POLSKA A
MOSKWA
W PIERWSZEJ POŁOWIE WIEKU XVII.
DYARYUSZ
WACŁwA
DYAMENTOWSKIEGO
(1605-1609),
W listopadzie r. 1605 udał się
Jerzy Mniszech do Kra-
kowa, na ślub córki swej Maryny z Dymitrem , carem mo-
skiewskim, a w marcu roku nast
pnego wyjechał z nią razem
do Moskwy, ażeby wziąć udział i w tamtejszych uroczysto-
ściach weselnych.
W podróżach tych towarzyszył panu wojewodzie liczny
orszak sług i domowników. Pomiędzy innymi był w gronie
tem także Wacław Dyamentowski, autor niniejszego dyaryusza.
O poprzedniem życiu jego tylko nader skąpe posiadamy
wiadomości.
Pochodził on z starej, chociaż niezamożnej rodziny Mu-
tynów herbu Drya, która
dopiero w połowie wieku XVI-go
przybrała nazwisko Dyamentowskich l); urodził się w r. 1532.
Gniazdem jego rodzinnem była wieś Skoków, położona w ów-
czesnym powiecie lubelskim 2), a dzisiejszym nowoaleksandryjskim
W dzienniku tym opisał on nie tylko owe uroczystości
weselne, ale nadto prawie dzień za dniem zapisywał, co
tylko ważniejslego wydarzyło się tak w ciągu podróży tych,
jak w ogóle podczas pobytu ich w Moskwie.
Jako domownik Mniszcha z nim razem przez dwa lata
prawie przebywał w Jarosławiu. Z końcem maja r. 1608 wy-
wieziono wprawdzie Mniszchów do Moskwy, jednak Dyamen-
towskiego, wraz z partyą 160 innych więźniów polskich, za-_
trzymano naprzód w Jarosławiu, a w miesiąc później wysłano
nawet na dalsze wygnanie do W ołogdy. Ale już z początkiem
listopada t. r. obydwa te grody poddały się drugiemu Dymi-
trowi, a wtedy Polacy, więzieni dotąd na rozkaz Szujskiego ,
odzyskali wolność. Wówczas pośpieszył Dyamentowski razem
z wieloma innymi do obozu drugiego Samozwańca pod Mo-
skwę, skąd po kilkotygodniowym pobycie, wraz z wojewodą
sandomierskim, w lutym r. 1609 powrócił do Polski S).
Fragmenty
Wtem Carowa (jeszcze się nie
była nie ubrała i wszytek
fraucymer bez stowłosa byli, tylko się
ze snu porwawszy do
inderaków), usłyszawszy rozruch w zamku, wypadnie, chcąc
widzieć, co się
dzieje. Zaraz usłyszawszy złą nowinę, że cara
zabito, myślić jeła
co czynić. Zeszła na dół do jednego sklepu,
ale gdy jej tam nie radzono być, wróciła się na górę
Tam idąc, ze schodu strącili ją, nie wiedząc, kto jest, bo tak
mniemam, gdyby ją poznali, nie żywiliby jej bIli. Weszła
jednak do izby, tamże miedzy białemi głowami była. Zaraz
się też zdrajcy posypali do pałaców tamtych. Był przy Caro-
wej Jan Osmólski, pokojowy. Ten, gdy się już darli do drzwi
gankowych l), wypadł, tłukąc wszytką siłą i długo ich wspie-
rał na wschodziech , że mu w ciasnem miejscu radzić nie mo-
gli, az gdy już zemdlał, rozsiekali go na sztuki. Potem Panią
starą Chmielowską postrzelili, z którego postrzału w kilka dni
umarła, do izby wpadli, gdzie była Carowa z białemi gło-
wami. Już więcej
nie bili białych głów, tylko na łupież wpadli,
rzuciwszy się
do komor, w których sypiały. A wtem starszy
Bojarowie przypadli, pospólstwo rozpędzili, straż przystawili,
żeby już na nich targnąć się nie śmieli. Rzeczy wszytkie
i Carowej i białogłowskie do sklepów za pieczęciami pochowali-
Carową ze wszytkiemi białemi głowami do inszej izby
sprowadzili, tak tylko w inderakach a płaszczykach, ubezpie-
czywszy się, że im się nic nie stanie.
