Zdala od rodzinnej ziemi, w rozkwicie lat młodzieńczych, zeszedł w r. 1834-ym z widowni dziejów swego narodu, człowiek, w istotnem tego określenia znaczeniu, genialny, który, pomijając nawet duchową zawartość arcydzieł, jakie po sobie był pozostawił, podniósł i urobił język rodzimy, jego melodyjność, subtelność i bogactwo wyrażeń do niedościgłych wyżyn.
Mieliśmy niezaprzeczenie i mamy dotychczas w literaturze swojskiej pisarzy, celujących przepychem języka literackiego i mogących służyć jako wzór dla tych, którzy w doborze wyrażeń jędrnych, dobitnych, nie zakażonych naleciałościami wpływów obcych, w umiejętnym harmonijnym układzie zwrotów stylowych upatrują jedno z ważniejszych zadań drukowanego słowa. Nikt jednak do dziś dnia — mówiąc to, pamiętamy dobrze o zaletach języka Mickicwicza, Słowackiego, Krasińskiego, Ujejskiego, Asnyka, Deotymy, Konopnickiej, Sienkiewicza, Świętochowskiego, Tarnowskiego i wielu innych, nie przewyższył w literaturze polskiej potęgą i pięknością języka literackiego arcydzieł pozostawionych nam w niewielkiej, lecz cennej spuściźnie, przez Maurycego Mochnackiego. Jest w rzeczy samej objawem wyjątkowej doniosłości — owo spotęgowanie się bogactwa językowego w społeczeństwie naszem po jego politycznym upadku. Już epoka Stanisława Augusta, spadkobierczyni czasów saskich, w których nic prawie godnego uwagi twórczość rodzima nie wydała była, ujawnia znaczący postęp na polu poprawności i piękności języka literackiego. Lecz doskonalenie się owego organu myśli występuje w całej pełni dopiero w czasach późniejszych i bądź dzięki wpływowi b. Towarzystwa przyjaciół nauk, a następnie dzięki powołanym do bytu katedrom wszechnicy warszawskiej w epoce Królestwa Kongresowego język ten dochodzi do doskonałości zupełnej, tak, że dziś nawet, w epoce, gdy piśmiennictwo rodzime zyskało ilościowo na rozszerzeniu granic swego wpływu, należałoby upatrywać postęp — w cofnięciu się pod zewnętrznym względem do ideału czystości i piękności stylu, przekazanego nam w pismach mistrza Mochnackiego. Spuścizna to, ilościowo biorąc, niewielka. W pięciu tomach pism Mochnackiego, po doliczeniu kapitalnego dzieła historycznego p. t. «Historya Narodu polskiego w r. 1830 i 1831,» opisującego epizod dziejowy, którego sam autor był uczestnikiem czynnym, i rozprawy magistralnej «O literaturze polskiej w wieku XIX» — reszta składa się z artykułów okolicznościowych, które dziś straciły już tę doniosłość, jaką miały w chwili swego pojawienia się, lecz nie straciły cech dokumentu pomocniczego dla odtworzenia postaci, która wespół z młodo zmarłym bratem Kamilem żywo przypominała wspaniałe rzymskie wzory Tyberyuszów i Cajusów Grakchów, zabłąkane na tle szarem nowoczesnem. Jak dzieła Maurycego Mochnackiego wyróżniają się niezwykłością swoją, tak też niezwykłem było i życie ich autora. Wyjątkowe jedynie, i to genialne postaci stwarzają pomnikowe dzieła czynu i myśli w młodzieńczym wieku. Geniusz — który, jak to trafnie określił Goethe, jest cierpliwością — wymaga lat całych dla swego wyrobienia. Największe dzieła twórczości powstały w epoce dojrzałości męzkiej pisarzy, gdy już nauka i doświadczenie życiowe przebyły okres swego powolnego rozwoju. Mochnacki swe pomnikowe dzieła utworzył przed trzydziestym rokiem życia i nic w nich nie ujawnia młodzieńczej krewkości, chyba zapał, wiekowi właściwy. Były one świadectwem wyjątkowej dojrzałości umysłu błyskawicznego, lotnego, przenikniętego na wskroś wzorami czynów i słów wielkich mężów klasycznej starożytności, które młodzieniec zapragnął wcielić we własne duchowe