Każdy, kto czytał Wspomnienia z przeszłości A. E. Odyńca, pamięta z nich ten ustęp, w którym autor kreśli sylwetkę Leona Borowskiego, jako profesora literatury polskiej. Sylwetka to sympatyczna niezmiernie, świadcząca wymownie, że ten «najlepszy znawca i sędzia poezyi,» który na katedrze zasiadał «z twarzą surową jak Minos,» potrafił sobie zjednywać serca swych uczniów. Jakoż tak było w istocie. Dość powiedzieć, że nietylko Odyniec, który był ulubieńcem Borowskiego, ale i zgryźliwy ks. Stanisław Jundziłł, który w swych pamiętnikach o tylu osobistościach wyraża się ujemnie, Borowskiemu, jako człowiekowi i profesorowi wystawił nader chlubne świadectwo. «Dowcip, rozległe w starożytnej i nowożytnej literaturze wiadomości, styl wykształcony, charakter niczem nieskażony, czyniły go — zdaniem Jundziłła — pożytecznym w rozkrzewianiu nadobnych umiejętności nauczycielem i przyjemnym w zgromadzeniu członkiem.» Rozmiłowany w swym przedmiocie, na wykłady przychodził zawsze obładowany książkami, a choć nie odznaczał się darem wymowy, przyczem mówił cicho, szepleniąc, głosem niedźwięcznym, suchym, to jednak mówił z pamięci, nie posługując się żadnemi notatkami. Słuchaczów zawsze miewał bardzo wielu, a szczęśliwy przypadek zdarzył, że w tej liczbie znaleźli się i tacy, jak Adam Mickiewicz, Tomasz Zan, Aleksander Chodźko, E. A. Odyniec, Julian Korsak, a później Juliusz Słowacki, o których naród nie zapomni nigdy. Nie zapomni też i o ich profesorze literatury polskiej, który tak wielki wpływ wywierał i wywarł na ich młodociane umysły. Mickiewicz, na którego genialności Borowski poznał się pierwszy, zawsze opowiadał w późniejszych latach, kiedy już był sławnym poetą, że Borowskiemu zawdzięcza swoje przyzwyczajenie do ścisłości i jasności wyrażeń, zarówno w wierszu, jak w prozie, a swoje konferencye literackie, które, jako jeden z najzdolniejszych studentów, odbywał z Borowskim w jego mieszkaniu prywatnem, w ogóle zaliczał do swych najprzyjemniejszych wspomnień uniwersyteckich. Borowski bowiem, przewodnicząc młodzieży «doskonalącej się w sztuce pisania po polsku», miał we zwyczaju, że najlepszych uczniów, w których dostrzegał zarody literackiego talentu, zapraszał do siebie, ażeby tym sposobem skuteczniej oddziaływać na nich. Do takich, oprócz Mickiewicza, należał między innemi A. E. Odyniec, który w swych Wspomnieniach z przeszłości tak pisze o tych wizytach u Borowskiego: «Z tej tak wybrednej surowości względem samego siebie łatwo można wnioskować, jakim krytykiem był Borowski dla drugich, a mianowicie dla uczniów, dopełniając przez to zarazem obowiązku nauczycielskiego sumienia. Nie zadawał on sobie wprawdzie tej pracy względem wszystkich zwyczajnych ćwiczeń, na katedrze w sali składanych, ale kiedy już komu kazał z niemi prywatnie przychodzić do siebie, to ten ktoś musiał miec mocne nerwy i niezłomną do autorstwa ochotę, aby wytrzymać i nie dać się odstraszyć przez torturalne próby, czyli raczej męki, na jakie go brał zwykle profesor. Nie uniknęli ich prozaiści, ale najbiedniejszemi ofiarami byli mianowicie poeci... Wytłómaczyłem był jakąś odę, czy raczej dytyramb, z J. B. Rousseau. Była tam rozmaitość miar wiersza, była harmonia naśladowcza, jednem słowem obszerne pole do popisu, i byłem najprzekonańszy, że mi się to dobrte udało. Przyniosłem to więc na pierwsze posiedzenie krytyczne, i nigdy nie zapomnę tej chwili. Profesor kazał mi najprzód odczytać to głośno, i wysłuchał cierpliwie do końca, żadnej