Pojedynki w Polsce. Polskie prawodawstwo
średniowieczne nie znało pojedynków. Każdy chodził z mieczem
przy boku lub kijem, a obrażony obsypywał obelgami swego
przeciwnika i staczał z nim bójkę. Jeżeli go zabił, płacił
grzywnę jego rodzinie lub krewnym, podług prawa. Za
pokrzywdzonym ujmował się zwykle cały jego ród, tak
zwani stryjcowie, czyli stryjeczni różnych stopni, stając do
walki z przeciwnikiem i jego stronnikami. Tak było u
ludów słowiańskich, ale inaczej na Zachodzie, gdzie
rozwinęło się rycerstwo nie dla samej obrony kraju, jak w
Polsce, ale jako rodzaj osobnego zakonu z oddzielną organi-
zacyą, obyczajem i prawami towarzyskiemi. Z fanatycznych
i zabobonnych pojęć wypłynęły tam słynne „sądy boże",
czyli pojedynki przez próby z wodą i ogniem, rozpałonem
żelazem lub walkę, których wynik poczytywany za
zrządzenie boże, uznawano za dowód winy lub niewinności.
Tym sposobem pokrzywdzony bywał nieraz trzykrotnie
karany: raz przez krzywdę której doznał- potem gdy wy-
zwawszy przeciwnika nie sprostał mu w próbie lub walce,
a wreszcie przez wyrok, uznający jego sprawę za złą.
Prawodawstwo polskie może się tern pochlubić, że „sądy boże"
nie były jego płodem i nie należały do obyczaju
narodowego. Za poniesioną lub zdziałaną komu krzywdę były
u nas wynagrodzenia, opłaty ugodne, prawo zemsty, zdanie
na łaskę, pokora, infamia, bannicya i wyzucie z pod prawa,
były na to dowody, świadkowie, jednacze, ale nie uciekano
się do prób zabobonnych jak na Zachodzie u Bawarów,
Turyngów, Normandów, Allemanów, Burgundów, Longo-
bardów i t. d. Prawo tylko magdeburskie zawierało
przepisy o sądach bożych i pojedynkach, w jaki sposób
odprawiać sią mają. Gdy przeto prawo to zaczęło w wielu
miastach polskich obowiązywać, zabobonny zwyczaj zaraził
i nasze społeczeństwo. Przyczynił się do tego napływ
cudzoziemców w XIII wieku i wiekuista wada Polaków
naśladowania złych obyczajów zagranicznych. Mimo jednak
rozpowszechniającej się tej zakały — powiada Lelewel —
było coś narodowego, co się jej opierało. Długi czas
prawodawstwo narodowe zachowywało głuche milczenie o
praktyce t. z. próby bożej i samo nic z tego nie przyswoiło
sobie. Pojedyncze przywileje wykazują, że złe szło z góry.
Bolesław Wstydliwy r. 1252 pozwolił Klemensowi z
Ruszczy odbywać sądy na wodę, rozpalone żelazo i pojedynki
na miecze lub kije. Podobnych przywilejów spotykamy
i więcej. Z drugiej jednak strony widzimy, jak około roku
1290 za Henryka Brodatego, w przepisach przeciw
oszczercom nie dopuszczano, aby cześć obywatelska pozostawiona
była losowi bójki lub zabobonnej próbie. Kilka
przywilejów, jakie mamy o dopuszczeniu sądów bożych,
wyglądają, jakby uchylały nieznające takich praktyk prawo
polskie czyli obyczaj narodowy, który w Polsce był prawem.
Kiedy prawodawstwo narodowe odżyło za Kazimierza
Wielkiego, ustały pojedynki sądowe. Gdy r. 1389 podkomorzy
krakowski, Gniewosz z Dalewic, pomówił świątobliwą kró-
Iowę Jadwigę, pozwany stanął przed sądem w Wiślicy.