jestestwo i niemi się w życiu kierować. Młodość Maurycego (ur. 1804) spłynęła w gnieździe, w którem głowa rodziny, Bazyli Mochnacki, szlachcic starego autoramentu, mówca i prawnik z zamiłowania po cofnięciu się z areny publicznej wszystkie chwile życia swego poświęcił kształceniu umysłu, serca i woli synów swoich. Obdarzony niepospolitą pamięcią i posiadając nauki encyklopedycznie, tak świetnie zdołał ich przysposobić, że Maurycy, nie uczęszczając do szkół publicznych, jedynie z domowej edukacyi złożył egzamin dojrzałości w Warszawie w roku 1820. Rektor Linde był wysoce zdumiony znajomością łacińskiego języka, jaką Maurycy okazał. Rodzina Mochnackich, opuściwszy majątek dziedziczny Bojaniec, w Galicyi, w obwodzie Żółkiewskim położony, przeniosła się dla edukacyi Maurycego, Kamila, Tymoleona i córek do Królestwa, gdzie Bazyli Mochnacki otrzymał posadę asesora w prokuratoryi, a następnie radcy prawnego w komisyi oświecenia. Nieszczęściem dla Maurycego i Kamila choroba piersiowa, której podlegał ich ojciec, przeniosła się i na nich dziedzicznie. Wszystkie siły żywotne ich organizmu skupiły się w umyśle, który wybujał jak cudny kwiat na słabej łodydze, nie rokując długiego istnienia wyjątkowo uzdolnionym młodzieńcom. Maurycy, zapisany na kurs pierwszoroczny prawa, uczęszczał do Uniwersytetu Alexandryjskiego, marzył o karyerze dyplomatycznej, grywał z bratem na fortepianie i zabawom właściwym wiekowi zupełnie się nie oddawał. Umysł jego zajęty był nieustannie ideałem bohaterów starożytności, których żywoty ciągle odczytywał i zasadami ich się przejmował. Towarzystwu nigdy udzielać się nie chciał. — «Gdzie znajdę w towarzystwie — mawiał do matki (Maryi z Dembińskich) — owych wielkich ludzi, którzy w książkach sami się mnie Nasuwają przed oczy? Wolę z nimi obcować w duszy mojej, aniżeli drogi czas tracić na próżnych ukłonach i ceremoniach.» Nie było sądzonem Maurycemu, by w warunkach normalnych ukończył studya uniwersyteckie. Zajście z komisarzem policyjnym, wywołane nietaktem tego ostatniego i krewkością młodzieńca, zakończyło się niedopuszczeniem Maurycego do dalszych studyów i długotrwałą klauzurą u Karmelitów, skąd za protekcyą radcy Szaniawskiego przeniesionym został na rekolekcye do biura owego dygnitarza. Pracował następnie Maurycy w komisyi spraw wewnętrznych w wydziale fabryk i przystąpił do redakcyi pisma technicznego Izyda, gdzie niepowołany zupełnie układał artykuły z zakresu rolnictwa. Trwało to wszakże niedługo. Praca wewnętrzna i usposobienie do zawodu literackiego oderwały Maurycego od tego nieprodukcyjnego zajęcia. W owym to czasie ułożył głośny list pod formą wynurzeń Obywatela z Księstwa Poznańskiego do Sądu Sejmowego i przystąpił do rozprawy o literaturze polskiej w wieku XIX, która skutecznie przyłożyła się do ugruntowania nowej szkoły poetycznej — romantyzmu — w Polsce. Estetyczny rozbiór Maryi Malczewskiego odkrył nowe horyzonty badaczom ducha narodowego w utworach rodzimych, powołał do życia nowe pomysły i twórcom szerokie do oddziaływania na umysły społeczeństwa otworzył pole. «Cobądź na podstawie historycznej nie jest założone — pisał młody estetyk i analityk — własną niemocą, prędzej, czy później, upaść musi; bo nie ma gruntu pod sobą. Poetycka literatura Stanisława Augusta nie była ugruntowaną na tej podstawie. Obcy zasiew wybujał; ale kłosy czcze były po większej części, ziarno nie ważne, lekkie, bo reszta to w łodygę, to w nać się rozrosła. Następni tej niwy uprawiacze, tej samej szkoły uczniowie, chwalcy tych samych przykładów, coraz dalej doskonaląc, z początkiem