To jedni w zamku l) robili, a owdzie drudzy ubiegli staj-
nie, które były także w zamku, za Pana Wojewodzinym dwo-
rem, przez ulicę. Tam 25 człeka pacholików i woźnic, tak
Pańskich, jako i naszych służnych, zabili, koni 95 wzięli.
Jeden chromy był i tego obłupiwszy, na ćwierci porąbali i za-
brali. Pan Wojewoda jeszcze nie wiedział o Caru, tylko wi-
dząc już to, co się dzieje, zwątpił o swem zdrowiu. Ratować
tamtych trudno było, bo wrota zatarasowane byly; oni z ulice
zawalić je kazali, a my w dworze się zaparli. Więc niewiele
nas było w dworze, bo warta, skoro dzień, do gospód ode-
szli, a drudzy nastąpić nie przyspieli. Jużby byli radzi wszyscy
do dwora i już byli pod chorągiew stanęli, ale ich nie pu-
szczono.
Zołnierze, na swych stanowiskach będąc, stanęli pod
chorągiew, tak tylko, jako wsiedli, chcieli się przebijać do
zamku, ale trudno było. Kobyleniem zastawiono ulicę i moc-
nym ludem opatrzono, jednak uderzyć na nich nie śmieli,
tylko stanowiska ich ubieżawszy, konie, czeladź i wszytkie
rzeczy rozszarpali, a oni tak do czasu w sprawie stali. l tak
tylko z sługami i z komornikami, a z drobną czeladzią został
Pan Wojewoda w swym dworze. Byliśmy jednak gotowi się
bronić, tegoż się spodziewając, co się drugim stało w oczach
naszych. Już bylo działo narychtowane prawie w okna ku
nam, drugie pod mury zatoczono, tylko żeśmy mieli sklepy
miąższe, murowane, w których niełacnoby nas dobyć mogli,
chyba wielką mocą. Już byli i kamienie na dwór poczęli
miotać, cisnąc się na parkany i strzelców zakradło się było
niemało dziurą od czerńców, o którycheśmy nie wiedzieli.
A wtem Bojarowie, przyjechawszy do wrót, zawołali, żeby
kogo starszego Pan Wojewoda posłał do Panów Dumnych.
Nie ufaliśmy im, przeto dali zakład, bojarzyna jednego,
który miał pod sobą 500 strzelców. Posłał tedy Pan Wojewoda
sługę swego starszego, Stanisława Gogolińskiego. Przesadziliśmy
go przez parkan, bośmy wrót otwierać nie śmieli, na którym
gdy zbroję obaczyli, rozumieli, że tam między nami ludu
zbrojnego wiele było. Ten gdy przyszedł przed Pany Dumne,
uczynił rzecz jeden Senator do niego, Tatyszczew przezwi-
skiem, który też był przedniejszym zdrajcą i autorem tej
sprawy, pokazując to i wywodząc, że Bóg Wszechmogący
ma w opatrzności wszelkie Królestwa i wedle upodobania
swego niemi rządzi, a bez woli onego nic się w nich nie
dzieje, przeto i tu, cokolwiek się stało, wszytko z woli Bo-
żej się stało. Zmiennik ten, który był państwo nasze posiadł,
iż go niesprawiedliwie nabył, nie poszedszy z pokolenia car-
skiego, przeto się z niego niedługo cieszył. Dziś żywota jego
koniec i państwa przyszedł. A Pan twój słusznieby tego z nim
wespół przypłacić był miał, ponieważ on był jego opie-
kunem, on go tu naprzód w ziemię naszę wprowadził, on
przyczyną był wszytkich przeszłych wojen i szkód, on ziemię
spokojną rozburzył i zamieszał. Ale że go Bóg zachował tego
dzisiejszego niebezpieczeństwa do tej godziny, niech chwali
Boga, już się dalej nic nie bojąc, aby go co potkać miało.
