Kamienny Dwór. Moje wspomnienia 1946-1950 r. Posiadłość była otoczona kamiennym murem od strony wsi Wólka Pietkowska. Patrząc na dworek na zdjęciu, po lewej stronie mieściła się kancelaria Pawła, biurko, telefon na korbę, maszyna do pisania, maszyna do liczenia, liczydła i portret Stalina na ścianie. Wspomnienia moje nie mogą być dokładne, to szmat czasu. Po prawej stronie zdjęcia w głębi była pompa głębinowa dostarczająca wodę do zbiornika na strychu skąd grawitacyjnie spływała do kuchennych kranów. Był salon z ogromnym kominkiem, któremu pewien Białostocki fotoreporter robił zdjęcia. Obok domu rósł krąg lip pośrodku których stał kamienny stół z ławkami. Z tyłu domu w głębi był mniejszy dworek zarządcy posiadłości, dalej po przejściu mostu dom ogrodnika który opiekował sie ogromnymi sadami. Do dziś pamiętam wyborny smak malinówek i koszteli. Po prawej stronie był warsztat w którym naprawiano traktory. To tam po raz pierwszy widziałem polskiego Ursusa na stalowych kołach. Idąc dalej w prawo była przechowalnia owoców a jeszcze dalej obora. Z niej właśnie pracownik wyprowadzał czasami ogromnego byka. Pewnego razu stała się tragedia, byk wziął na rogi tegoż robotnika. Przeżył on wypadek a mój ojciec zmuszony był zastrzelić zwierze. Mięso zostało podzielone między pracowników. Były jeszcze inne warsztaty. Stały tam jakieś tokarki i obrabiarki ale przeznaczenia tego obiektu nie znam. Były też stawy hodowle w których zażywaliśmy letnich kąpieli. Byłem dzieckiem chorowitym. Ponieważ lekarze nie mogli pomóc, mama w desperacji z ostatnią nadzieją pojechała ze mną z pielgrzymką do Częstochowy, jechaliśmy w wagonach towarowych. Pamiętam mamę gdy przed odsłoniętym obrazem Matki Boskiej modliła się i prosiła o łaskę dla mnie, więcej nie chorowałem aż do dziś. Mniej więcej w tym czasie nastąpiło aresztowanie ojca, rozpacz mamy, podróże do Białegostoku. Tato przebywał w areszcie w piwnicy na ul. Mickiewicza, wrócił z chorobą płuc. Czasy to były ciężkie i niebezpieczne, w nocy partyzanci i zwykli bandyci a w dzień wojsko. Pamiętam jedną scenę - to jak kadr z filmu. W salonie na krześle siedzi oficer w przedwojennym mundurze w bryczesach i rozmawia z ojcem, wchodzi żołnierz z automatem, składa meldunek. Po wielu latach dowiedziałem się że byli z NSZ, wzięli krowę. W tamtych czasach na tych terenach walczył Huzar, może to on albo inni z jego oddziału byli u nas. Następny kadr. Matka trzyma mnie na rękach a w nią wymierzona była broń. Przyszli po ojca, który był w delegacji. Pewnego razu o zmroku gwałtowna wymiana ognia, odpowiedź była chaotyczna to właśnie Huzar nie daleko o nas rozwalił i spalił posterunek. Wiele razy słyszałem w rozmowach rodziców, że zabito działacza z PZPR, że zamordowano albo okradziono rodzinę. Następna kadr - przed zmierzchem, nagły hałas, to było wojsko. Pamiętam rozkaz dowódcy - "kaemy na front". Pamiętam obstawiony dworek i uśmiechniętego żołnierza. Dowódca "żartował", że do wojska pójdę za 14 lat - wspomniał ojciec. Następne lata były bezpieczniejsze. Na strychu zamieszkało dwóch ormowców, a później cały oddział wojskowy zajął dworek zarządcy. Wspomnienia moje nie mogą być chronologiczne z wiadomych przyczyn, ale są to wspomnienia, fragmenty które przeżyłem i zapamiętałem. Są one w mojej opinii najważniejsze i być może dlatego utrwaliły mi się w pamięci. Latem 1950 r. Paweł skierowany został do pracy w Białymstoku. Po niespełna roku następna delegacja do innego PGR, ale to już inna, spokojna historia.