zgoła nie czyniąc uwagi. Że zaś z tonu tego czytania mógł wnosić, iż byłem zadowolony sam z siebie sądzę że chciał mi dać od razu nauczkę, abym tak bardzo nie ufał sam sobie. Nigdy już bowiem potem, w ciągu lat kilku, nie okazał się ani tak srogim, ani nawet tak wymagającym, jak wtedy. Zamknął najprzód drzwi na dwa spusty, wydobył z szafy oryginał, kazał mi usiąść obok i żasiadł sam z powagą, jak sędzia na trybunale. Zaczęła się prawdziwa anatomiczna sekcya martwego ciała. Każdy wiersz pojedynczy, jak żyłka po żyłce, wyciągał się i ulegał oglądaniu, w porównaniu z oryginałem; przyczem nietylko każde wyrażenie lub wyraz, ale każdy przyimek lub zaimek, sam nawet zbieg brzmienia głosek, dostarczał krytykowi wątku, tak do oceny właściwości ich użycia, jak i co do ogólnych uwag w tym przedmiocie. Nie mogę wprawdzie powiedzieć, ażeby wszystkie one wypadły na moją niekorzyść; ale ogólny wszakże rezultat był ten, że to, co mi się zdało mojem arcydziełem, zmalało z przekonania w oczach moich własnych do rozmiarów studenckiego ćwiczenia. I w tem też to mianowicie była główna pedagogiczna zasługa i doskonałość metody krytycznej Borowskiego, że z pedancką na pozór drobiazgowością rozbierając szczegóły, musiał z nich zawsze wyprowadzić i wrazić w ucznia zasady ogólne, które sam on już potem w potrzebie mógł do wszystkich prac swoich stosować. I wtedy też to chyba dopiero mógł ocenić z należytą wdzięcznością tę zmudną i zapewne uciążliwą pracę, którą wszakże profesor dobrowolnie sam sobie zadawał, aby w ten sposób, oprócz obowiązku płatnego, spełniać zarazem i obywatelski względem przyszłej literatury ojczystej.» Na to jednak, ażeby być zaproszonym przez Borowskiego na takie konferencye literackie do jego mieszkania, wypadało wprzódy zwrócić na siebie uwagę w Uniwersytecie jakiemś wyróżniającem się wypracowaniem wierszem lub prozą, a to wobec wygórowanych wymagań profesora nie należało bynajmniej do rzeczy łatwych. Ćwiczenia te, pisane przez uczniów w domu, najczęściej na dowolny temat, brał Borowski do siebie, odczytywał je, poprawiał, i dopiero w sobotę, którą przeznaczył raz na zawsze na odczytywanie extemporaliów, również w sobotę składanych na katedrze, roztrząsał je publicznie wobec całego audytoryum. Nie był to obowiązek konieczny, powiada Odyniec, lecz otwarta dla wszystkich droga, ażeby mogli w ten sposób względem prac swoich zdania profesora zasiągnąć i o niem się nawzajem dowiedzieć. Coprawda, to poddanie się tej próbie było dość ryzykowne, zważywszy, że Borowski, jako publiczny krytyk z obowiązku, wcale się nie odznaczał łagodną pobłażliwością; przeciwnie, słynął z tego że choć sprawiedliwy, był nazbyt surowy niekiedy, a co gorsza, nie szczędził dowcipu i ironii, przez co nieraz ogólny śmiech budził w słuchaczach. Na szczęście, nie wymieniał nigdy nazwiska autora, gdy mu czyjąś pracę ujemnie krytykować wypadło. «Nie wymieniał go nawet nigdy przy zwyczajnem roztrząsaniu ćwiczeń, chyba że które z nich w oczach jego zasługiwało na tak wysoką pochwałę, że jako największy jej dowód, po odczytaniu go w całości publicznie, głośno w końcu i podpis autora przeczytał. Ale zaszczyt to był tak rzadki, iż stanowił epokę w kursie i tradycyą z roku na rok w pamięci uczniów przechodził.» Takim był Borowski, jako profesor «wymowy i poezyi» na Uniwersytecie Wileńskim, i jako taki, odznaczając się niepospolitem uzdolnieniem pedagogicznem, położył olbrzymie zasługi. Urodzony 1784 roku na Pińszczyźnie, pierwsze