszewickiej. Przewożony do Kijowa zbiegł z transportu, ale niestety krótko cieszył się wolnością. Jeszcze udało mu się wyrobić dokumenty na nowe nazwisko i podjąć starania o powrót do kraju, gdy został rozpoznany i aresztowany. Codziennie słyszał Lachert strzały egzekucji i obserwował w celach wymianę więźniów. Ciężko chory na tyfus plamisty każdego dnia oczekiwał na rozstrzelanie, ale o dziwo ciągle żył. Powoli zdrowie wracało, co nie było dobrą wróżbą. Nagle celę jego zaczął nawiedzać młody Żyd, niejaki Margulis, ale dopiero później poznał jego nazwisko. Z początku nieufnie, jednak powoli zaczął wzbudzać zaufanie więźnia. Przynosił mu w tajemnicy papierosy, lepsze jedzenie i coraz pomyślniejsze wiadomości z frontu. Nagle pewnego dnia zmieniła się obsługa i więźniowie zaczęli opuszczać cele. Marzeniem Lacherta było jak najszybciej dostać się do rodziny w Warszawie. Wreszcie tak też się stało i wtedy dopiero poznał historię swego ocalenia. Ojciec Bogdana jeszcze sprzed wojny znał środowisko kijowskie, i dzięki swym wcześniejszym kontaktom nawiązał łączność z Margulisem, który za opłatę zobowiązał się wydostać Bogdana z więzienia. Kim był wybawca i co z nim później się stało, pozostanie tajemnicą. W każdym razie prowadził bardzo ryzykowną grę, której nie były w stanie zrekompensować żadne korzyści materialne. (wg Chomątowska B.: Stacja Muranów Warszawa 2012, s. 165-167)