Wiem, że byli też więźniowie, którzy wysyłali grypsy obrazujące położenie obozu poprzez swoje rodziny do Polskiego Czerwonego Krzyża z prośbą o interwencję, ale Niemcy z instytucjami kraju pokonanego nie liczyli się i do inspekcji więziennictwa w głębi Rzeszy nie dopuściliby. To - i w dodatku tak szybko - mogło się udać tylko Międzynarodowemu Czerwonemu Krzyżowi. Zresztą w ostatnim dniu pobytu mojego w obozie (27.07.1944) należącym do więzienia w Landsbergu a/L., otrzymałem dowód dotarcia mojego grypsu do p. Victora Hansena. Oto z depozytu, prócz ubrania cywilnego i drobiazgów osobistych otrzymałem jedyną rzecz leżącą w olbrzymim opakowaniu po jakiejś bardzo dużej paczce żywnościowej - pudło o średnicy 15-20 cm wysokości 6-8 cm z napisem Schuhcreme. Paczka ta była adresowana na moje nazwisko; części jadalne poszły do kotła, a pastę do Schuhcreme okazał się szmalcem gęsim, ale to drobnostka w porównaniu z papierem pakowym, na którym znalazłem adres nadawcy paczki, a był nim p. Victor Hansen z miasta Ettelbruck bei Luxemburg, BastnacherstraBe 26. Przecież tak brzmiał właśnie adres wysyłanego w dniu 28.03.1944 grypsu! Niestety wyrwana część adresowa z opakowania zaginęła mi w Dachau. Gdy w końcu stycznia 1963 przyjechał Frankie Hansen wraz z drużyną Etzelli do Lublina na dodatkowe spotkanie z koszykarzami Lublinianki, miałem możność dowiedzieć się, jak jego ojciec zareagował na mój gryps. Pan Victor wiedział już dawno, że ludność polska z Dąbrowicy otacza młodych więźniów luksemburskich wielką życzliwością i opieką, bo i sam korzystał z grypsowej drogi komunikowania się z synem. Skoro więc ktoś z Polaków zaprzyjaźnionych z synem znalazł się w potrzebie ratowania i zaufał pomocy luksemburskiej, to jego obowiązkiem stało się pośpieszyć z tym ratunkiem. Mój gryps powędrował dalej do M.C.K. luksemburską pocztą konspiracyjną, by zmniejszyć do limitu zagrożenie mojej osoby.