dzisiejszego wieku wierszopiski mechanizm coraz większego nieurodzaju, coraz biedniejszego zbioru czynili nadzieję... Nie polska, nie z zapadłych czasów rycerskich, ni z czasów szlacheckiego gminowładztwa, lecz obca jakaś postać, zemdlała, omdlewająca, nie męzka w tem ich rymotwórstwie ukazała się. Czegoż chcieli romantycy na ziemi Bolesława Chrobrego? ojczystej poezyi, związku z dawniejszą Polską i rozumem starego czasu. Nie mieli u siebie tego za rzecz dobrą i piękną, że wiarę poczciwych ojców cieśniły w literaturze poetyckiej swawolne pieśni, jakby całopalenia ze czcią tylko bożków marmurowego politeizmu nie przypadającego do miary z cywilizacyą i duchem chrześciańskiej Europy. Chcieli oni większej zapewne z wspomnieniami zgody, mniemając, że groby i rumowiska do życia należą i jakby samo zniszczenie było tylko atomem, jednym z pierwiastków rzeczywistości. Pokochali wyobrażenia i fantazy gminu dla tego, że w prostocie serca najwięcej poetyckiej prawdy i szczeroty. Oni to chcieli obraz malarski roztrąconego jestestwa w zwierciadlanem pokazać przezroczu, żeby myśl prędką jak widzenie, a chęć dobrą, ognistą jak płomień, wzniecił, rozpalił. Nabijali romantycy w ucho ziomkom swoim, że przeminął czas, kiedy u nas pisano wiersze na cześć kształtnych stóp kobiecych i misternie trefionych kędziorów. Do górniejszego wznieśli się lotu! Ten gdzieindziej zmierzał. Do wyższych dźwięków, do wspanialszych tonów i piękniejszych akordów naciągnęli strunę. Zadrżała w ich ręku, zabrzmiała!..» W chwili gdy Mochnacki pisał przedmowę do swojej pomnikowej rozprawy, zaszły wypadki roku 1830, które jej autora wytrąciły na zawsze z orbity stosunków krajowych. Przeniósł się Maurycy z bratem Kamilem do Francyi. Zakreślił sobie zadanie dziejopisa bezstronnego, wyższego nad zmienne prądy opinii współczesnych, nad bezowocne walki i spory stronnictw politycznych. «Co innego działać, co innego pisać — były to słowa jego zwrócone do ojca, dożywającego ostatka dni swoich w Galicyi. W działaniu trzeba być koniecznie w jakiejś partyi, bo trzeba siły i wpływu. W opisywaniu trzeba być nad wszystkiemi partyami, żeby zachować zimną krew i flegmę historyczną.» Nie sprzyjały zamiarom dziejopisa warunki zewnętrzne i moralne, wśród których przystępował do dzieła. Praca umysłowa wymaga spokoju i względnego dobrobytu, wymaga pewnego skupienia się i oderwania od trosk życiowych, które, jakkolwiek dla duchów silnych stanowią bodziec do walki z przeciwnościami, lecz dokuczliwością swoją łamią nieraz słabszym organizmom skrzydła twórczych i badawczych natchnień. Emigracya ówczesna polska wybrała Francyę jako miejsce przytułku, w nadziei, że kraj, który zaciągnął względem Polaków tyle długów wdzięczności, za krew przelaną w sprawie jej tryumfów bojowych, odpłaci to emigrantom gościnnością i pomocą materyalną. Dobrej woli w tym kierunku ze strony ogółu społeczeństwa francuskiego, stanęła na zawadzie polityka rządu Orleanów. Pragnąc sobie zaskarbić względy rządów europejskich, niechętnych przewrotowi lipcowemu, starali się doradcy Ludwika Filipa utrudnić wychodźcom polskim pobyt we Francyi i zmusić ich do wędrówki do innych krajów. Zaczęto od zmniejszania żołdu, pobieranego przez Polaków ze skarbu, do rozmiarów bagatelnych, od wypraszania ze stolicy żywiołów najbujniejszych i najhałaśliwszych. Działo się to właśnie w epoce, gdy Mochnacki, widząc gasnące życie chorego brata, usiłował je ratować zmianą klimatu wygodami koniecznemi dla suchotników. Na domiar złego, usłyszał o smutnej doli ojca wśród rodaków w Galicyi. Pragnął go sprowadzić