Jaśko z Tęezyna, kasztelan wojnicki, zaprzysiągł ze strony
królowej jej niewinność, a 12-tu rycerzy stanęło wobec
sądu, żądając pojedynku czyli rozprawy na miecze z
Gniewoszem. Ale sąd nie chciał honoru królowej na los
pojedynku narażać. A nużby Gniewosz kolejno powalił
przeciwników, to ludzie zabobonni przyznaliby, że mówił
prawdę. Sąd zażądał od niego dowodów, a gdy wyznał, że
mu się uroiło i prosił przebaczenia, skazano go na odszeze-
kanie oszczerstwa w izbie sądowej. Więc niezwłocznie
wlazłszy pod ławę zawołał: „Zełgałem jako pies!" i po
trzykroć szezeknięsie psa udał. To rozbroiło dobre serce
króla i królowej i był potem znowu w łaskach u dworu,
może dlatego, że z Krzyżakami potykał się mężnie. Na
Zachodzie żądano w takich razach próby pojedynku, w
Polsce jak widzimy, sąd wszelką próbę odrzucił. Gdy za króla
Aleksandra Jagiellończyka prawo magdeburskie, które w 42
miejscach mówiło o pojedynku sądowym na włócznie i
pałasze ku próbie niewinności, wcielano w księgi ustaw
narodowych, posłowie ziemscy roku 1505 artykuły powyższe
prawa miejskiego znieśli uchwałą swoją, jako przeciwne
religii i zdrowemu rozsądkowi. A tak podobno ze
wszystkich krajów Europy, najpierwej w Polsce wszelkie próby
pojedynkowe w sądach, zostały prawem zabronione. Gdy
z powodu częstych zwad i bójek po karczmach, na
zjazdach i biesiadach, między bracią ehorągiewnemi,
wydarzały się zabójstwa, z których oczyszczano się, tłómaeząc,
że to były pojedynki, przeto w XVI wieku pojedynki
zostały prawem wzbronione tak w Koronie jak Litwie. Kto
chciał się koniecznie pojedynkować, musiał od króla
uzyskiwać oddzielne na to pozwolenie. Kromer mówi o
Zygmuncie Starym, że tylko raz jeden podobnego pozwolenia
udzielił. Za Zygmunta Augusta Brzostowski z Guleżycy
wyzwał Stanisława Pszonkę z Babina przez pozew z
pieczęcią królewską do pojedynku publicznego w obliczu sądu
królewskiego. Pszonka nie stanął a Brzostowski żądał, żeby
był uznany za niewinnego, lecz król wyrok zawiesił. Na
weselu Zygmunta I, Samueł Łączyński rąbał się ze
Szwedem, który drwił z polskiego tańca. Szwedowi głowę zmiótł.
Król Zygmunt o zgiełk stąd wynikły dopytuje.
Skrwawiony Łączyński usprawiedliwić się przypada, a król sam
obwiązawszy jego ranę, puścił go spokojnie, nawet bez
pogróżek. Na dworze tegoż króla wspominany jest
dworzanin Neptycki, który słynął jako rozjemca i znawca
zagranicznych, przepisów pojedynkowych. Przepisy te i
zwyczaje wprowadzała młodzież pańska, po naukę i dla służby
rycerskiej wyjeżdżająca na obczyznę. Gdy raz między Spyt-
kiem Tarnowskim a Pieniążkiem takie waśnie urosły, że
ani senatorowie, ani król pogodzić ich nie mógł, przyszło
do tego za pozwoleniem królewskiem, że się wyzwali na
rękę. Naprzód tedy na kopie się próbowali, ale obadwa
skruszyli je o siebie bez szwanku. Do mieczów potem
porwali się, którymi długo walcząc, dali dowód patrzącym
na to panom polskim, że sobie i w męstwie i w sile równi
byli. Przetoź obadwa zeskoczywszy z koni, mile się
uściskali i odtąd w braterskiej komitywie zawsze trwali. Sądy
złożone z ziemian miały taką wówczas powagę obywatelską,
że wyzwany na pojedynek mógł nie stanąć i sprawę
pozostawić sądowi, jak ów Pszonka, i honoru przez to nie
tracił. Gospodarz domu nie mógł nigdy przyjąć wyzwania
od swego gościa. Opowiadano też o pewnym "Włochu,
którego gdy w podróży po Polsce gościł u pewnego pana,
po uczcie, wśród rozhukanej wesołości, umazano miodem
i zaprowadzono między obłaskawione niedźwiadki, a te
zaczęły go nielitościwie lizać, wśród pustego śmiechu gości.
Włoch wyzwał gospodarza na rękę, ale nie mógł go ni-
czem skłonić do przyjęcia pojedynku, bo to było
przeciwne ówczesnym prawom gościnności. Podniosły się w XVI
wieku głosy polskich publicystów przeciw bójkom i
pojedynkom. „Zemstą to zwiecie a w niej dowód wielkiego
serca i męstwa upatrujecie, jakby zemsta cnotą była,
a czemże u was wzgarda krzywdy ?" — pyta Frycz
Modrzewski. Goślieki widzi w pojedynkach „zdrożnośe".
Bartosz Paprocki upomina hetmanów za łatwość w
dopuszczaniu onych. Powodowski gromiąc w kazaniu z r. 1579 tych
co się pojedynkują, przytacza słowa hetmana Mieleckiego:
że kto najwięcej krzesze szabelką na dworze, ten nie
naciera na nieprzyjaciela. Jakoż istotnie prawdziwi miłośnicy
ojczyzny i ludzie wielkiego serca uważali każdą kroplę
krwi swojej za wyłączną jej własność i dla niej tylko
przeznaczoną. Statut litewski za zabójstwo w pojedynku
karę śmierci przepisał. Oświadcza on, że obelżywe słowa,
miotane przez wyzywającego na tego, który pojedynku
nie przyjmuje, nie krzywdzą go, owszem spadają one na
tego, który burzy spokojność publiczną, obrażony zaś
znajdzie pomoc w urzędzie przeciwko zapowiadaczowi gwałtu.
