Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Ciotki

29.07.2015 20:03
Pamięci
Justyny (28 VIII 1892 – 1 VIII 1975)
i Czesławy Antoniny (11 IX 1893 - 1971)
WALEWSKICH

Do końca życia pozostały pannami. Dlaczego? Podobno z powodu rudych włosów. Pani Bonawenturowa Żelazowska, wykształcona na pensji żona kamienicznika z Częstochowy, nawet zachwycała się rudymi włosami Justyny. Mówiła, że są piękne – TYCJANOWSKIE. Ale to się na nic zdało, bo kandydata do ręki panna nie znalazła.
Po śmierci ojca, Józefa Walewskiego, w 1909 roku, obie siostry przygarnięte zostały przez bogatych krewnych. Zamieszkały wraz z matką, Genowefą z Żelazowskich, i rodzeństwem w majątku Laskowizna koło Radzymina. Czesława pomagała w kuchni, Justynie zaś przypadł szczęśliwy los „damy do towarzystwa”
Czesławę, którą nazywano w rodzinie ciotką Koką, zapamiętałem jako osobą szorstką i surową. Ubrana była zawsze na czarno, miała sztywną nogę i używała laski. Lubiła przychodzić do nas w niedzielę. Goszcząc w naszym domu, nie siedziała z założonymi rękami. Wyganiała mamę z kuchni i brała się do robienia obiadu. Gotowała pyszny rosół, taki bardzo klarowny, a makaron był zawsze własnej roboty, nie kupny, broń Boże. Po obiedzie siadała z wyciągniętą nogą na tapczanie i zaczynała snuć historie rodzinne, nie mające końca: „Kuzyn kuzynowi...”. Mama przy nich często zasypiała, a ja siedziałem naburmuszony, bo nie lubiłem Koki, która nie mogła mi darować, że byłem „niejadkiem”, że trzeba mnie było zmuszać do jedzenia. Stawiała mi za wzór wnuka siostry Sabiny, który potrafił zjeść na śniadanie całą bułkę paryską... – A ty co? Chudy jesteś jak patyk! – Tak, w dzieciństwie nie przepadałem za ciotką Koką, ale dziś wyraźnie widzę jej zalety. Dałbym wiele, żeby znowu ugotowała mi rosół z domowym makaronem. Zresztą z wiekiem poprawił mi się apetyt.
Przeciwieństwem Koki była Justyna. Miła, sympatyczna, z manierami znamionującymi osobę dystyngowaną. Ubierała się inaczej niż siostra, skromnie, ale wytwornie. Pamiętam jej szarą suknię ozdobioną żabotem i mankietami z różowej gipiury. Justyna mieszkała wraz z Koką we wspólnym mieszkaniu na Pradze: pokój Koki przypominał klasztorną celę, pokój Justyny – salonik zubożałej damy. Zapamiętałem szczególnie jedną wizytę, którą złożyłem jej tak jakoś na początku lat siedemdziesiątych. Ponieważ „dama do towarzystwa” nie ugotowała rosołu, poczęstowała mnie herbatą, podaną w filiżance z przedwojenną sygnaturą i mocno przetartymi złoceniami. Opowiadała mi te same, co kiedyś Koka, historie. Tym razem nie puszczałem ich jednak mimo uszu, lecz skrzętnie notowałem. Nie byłem bowiem już wtedy dzieckiem, tylko młodzieńcem, któremu właśnie wąs sypnął się pod nosem. Mimo tych już wyraźnych oznak męskości, ciotka mówiła do mnie: „moja droga”. Pewnie tak z nawyku, bo chyba przez całe życie konwersowała głównie z kobietami.
Czesława i Justyna. Mawiano w rodzinie, że nie było większych wrogów niż te dwie siostry. Przed śmiercią Koka zdecydowała, że nie chce być pochowana razem z Justyną. Kazała wymurować sobie na Bródnie osobny grób – z dala od rodzinnego grobu Walewskich. Zmarła w lecie 1971 roku. Nie mogłem być na jej pogrzebie (rodzice wysłali mnie na kolonie), lecz opowiadano mi, że obecna na uroczystości Justyna, stojąc przy trumnie siostry, nie ustawała w czynieniu jej wyrzutów. Pewnie tak z nawyku...
Jak wiele już lat upłynęło od śmierci sióstr Walewskich! Wyraziste, barwne i nietuzinkowe osoby! Dobre i zacne! Żył w nich jeszcze wiek XIX, w którym się urodziły. Obie wywarły na mnie wpływ. Czy mógłbym kiedykolwiek o nich zapomnieć?