wychowanie odebrał w domu swej matki chrzestnej, wojewodziny Zofii z Tyzenhauzów Chomińskiej. Jej zawdzięczał, że pierwsze nauki pobierał w szkole wydziałowej w Postawach (w województwie wileńskiem). Niestety, bardzo wcześnie stracił swą opiekunkę, tak, iż dalej musiał iść o własnych siłach. W roku 1801, za rektoratu Hieronima Strojnowskiego przybył do Wilna, gdzie się nim zaopiekował były rektor Szkoły Głównej litewskiej, Marcin Poczobut, umieszczając go w kancelaryi ówczesnego zarządu akademickiego «z tem zastrzeżeniem, żeby nie będąc zbytecznie obarczany pracą mechanicznego przepisywania papierów, miał czas do słuchania wykładów.» W takich warunkach zapisał się na wydział nauk moralnych, a już we dwa lata potem w r. 1803, w chwili właśnie, gdy dawna Szkoła Główna została przeobrażona w Uniwersytet, został kandydatem filozofii, w dalszym ciągu piastując swój dotychczasowy urząd w administracji uniwersyteckiej. W roku 1805 otrzymał posadę buchaltera, a w następnym roku wydał swój przekład komedyi Molière’a p. n. Skępski. W roku 1807, w którym także zwrócił na siebie uwagę dedykacyą nowego wydania Uwag księdza Baki o śmierci niechybnej otrzymał posadę nauczyciela «wymowy i poezyi» w gimnazyum świsłockiem. Tu przebył lat cztery. W roku 1811 przeniesiono go do gimnazyum wileńskiego, gdzie tenże przedmiot wykładał w ciągu lat trzech. W roku szkolnym 1814—15, gdy wykładający na Uniwersytecie Euzebiusz Słowacki musiał z powodu ciężkiej choroby przerwać swój kurs, powołano Borowskiego, żeby go zastąpił tymczasowo. Po śmierci Euz. Słowackiego, zmarłego d. 29 października 1814 r., Borowski utrzymał się na katedrze wymowy i poezyi, t. j. historyi literatury powszechnej i ojczystej, na to jednak, ażeby uzyskać profesurę, musiał się starać o otrzymanie wyższych stopni akademickich. Nie zaniedbawszy tego, już w r. 1816 złożył egzamin na magistra filozofii, w r. 1818 został adjunktem, aż wreszcie d. 21 stycznia 1821 r. za rozprawę p. t. Uwagi nad poezyą, i wymową pod względem ich podobieństwa i różnicy, został profesorem publicznym nadzwyczajnym. We dwa lata później znowu otrzymał nominacyę na profesora zwyczajnego, na którem to stanowisku wytrwał aż do roku 1832, t. j. aż do zniesienia Uniwersytetu wileńskiego. Na krótko przedtem został cenzorem dzieł treści literackiej[23]. Na tem stanowisku, «najbardziej był udręczany przez te elukubracye wiejskich dyletantów, które mu ze wszech stron nadsyłano. „Rad też (powiada Odyniec) wecował na nich swój szubrawski dowcip, pisując o nich często do Wiadomości brukowych, których, jako członek słynnego Towarzystwa szubrawców, czynnym był współpracownikiem. Obok bowiem surowej powagi krytyka i profesora, posiadał on rzeczywiście niepospolity sarkastyczny humor...» W roku 1833, kiedy w Wilnie założono Akademię duchowną, otrzymał posadę profesora homiletyki teoretycznej i praktycznej, przyczem jednocześnie wykładał historyę literatury polskiej. W roku 1842 otrzymał uwolnienie od służby. Umarł 4 kwietnia 1846 r. w Wilnie, otoczony czcią powszechną, jako człowiek nieposzlakowanej czystości charakteru, jako sędziwy emeryt, w którym młodsza generacya widziała i czciła swego dawnego profesora języka i literatury ojczystej, i jako zasłużony pisarz i krytyk literacki, którego prace, bądź oryginalne, bądź tłómaczone, cieszyły się rzetelnem uznaniem całego społeczeństwa. Jakież to były te prace? Mówiąc o nich, przedewszystkiem należy wymienić jego cenne Uwagi nad poezyą