Wobec surowości praw polskich przeciwko pojedynkom,
pojedynki takie, t. j. formalne, z wyzwaniem, sekundantami,
umową, przyjętą ceremonią i obecnością licznych
świadków, odbywały się bardzo rzadko i sprawy wytaczane za
te przestępstwa do sądu przez instygatorów są bardzo
nieliczne. Za to bijatyki i rąbaniny zwaśnionych po
obozach i na sejmikach nie uznane za pojedynki i nie ścigane
przez instygatorów, o ile nie pociągały za sobą wypadków
śmierci, stawały się coraz częstsze, w miarę rosnącej
niedoli i upadających cnót obywatelskich. Widzimy to za
Jana Kazimierza z „Pamiętników Paska", który częste
pojedynki swoje dokładnie opisuje. Kartelów on nie posyła,
sekundantów nie obiera, sposobów do rozlania krwi na
wzór zagraniczny nie układa, tylko w rozjątrzeniu
porywa się do szabli i rąbać się na miejscu zaczyna. Ciągłe
noszenie oręża, krewkość i bezgraniczna odwaga młodzieży
w bojach, przyczyniała się do częstego rozlewu krwi. Gdy
r. 1671 żołnierze ehorągiewni wyrządzili krzywdę niejakiemu
Pałuckiemu pod Opatowem, ten wziąwszy syna i dwóch słu-
żących, samoczwart, wyzwał do boju część chorągwi czyli
roty i w nierównej walce krzywdę swoją pomścił. W roku
1674 prawo ponowiło ostrość dawnych ustaw przeciw
pojedynkom. Król Sobieski był ich wielkim przeciwnikiem,
mawiając, że „odwaga dowodzi się jeno w walce z wielu,
ale nigdy w potyczce z jednym". W tym samym jednak
królu, gdy na sejmie grodzieńskim r. 1685 zniecierpliwiony
był przymówkami Paca, odezwała się krew gorąca i
pochwyciwszy za szablę, „nie wywołuj — rzekł — ciężaru,
ramienia mego!" A Pac na to podobnież za szablę
chwycił i odparł: „Pomnij żem był sprawny gdyśmy byli równi".
W tychże czasach bawiący na dworze króla francuskiego
Jan Władysław Radziwiłł, starosta wiślicki, „słuszną zdjęty
obrazą o honor narodu polskiego, posła hiszpańskiego
w pojedynku zabił". W Polsce można było z godnością
pojedynku nie przyjąć, przez uszanowanie dla praw
Rzeczypospolitej, jako uchwalonych przez naród a
zakazujących pojedynkowania. Pojedynki w święta i w dniu
sobotnim, jako N. Maryi Pannie poświęconym, nie odbywały
się. Wystrzegano się pojedynków formalnych bez
pozwolenia króla lub marszałka, jako ministra porządku
publicznego. Rozlew krwi w obrębie królewskiego pobytu
surowo był karany. W czasie sejmu r. 1634 przyszło do
pojedynku wojewodzica Sapiehy z Kossobadzkim, wojewo-
dzieem mazowieckim. Sapieha odniósł ranę, a Kossobudzki,
że pod bokiem królewskim zwady wszczynał, gardłem
przypłacił. Pojedynki rycerstwa polskiego odbywały się
pierwotnie konno, w zbroi, z kopią lub mieczem, jak turnieje
i gonitwy, później dopiero stawano pieszo do walki z
mieczem lub szablą. Pistolety i szpady, czyli jak nazywano,
rożny francuskie, mieli Polacy w pogardzie, jako broń dla
rycerza nieprzyzwoitą. Panicze tylko, wychowani z
cudzoziemska, robili wyłom w obyczaju narodowym. Po
pojedynku strony się zwykle godziły i zawiść ustawała. Jeżeli
jeden zginął, to szukano zgody z krewnymi, a gdy jednacze
takową doprowadzili do skutku i nie było oskarżyciela,
instygatorzy i sądy nie dochodzili sprawy. Za czasów
saskich najgłośniejszy był pojedynek (r. 1744) podkomorzego
Poniatowskiego z Tarłem, wojewodą lubelskim, który
poległ. Że podkomorzy był młodzik w porównaniu z
wojewodą, więc ojciec jego wzywał sejmujących, aby na syna
był sąd a o zgonie Tarła długo ze zgrozą powtarzano. Za
Stanisława Augusta, o ile sfrancuziałość warstw najmo-
żniejszych osłabiła rzetelną miłość kraju, o tyle rozwinęły
się chorobliwe pojęcia o honorze osobistym i zagęściły
pojedynki na wzór zagranicznych. Doznawały więc przeszkód
od władz i były nieraz wstrzymywane, a pojedynkujący się
ulegali wyrokom i odsiadywali wieżę. Choć król dał
pozwolenie, duchowieństwo jednak nie zważało na to i z ambon
rzucało klątwę na tych, którzy się pojedynkowali.
Ogłoszenie takiej klątwy było niejako obowiązkiem biskupa,
w którego dyecezyi pojedynek nastąpił. Pojedynkami na
pistolety Polacy pogardzali, uważając je za wypadek
losowy, zatem za rodzaj zohydzonej, średniowiecznej „próby
bożej".
http://www.dbc.wroc.pl/dlibra/docmetada ... C9339C77-1