do Francyi, zapewnić sędziwemu jego wiekowi spokój niezbędny, lepszą strawę i mieszkanie wygodniejsze. Na to wszystko brakło mu zasobów pieniężnych. Umyślił przeto koncertować w miastach prowincyonalnych, dawać lekcye gry fortepianowej, by zebranym groszem módz dzielić się z rodziną. Rzewne szczegóły o takich planach podaje w liście do ojca z kwietnia 1833 roku. «Dzisiaj — pisał — ponieważ żołd nam zmniejszyli, ponieważ może go zupełnie odejmą dla przypodobania się innym, rzucam się tą drogą, która we Francyi nietylko wielki zaszczyt czyni, ale przynosi wielkie zyski.
... Wszędzie człowiek młody czynny, wszędzie artysta da sobie radę. Jestto kraj industryi, kraj sztuki, kraj zarobku; daję papie słowo honoru, że na miesiąc, w samych zaraz początkach, będę mógł mieć 100 do 150 franków z fortepianu, dając tylko lekcye po trzy franki na godzinę...» Do takich niepomyślnych warunków materyalnych przyłączyły się i zgryzoty moralne na widok rozładu, jaki w początkach wygnania zapanował między emigracyą polską na obczyźnie. Przybywszy do Francyi pod wrażeniem wypadków krajowych, emigranci polscy zaczęli we wzajemnych oskarżeniach szukać ujścia dla politycznych namiętności. Potworzyły się stronnictwa, koła i kółka, miotające na siebie oskarżeniami. Ujawnił się zamęt w pojęciach politycznych i społecznych, a nawet religijnych wychodźców, ślepe naśladownictwo reformatorskich pomysłów St. Simona, Enfantina i Chatela, chęć przeniesienia do sfery umysłowości polskiej wyobrażeń o demokratyzmie, arystokratyzmie, legitymizmie, socyalizmie, doktrynerów francuzkich. Zdawało się nieszczęśliwym marzycielom, że są powołani do przekształcenia budowy świata, że są podwaliną do gmachu urojonych reform, które uszczęśliwią ludzkość całą poprowadzą ją na nowe tory. Wśród zamętu owych pojęć, które się przerodziły w namiętne spory o zasady i środki działania, duch Mochnackiego, z natury swej ognisty i zapalny, szukał napróżno oparcia w refleksyi, w zastanawianiu się nad bezpośrednim powodem niedawnej klęski. Pomimo założenia, jakie miał na widoku, przystępując do opisu przebiegu ruchu z r. 1830, atmosfera namiętności politycznych, jaką oddychał, nie dozwoliła mu zachować krwi zimnej. Dzieło jego, stało się zwierciadłem usposobienia większości wychodźców, przerodziło się w akt oskarżenia, zwrócony przeciw jednostkom, przeciw Lubeckiemu, Chłopickiemu, Adamowi Czartoryskiemu i wogóle przeciw trybowi rozpraw prowadzonych na sesyach rządu powstańczego. Zarody choroby dziedzicznej piersiowej nie dozwoliły genialnemu historykowi doczekać się ukończenia całkowitego gmachu dziejów epoki, której sam tak wybitnym był działaczem. Skończyło się na podwalinach, dających jedynie wyobrażenie doskonałości, do której mógł autor dojść, o ileby Opatrzność dozwoliła mu zamierzone dzieło wykończyć. Zgon brata Kamila przyspipszony szybkim rozwojem suchot, nastąpił 17 sierpnia 1833 r. w Hyères, w południowej Francyi. Był to cios ostateczny dla Maurycego. Niepocieszony po stracie najmilszej w życiu istoty, zasuwał się zwolna w grób i w dniu 20 grudnia 1834 r. w Auxerres otoczony troskliwą opieką przyjaciół, rodaków i lekarzy Francuzów wydał ostatnie tchnienie. Dopiero w lat trzydzieści po jego zgonie, ukazało się staraniem matki zbiorowe wydanie pism Mochnackiego w pięciu tomach, opatrzone przypiskami biograficznymi tej, której życie całe było jednem długiem pasmcm niedoli i troski macierzyńskiej o los najdroższych jej scrcu istot. Podług portretu ze zbiorów Ordyn. Krasińskich. Album p0045b - Maurycy Mochnacki.jpg Aleksander Kraushar.