Dopiero teraz, w niespełna dwa lata po śmierci Matki, wziąłem się za porządkowanie jej starej komody. Ma ona cztery szuflady, z których każda, jeśli ją otworzyć, przemawia głosem przeszłości. Grzebanie w nich można śmiało porównać do pracy archeologa, tyle że, w tym przypadku, najdawniejsze znaleziska liczą sobie najwyżej kilkadziesiąt lat. Jednak w skali życia jednostkowego to nie jest mało.
Już w pierwszej szufladzie natykam się na plik kart pocztowych z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Najstarsza, przedstawiająca katedrę w Lubece, nosi datę: 7 V 1946. Poznaję pismo Mamy... Kartka, którą zaczęła pisać w dniu powrotu z niewoli niemieckiej, nigdy nie została dokończona, ani wysłana. Lecz wygląda na to, że po 70 latach znalazła wreszcie swojego adresata!
"Podróż z Lubeki do Szczecina była okropna. Spanie miałyśmy w czymś, co przypominało klatki".
Podróż pociągiem? Nie, raczej statkiem. Co było dalej? Choć ona tego nie pisze, wiem, że w Szczecinie otrzymała przepustkę z numerem 655784, dającą jej prawo bezpłatnego przejazdu do Warszawy – „wszelkimi środkami lokomocji”. Nie było wtedy łatwo dojechać do stolicy...
...ale się tam jakoś dostaje. Idzie piechotą na Mokotów. Jest jej gorąco, bo ma na sobie amerykański szynel wojskowy z demobilu, gruby jak koc. Ugina się pod ciężarem plecaka z konserwami, też amerykańskimi. Zanim z ulicy Madalińskiego skręci w ulicę Lewicką, gdzie mieszka ciotka Kazia, spotyka kolegę z Powstania.
– Niepotrzebnie wróciłaś! Trzeba było zostać!
Kartkę z Lubeki przykrywam pocztówką ze Schwarzwaldu, na której widnieje pierwszy, powojenny adres mojej Matki: ul. Lewicka 10 m. 10 Warszawa.
"Freiburg 15 VI 1948. Droga Zeniu! – pisze do niej jakiś Alek – wczoraj wysłałem Ci kartkę z próbką tutejszej sztuki, dziś wysyłam z wycinkiem tutejszego krajobrazu. U nas, jak wszędzie, świat piękny, tylko ludzie podli".
Następują po tym dwa zdania o upalnej pogodzie i dopisek:
"Ukłony dla znajomych z Brunszwiku, jeżeli takowych spotykasz".
Z Freiburga przenoszę się błyskawicznie do Sopotu, dokąd przyjechał właśnie Zygmunt Sypniewski, nadawca kolejnej pocztówki. Jest właścicielem sklepu chemiczno-perfumeryjnego w Warszawie, więc nawet na urlopie myśli o interesach i z oddali wydaje dyspozycje pracownikom.
"Sopot 19 VIII 1948. Panno Zeniu! Tak mnie przynaglałyście, że zapomniałem o wielu rzeczach. Przede wszystkim trzeba dostarczyć ¼ kg. barwnika czekoladowego do firmy Haberbusch i Schiele, do rąk pana Woźnickiego na ulicę Ceglaną 4 z rachunkiem na 1250 zł i to jak najprędzej".
Mały skrawek papieru zmieścił jeszcze uwagę dotyczącą przebiegu podróży, która była wspaniała, i porannej mgły, tak gęstej, że niechybnie wróży ona dobrą pogodę.
"Serdeczne pozdrowienia! Niech Pani do mnie pisze!"
Niech do niego pisze, bo bardzo jest ciekaw, co słychać w sklepie, jakie są obroty i czy szybko dostarczono towar na ulicę Ceglaną. Kiedy przychodzi do zaadresowania kartki, uświadamia sobie, że nie wie dokładnie, gdzie mieszka panna Jeżykówna. Z pewnością przy Lewickiej. Ale pod którym numerem? Wysyła więc kartkę na swój własny adres: ul. Szustra 33 m. 3 Warszawa 12, gdzie Zenia bywa prawie codziennie.
– Będzie się pani u nas stołować – usłyszała kiedyś od Barbary Sypniewskiej.
– Zasiadało się do pięknie nakrytego stołu, na którym służąca stawiała wazę z zupą – przypominam sobie słowa Mamy, która niekiedy wspominała tamte obiady.
Po obiedzie całe towarzystwo przechodzi do salonu, który rzeczywiście wygląda jak salon: zdobi go duża palma, a w rogu stoi czarny fortepian. Częstym gościem jest tutaj Władysław Kiełpiński, były żołnierz Armii Andersa. Ma 35 lat, ale patrząc na dziewiętnastoletnią ekspedientkę, czuje się niczym starzec. Nie zaleca się do niej, tylko ją adoruje. Mówi, że jest podobna do Hedy Lamarr. A potem zasiada do fortepianu i śpiewa:
"Gdybym był młodszy, dziewczyno..."
Póki była w stanie, pamiętała jego fiołkowe oczy, które na nią tak czule patrzyły. Dziś tylko ja o nich pamiętam.
Kartka przedstawiająca fragment portu w Gdyni, podobnie jak ta z widokiem sopockiego molo, też nie została wysłana na jej właściwy adres: Ob. Zenona Kazańczuk P.P. Pracownie Konserwacji Zabytków Warszawa ul. Senatorska nr 14 Pałac Blanka.
Wprawdzie nie mieszkała w tym pałacu, ale codziennie do niego przychodziła jako sekretarka dyrektora. Prosił ją, by co rano przynosiła mu suchą bułkę na śniadanie. Może być sucha, byleby była świeża...
"Orłowo, 27 VII 1953. Moi drodzy! – pisze dyrektor – Przesyłam Wam pozdrowienia znad morza. Pogoda nam nie bardzo dopisuje. Mam prośbę do Was. Resztę pensji prześlijcie żonie albo, jeżeli zechce, prześlijcie mnie: Orłowo nad morzem ul. Bohaterów Stalingradzkich nr 25 m.3 u Franciszka Dolnego. Dajcie adres każdemu w biurze, jeżeli do potrzeb PKZ jest mu konieczny. Pozdrowienia dla Koleżanek i Kolegów. Edmund Giebartowski".
Komoda, która pamięta. Komoda, która opowiada. Ale na razie niech zamilknie. Wsuwam z powrotem szufladę ze starymi pocztówkami. Jutro będę kontynuował porządki, bo dzisiaj już jestem zmęczony.