I córkę jego ze wszytkiemi zachowaliśmy zdrowo. Idźże, a po-
wiedz to Panu swemu.
Dopierośmy wtenczas, kiedy przyszedł, zrozumieli i uwie-
rzyli, że Cara zabito. Z jednej strony żal wielki, z drugiej
strony jakakolwiek pociecha, że nas uprzezpieczono pokojem.
Jednak potem jął się był lud barzo naciskać ku dworowi, aż
prawie na parkany leźli, przeto znowu słał Pan Wojewoda
tegoż Pana Gogolińskiego, żeby się nie kazali pospólstwu na-
ciskać, bo acz nie mieszamy się w tę sprawę, jednak w ża-
łości swej nie otrzymamy się dalej, gdyż nie żal mi będzie
poczciwie umrzeć. Zaraz tedy pospólstwo odpędzono i strzel-
cami dwór dla przezpieczeństwa otoczono. Jednak przecię
z kupy pospólstwa wyciągnął któryś strzałą z łuku, która na
łokieć tylko od głowy Pana Wojewody, nad nim w ścianę
utknęła. Potem się Pan Wojewoda na ganek więcej nie
ukazował.
Tylko cośmy się trochę uspokoili, alić znowu we wszy t-
kie dzwony uderzono i z dział bić poczęto. A ono wtenczas
Ksiąięcia Wiśniowieckiego dobywali wszytką mocą. Ten, gdy
już chcial ze wszytkimi sługami i czeladzią konno do zamku
albo w pole bieżeć, nie wiedząc, co się dzieje, ale gdy mu
dano znać, ie już i Cara zabito i Polaków niemalo zginęło,
widząc, że już nie było po co jeździć, kazał konie postawić,
a sam się umyślił bronić z domu. Acz go już było uprzez-
pieczono pokojem i przystawów kilka dano, jednak gdy się
pospólstwo nacisnęło, wpadli w dwór dla łupów. Książe, spo-
dziewając się, że po rozszarpaniu rzeczy i samemu się dostać
miało, krzyknąwszy na czeladź, uderzył na nich. Tam gdy
radzić nie mogli, wskok zatoczywszy działa, strzelali do gma-
chów. Oni Łeż przecię się bronili i do 300 Moskwy pozabijali,
którym jeszcze puszkarz pomógł na śmierć złem wyrychtowa-
niem działa; co miał do ściany uderzyć, to on w ichże,
Moskwę, poniżył i uczynił czystą dziurę w nich. Sam Książe
bił ich z łuku nienajgorzej. Widząc tedy Szujski, że ludu
wiele upadło, skoczył sam (ten to Carem został), krzyknął
na Książę, ieby się hamował, wyjąwszy krzyż pocałował,
ślubując mu pokój. Uwierzył mu Książę i puścił go od siebie.
W szedszy w dom, płakał barzo, widząc tam barzo wiele Mo-
skwy pobitych, którzy się byli tyłem dla łupów przekradli.
Naszy wszytkich pobili, drudzy aż oknami skacząc, szyję ła-
mali. Bojąc się tedy Szujski, żeby co znowu nie potkało Ksią-
żęcia od pospólstwa, wziął go z sobą na inszy dwór i sługi
przedniejsze, z nim rzeczy rozebrawszy i konie wszytkie.
Siedmnaście mu człeka ubito w tym pogromie, a sługę jednego.
Do Pana Starosty krasnostawskiego jui się też poczęli
dobywać, szturmować, pod płoty kopać, ale gdy w obronie
stali, przybieżeli Bojarowie i uhamowali; potem straż koło
dwora obstawili.
