Wspomnienia spisane przez mego Tatę Wincentego Czarkowskiego
Ojciec Mamy (Marii Wisłockiej), Wincenty Bronisław Ignacy Wisłocki (1834-1881 pochowany w Łańcuchowie k/Łęcznej), porucznik wojsk austriackich i węgierskich, kapitan w powstaniu 1863 r. poszedł walczyć 5 Węgrami, którzy polegli pod Batorzem; sam ciężko ranny, ukryty przez chłopów do Ordynacji Zamojskich, wrócił do walk, przerwanych w grudniu przekroczył granicę austriacką. Kolega Austriak znalazł jego akta personalne w Wiedniu. Dziadek miał opanowanych 17 języków. Po powstaniu pracował w dyplomacji austriackiej (W-wa, Moskwa, Konstantynopol, Sarajewo), na koniec jako sekretarz Starosty w Buczaczu. Zmarł podczas urlopu zdrowotnego u teścia Wincentego Sykstusa (1817-1900) i jego żony Julii z d. Liebe (Szwajcaria?). Czyż nie warto ocalić tę postać od zapomnienia?
Matka Matki -Maria Julia (1847-1905) też z domu Wisłocka, daleka rodzina - ślub z Wincentym Bronisławem Ignacym 2.02.1869 w Palikijach k/Wojciechowa. Zachował się śliczny toast weselny (przemówienie) kolegi z wojska Władysława Kornela Zielińskiego (monograf Lublina). Są też wspaniałe, liczne listy narzeczeńskie, przesyłane między Galicją a Królestwem Kongresowym, ogromnie czułe i mądre treścią, a zarazem świadczące o wielkim ubóstwie obojga narzeczonych. Majątki ongi bogatych Wisłockich dawno pokonfiskowane za udział w powstaniach narodowych, zaczynając od Baru i Kościuszki. Wincenty Sykstus jest już tylko nauczycielem wiejskim (to broniło przed zsyłką carską), a potem administratorem (zdolnym i uczciwym) w cudzym majątku (kolejno Żółkiewka, Palikije, Łańcuchów i Łopatki k/Nałęczowa).
Maria Julia miała liczne rodzeństwo: trzech braci poszło do powstania, wrócił tylko jeden Ignacy (1834-1896?).
Moja Mama - Maria Wisłocka, wychowywała się od dzieciństwa nie u swojej matki we Lwowie, gdzie po śmierci ojca(1881) wdowa została prawie bez środków do życia z drobnymi dziećmi (Michasia, Janusz, Hela, Becia i noworodek Wincenty (zmarł 1882), ale u dziadków w Łańcuchowie. Mając tam extra dobre wyżywienie, ruch, powietrze, nie uległa gruźlicy. Tamże opanowała wspaniale jazdę konną na oklep, byle źlebca złapała za grzywę, nawet po tatarsku pod brzuchem, co zaowocowało w 1915 jako ucieczka z deportacji kozackiej do Ufy(Ural) jako córka oficera austriackiego dokonana z terenów jeszcze bialoruskich, które do 1939 należały do Polski.
Ja - Wincenty Czarkowski - w zasadzie śmierci się wcale nie boję i to od dawna, ale chcę skrzypieć na wietrze jak stara, wypróchniała wierzba, szum listowia przelewać na papier dla Was, dla Narodu, a zwłaszcza w zakresie uwielbienia Boga i dziękczynienia Mu za ponad 20-krotny ratunek życia w obliczu nieuchronności śmierci i to w strasznych mękach (nie tylko w czasie wojny). Ot, teraz w marcu dostarczając materiały z akt mego ojca do publikacji o historii dzielnicy Dziesiąta i czytając rękopis tej pracy dla wprowadzenia uzupełnień (autorka zwróciła się do mnie z taką prośbą) dowiedziałem się, że w styczniu 1940 mogłem być aresztowany i rozstrzelany za zabicie 2 pijanych żołnierzy niemieckich w tej dzielnicy. A ja by uratować mamę po zgonie ojca (10.11.1939), poszedłem pieszo z nią przy 30 stopniach mrozu do ciotki Heli Postępskiej do Lubartowa, gdzie przez pół roku siedziałem jak "u Pana Boga za piecem", początek grudnia 1939 - rozstrzelano - 40! Wypędzono młodzież z wszystkich domów dzielnicy na selekcję.
Zostawię po sobie bardzo bogatą spuściznę w dokumentach i korespondencji wielojęzycznej. Jeśli to ocaleje, to jakież wspaniałe zachowa się lustro życia przeciętnej polskiej patriotycznej rodziny na przestrzeni 2 wieków, prawie całego XIX i całego XX-go. Proszę Cię, pamiętaj czuwać nad tym po mym zgonie. Myślę najchętniej o Bibliotece KUL-u, w którym studia zapewniły mi prawidłowy kręgosłup moralny i etyczny.
Chociaż stary, chcę brać udział w walce zdrowego trzonu Narodu o egzystencję. Wychowano mnie na patriotę; nie darmo Kościuszko skoligacony z Wisłockimi przez swą siostrę!
Ciąle mama stawiała mi Kościuszkę za przykład, mówiąc nie skompromituj rodziny i siebie złymi czynami. Ot, masz i przyczynę, że w karnym obozie w Landsbergu ryzykowałem widmem szubienicy i straszliwych badań przez Gestapo, gdy przez Luksemburczyka wysyłałem gryps do Genewy z błaganiem o ratunek, nie dla siebie, tylko dla wszystkich więźniów całego obozu.