i wymową pod względem ich podobieństwa i różnicy, o których można powiedzieć, że autor złożył w nich «swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty». Rozprawa ta, którą można i trzeba przeciwstawić słynnej rozprawie Brodzińskiego O klasyczności i romantyczności, wydrukowanej na dwa lata przed pracą Borowskiego, jest jego literackiem credo odnośnie do wszelkich zasadniczych kwestyi w rzeczach «wymowy i poezyi». Jest to krótki rys historyi literatury powszechnej, począwszy od literatur starożytnych, hebrajskiej, greckiej i rzymskiej, a skończywszy na piśmiennictwach nowoczesnych europejskich, nie wyłączając polskiego. Zdaniem Borowskiego, «w świątyni smaku niema ślepego bałwochwalstwa i przesądów.» Smak bowiem, równie jak moralność, opiera się na jednogłośnej zgodzie ludzi. «Pomimo nieznacznych różnic, które z obyczajów i sposobu życia wynikają, pomimo rozmaitego stopnia tej lub owej zalety, stosownie do klimatu, nałogów i rządów narodowych, powszechne wyobrażenie poezyi dla wszystkich wieków i ludów jest jedno.» Każdego, komu jest znaną późniejsza teorya H. Taine’a, muszą uderzyć te słowa; głośny autor Filozofii sztuki mógłby się podpisać pod niemi. Bardzo być może, iż podpisałby się i pod tem również, co Borowski mówił o literaturze francuskiej. Według niego, Francya nie wydała wcale prawdziwego poety. «Tu utworzyło się to osobliwe mniemanie, że poezya jest piękną, jak proza; tu Akademia z niewątpliwą powagą prawodawców opisała wyrazy szlachetne, nieszlachetne i gminne; wskazała, co przystoi wyższym klasom w towarzystwie, co się godzi poetom i mówcom w dziełach dowcipu, podciągnęła pod nieodmienne przepisy ruch mowy, szyk i następstwo wyrazów, każdy spójnik, każde przejście; nic nie zostawiła talentowi pisarza, jego woli i śmiałości. Zbyt geometryczny porządek myśli i wyobrażeń uwięził swobodne skrzydła imaginacyi, ograniczył bystrość natchnienia i zniósł panowanie myśli nad mową.., Tym: sposobem poezya i proza ujrzały wytknięty sobie podobny zawód. Obie w postępie swoim zarówno stały się jasne, obie poprawne, obie pełne smaku; lecz poezya utraciła właściwe sobie prawa, mianowicie prawo władania mową, podług potrzeby i woli; czego ona tem szczęśliwiej używa, im wyższe i niezwyczajniejsze są krainy, w które się imaginacya i czułość podnosi.» Co się tyczy literatury polskiej, to, zdaniem Borowskiego, jest ona nieodrodnem dziecięciem swego narodu, a «Polacy odznaczają się wszystkiemi możliwemi zdolnościami, ale brak im wytrwałości w pracy i kształceniu się.» Ta okoliczność sprawiła, że poezya nasza, choć bogata, na nazwę narodowej — do roku 1821 włącznie — nie zasługuje, jakkolwiek ją Brodziński i inni krytycy uznawali za taką. Według Borowskiego «za rządu ostatnich Jagiellonów i pod panowaniem Stanisława Poniatowskiego dał się uczuć smak zdrowszy w narodzie, lubo go sumiennie narodowym nazwać nie można. W pierwszej, jak w drugiej epoce, pomimo niezwyczajnej czujności umysłów wszystkiemi sposobami ożywianej, pomimo upowszechnionych zbiorów starożytnych, talent rzetelnie twórczy w poezyi i wymowie nie doścignął wysokości, na jakiej w innych stanął narodach. W pierwszej i drugiej epoce, ogólnie mówiąc, więcej widać przyrodzonych zdolności, niż umiejętnego ich kształcenia, więcej zamiaru, niż skutku, więcej naśladowania, niż dzieł własnych. Polor narodu, przez nieszczęśliwe jego położenie, bezrząd domowy, niepokoje zewnętrzne, oświecenie zaniedbane, długo spóźniony, po swojem