Już przedtem naszych barzo wiele pobili, mianowicie na
ulicy Miekickiej, gdzie dwór Carowej stanowiska swoje mieli.
Tam najwiętszą moc obrócono, bo tam było do kilkuset Po-
laków w jednej ulicy, ale cóż potem, kiedy się nie mogli ra-
tować, bo zaraz jeszcze drudzy spali, kiedy gospody obsko-
czono wszytlde z osobna, przeto się każdy z swego dworu
bronił z czeladzią, albo który był towarzysz towarzysza bliż-
szy, przebijali się do siebie i wespół bronili. Drudzy na ulicę,
gdy im już strzelby nie stało, wypadli z ręcznemi broniami.
Legło tam Moskwy barzo wiele, bo się naszy do umoru bro-
nili, chyba których na wiarę pobrali. Odebrawszy od nich
oręże, pobili ich i tak ich najwięcej poginęło. A gdzie naszych
było w kupie kilkanaście, kilkadziesiąt, w obronnem miejscu,
nie mogli im radzić i zaniechali ich. Tam zginęli: Andrzej
Komorowski z Żywca - ten się długo i dobrze bronił z mie-
czem - Samuel Strzyżowski, Jakób Horodecki, sługa Pana
Wojewody, Stanisław Łagiewnicki, Jan Zabawski , Wojciech
Pierzcbliński, Stanisław Szumowski, Jakób Solecki - inszych
imion nie wiem - Przecławski, Gliński, Kruszyński, Marcinkowski, Gotard, Hańczyk, Kunowski, Mijakowski, Witowski,
Haler, Bobola ; z sług carskich: Skliński, Stanisław Lipnicki,
Borsza l) , Czanowicki , Iwanowski, Chrapkowski , Wąsowicz ,
Pełczyński, Haraburda , Hołownia.
Nad tymi wielkiego okrucieństwa dokazowali, bo gdy na
jednem miejscu kilku ich było, zgodzili się na to, żeby się
poddać, nie broniąc, gdyż im przysięgali, że mieli być w pokoju - a gdy się poddali, pytano ich naprzód, który więtszy
pan między nimi. Ozwali się: Skliński. Porwawszy go, rozkrzyżowali na stole, tamże obciąwszy nogi i ręce, brzuch rozprówszy, nadziali. Drugich rozmaicie katowali oprócz Borsze,
który się w inszej gospodzie bronił dobrze. Kilkakroć wypadał
z mieczem, aż go z kąta jeden postrzelił, gdy się do izby
wracał, a on się był w sieni nań zasadził. Świrski się obro-
nil. I inszych niemało na tej to ulicy pobito, a zwłaszcza pa-
cholików, wo
nic etc.
Tamże zginął Piechota, z Krosna mieszczanin, z synem
samoczwart. A których Pan Bóg zachował, ze wszytkiego ich
obnażyli. Poranionych, pokłótych, wiele ich było, co żywo
zostali. Tyraństwa i okrucieństwa srogie i niesłychane! Trupy
bezduszne, pastwiąc się nad nimi, kł6Ji, pr6li, ćwiertowali,
sadło z nich topili, w błota, w gnoj e, w wodę miotali i wsze-
lakiego nad nimi morderstwa dokazowali. Zdobycz wielką
z tamtej ulice odnieśli, bo zamożystych i strojnych wiele
tam było.
Drudzy owdzie, a zwłaszcza ta siła, co Książęcia do-
bywali, rzucili się do Pana Zygmunta Tarła, Chorążego prze-
myskiego, zaczem prędko go dobyli; nie mógł się oprzeć wiel-
kiej mocy. Samę Panią Tarłową postrzałem obrażono, czeladzi
kilkanaście człeka zabito, rzeczy wszytkie zabrano, sami tylko
w koszulach zostali. Tamże panią Herburtową toż potkało
i Pana Lubomirskiego. Ztamtąd zaraz, bo niedaleko było, do-
byli się do Księdza Pomaskiego, Sekretarza Króla Jego Mości.
Mszą na ten czas właśnie odprawował i tylko co skończył:
Ite missa estc, ostatnie drzwi wybili. Jeszcze był w ornacie.
Tamże obraz Najśw. Panny postrzelili, z aparat6w samego
obłupili, tamie przed ołtarzem zabili, a nazajutrz skonał.
Także i brata jego rodzonego i czeladzi mało co zostało; rze-
czy wszytkie rozchwycone.
Był też wtenczas Ksiądz Aleksander Sądecki, Kanonik
bobowski; ten tylko nago uszedł. Pan Bóg naprzód, a niemiecki
język ratował go, bo rozumieli, że Niemiec, ale by byli po-
strzegli, że ksiądz, tożby mu się było stało.
Na Pana Starostę sanockiego nie rzucili się, bo tam wie-
dzieli o żołnierzach. Tamże się do niego zbiegli: Pan Niemo-
jewski, Podstoli koronny, Pan Korytko, Pan Wolski, dla sna-
dniejszej obrony; zaczem wiedząc ludzi niemało w sprawie,
nie śmieli uderzyć na nich, tylko jeden niecnota samemu
Panu Staroście ugodził strzałą nad głową i mało go chybił,
a wtem od Bojar przystaw6w i strzelcow dano dla obrony.
Pan Starosta łukowski, obaczywszy rano tumult i roz-
ruch, uszedł do Pan Posła dla rady; i inszych się niemało tam
zbiezalo. Pan Poseł, jako człowiek cnotliwy, wszytkich z nie-
bezpieczeństwem kazał w dwór puszczać i po tym rozruchu
długo ich miał na swym chlebie i o nich się opierał. Jednakże
potem wydać ich musial, a Dwór Poselski w pokoju był za-
chowany.
Na Panów Stadnickich rzucili się, ale tam nic nie wskó-
rali. Bronili się dobrze i potężnie, zaczem musieli ich zanie-
chać, a złodzieje na nich nagorszy byli, co ich z turmy wypu-
ścili, których oni przedtem karmili w turmie, dostatkami
opatrowali i pieniądzmi i tak im za ono ich dobrodziejstwo
oddawali, tam nabarziej szturmując, ale ich Bóg obronił.
Pani Starościna sochaczewska, obaczywszy tumult, w go-
spodzie się swej zamknęła i z sługami swymi na górze, gdzie
jej nie dobywano długo, widząc, że się broniła, tylko rzeczy,
konie, wozy, co na dole było, zabrano.
Pan Paweł Tarło, Starościc sochaczewski,z Panem Sa-
muelem Balem w jednym dworze bronili się długo. Tam gdy
Moskwa bez szkody swej pożyć ich nie mogli i przysięgli im
pokój , której przysiędze Pan Bal uwierzywszy , wyszedł do
nich, bronie oddał od siebie, rozsiekali go zaraz i sługi, któ-
rzy z nim byli wyszli - co widząc Pan Tarło, nie wychodził
za nim, ale się cofną wszy, do końca bronił i został bez szwanku.
Tamże niedaleko, Pana Piotra Domarackiego, także przy-
sięgą i pokojem ubezpieczywszy, gdy się im poddał, wywiód-
szy go za wrota, zabili. Słudzy jego radziby się byli bronił,
ale samże pan, odebrawszy od nich oręże, zamknął w ko-
morze. Nie bitoć ich wprawdzie, ale ze wszytkiego odarto.
Tamże zabili Jana Gołuchowskiego, dworzanina Króla
Jego Mości, który był przedtem do Cara zajechał, bywszy
przystawem u Posła jego Tatiowa. Tego rozkrzyżowawszy,
próli nożami i dziwnie się nad nim pastwili. Także Pana
Jasionowskiego, co też był przystawem u Posła OCanasa.
I czeladź im zabito.
Pana Cykowskiego młodego także zabito, z którym stał
Pan Jakób Broniewski, ale szcześciem, albo raczej przejrze-
niem Bożem, równo ze dniem, środkiem tumultu onego się
puściwszy do Pana Wojewody, do zamku samoczwart zdrowo
przyjechał.
Zabito Celarego l), kupca krakowskiego i wszytkie klej-
noty i towary zabrano. Kupca drugiego Baptystę za umarłego
odeszli. Tego Pan Bóg do zdrowia przywrócił, ale tylko nago
został, wielką sumę na złocie i srebrze straciwszy.
Także i innych kupców niemało pobito i niemało przy
nich tak pieniędzy, złota, srebra, jako i inszych towarów za-
brano. A najwięcej klejnotów poginęło, które był Car od nich
pobrał targiem, ale ich było jeszcze nie popłacono.
Z carskiej roty zabit Pan Hromyka starszy, samodziesiąt
i Panowie Zwierzchlejscy, bracia. Czeladzi z tejże roty, co
przy koniech w polu byli, ubito, jako twierdzą, do 30 człeka.
Wszytkich zginęło, jakośmy mieli wiadomość tak z re-
gestrów, jako też od samej Moskwy, którzy porachowania
trupów wiadomi byli, do 500 człeka, a :Moskwy z tyle dwoje.
po południu się burda uśmierzyła. Kilkakroć się porywali
i poprawiali, srogiego nad naszymi tyraństwa i okrucieństwa
dokazując. Nawet czerńcy i popi w odzieniu chłopskiem przy-
wódcami byli i ci najwięcej szkodzili naszym, bo i sami bili i po-
spólstwu bić kazali, mówiąc, że naszę wiarę łamać i niszczyć
Litwa przyjechała c . Wielkie się krwie rozlanie i szkoda nie-
oszacowana przez tę ich niecnotliwą zdradę stała. A nam też
był Pan Bóg, abo naszym starszym rozum odjął, żeśmy się
przed czasem nie ostrzegali, bo pewnie, gdybyśmy byli pospołu
i pobliżu stanowiska swe mieli, nie kusiliby się o nas, alboby
nam rady dać nie mogli, aniby naszych tak wiele uszkodzili.
Ale próżno; snać tak Pan Bóg chciał mieć i za nasze nas nie-
prawości skarać, bośmy go już byli mało nie zapomnieli
w rozkoszy niezbędnej.
Tego dnia lezały ciała pobitych nago, z okrutnymi ra-
zami po ulicach, aż ich nazajutrz chowano wszytkie w mogi-
łach pod Moskwą; drugie w błotach, gnojach grzebano, nie-
które w wody pomiotano. Tych zaś, którzy się byli pokryli
i utaili, na Ziemski Dwór zwodzono i spisowano imieniem
i przezwiskiem i komu kto służył. I których panowie pozostali,
odsyłali do panów, a którym pany pobito, chowano ich na
pewnych miejscach i żywność dawano. Tak tylko w koszulach
chudzięta do czasu byli, póki zaś wzajem jeden drugiego nie
ratował.
W tym dworze mieszkali naszy, których było od nas
w Jarosławiu oderwano, a przed przyjazdem tu naszym wy-
słano ich do Uścia Żelaznego wodą. Przedało się niemało na
carskie imię, jako Kniaź Woroniecki, Sołtan starszy, Do-
biecki, Domaracki, krawiec (sic), Paprocki, którego na Moskwę
wzięto do pisania listów. Inszych imion nie wiedzieliśmy. Tych
drugich za przystawami tamże chowano, dając im po kopiejce,
to jest po groszu na strawę na dzień. Z tejże kupy dwaj
uciekło, a dwóch dogoniwszy, osadzono, jako nam powiadali.
PS
Pisownia orginalna
http://kpbc.umk.pl/dlibra/docmetadata?i ... C32E5D1F-1