zabłyśnieniu rychło temiż przygodami zatarty, naostatek od kilku dziesiątków lat naglony skwapliwie, ledwie nam dotąd drugich tylko naśladować pozwolił.» Bezstronność nakazuje przyznać, że w słowach tych Borowskiego, choć brzmią one nieco przykro dla polskiego czytelnika, rozmiłowanego w Kochanowskim, Górnickim, Skardze, Szymonowiczu i Krasickim, jest dużo prawdy. Na szczęście, w chwili, gdy Borowski pisał ten surowy, choć uzasadniony wyrok dla poezyi ojczystej, Mickiewicz drukował już pierwszy tomik swoich poezyi, a te miały stanowić epokę w dziejach naszego piśmiennictwa. Borowski odrazu poznał się na ich piękności, to zaś, jak wysokiego mniemania był o swym genialnym uczniu, świadczy jego list do niego, pisany d. 7 listopada 1828 r. pod wrażeniem Konrada Wallenroda i Sonetów. «Sonety, które mi dawniej wdzięczny uczeń przysłał, są bardzo pięknym wiankiem jego poetyckiego czoła. Jaka natura uczuć, jaka świeżość kolorów, jak miły, mroczący nawet niekiedy zapach kwiatów, wschodnich raczej, niż południowych. O Wallenrodzie powiedziałbym ci, że nasza poezya nie ma nic podobnego w tym rodzaju; ale to małe zalety dla talentu twórczego, który musi być niepodobnym. Nie mówię o piękności języka poetyckiego i mowy polskiej, bo nasz język jest wybornym materyałem, a ty przedni majster. Możeby się życzyło więcej równości, akcyi i harmonii między częściami, a mniej wyrzekań i przeskoków. Ale to smak wieku...» Łatwo się domyśleć, czytając taki sąd o Wallenrodzie, że w gruncie rzeczy Borowski nie przestał być klasykiem, że choć nie był ślepy na piękności romantycznej muzy Mickiewicza, to jednak wolałby, ażeby autor Dziadów, widocznie hołdujący «smakowi wieku», nie zrzekał się klasycyzmu. On w każdym razie, jakkolwiek odczuwał potęgę i czar «wyrzekań i przeskoków» Byrona (którego Żale Tassa i wyjątki z Mazepy przyswoił mowie ojczystej), przecież pozostał wierny klasycznej «harmonii między częściami». W tym duchu napisał swoją przedmowę do dzieł Euz. Słowackiego, w której wyraźnie daje poznać swe poglądy pseudoklasyczne; w tym duchu skreślił swój rozbiór krytyczny komedyi Niemcewicza p. t. Samolub, w której wyraźnie staje po stronie zwolenników jedności miejsca i czasu; w tym duchu pisał swoje sarkastyczne artykuły do Wiadomości brukowych, gdzie sobie drwił z romantyczności i romantyków; w tym duchu napisał swój poważny artykuł O wpływie obcych wzorów starożytnych i nowych na ukształcenie smaku, w którym kosztem utworów nowoczesnych podnosi «boskim prawdziwie duchem obdarzone pisma starożytnych»; i w tym duchu rozpoczął swoje niedokończone a cenne Uwagi nad Monachomachią Krasickiego, w których wyraźnie zaznacza swe stanowisko człowieka wieku oświeconego, nie tylko nie potępiając anti-duchownej tendencyi komentowanego utworu, ale owszem, z niekłamaną lubością podkreślając trafność satyrycznych ustępów, gdzie mówi o «świętych próżniakach.» To samo da się powiedzieć o jego kursie literatury polskiej, którą wbrew Łukaszewiczowi i Bentkowskiemu dzielił na dwie epoki główne, przedchrześcijańską i chrześcijańską, przyczem w ostatniej rozróżniał pięć okresów: pierwszy od roku 950 do połowy wieku XIV-go, jako chwili założenia Wszechnicy Krakowskiej; drugi do połowy XVI-go stulecia; trzeci do połowy XVII-go; czwarty do połowy XVIII; piąty do czasów najnowszych, t. j: do roku 1838, na który przypadają te wykłady Borowskiego. Rzecz charakterystyczna, że w kursie tym (przechowanym w notatach, a częściowo ogłoszonych przez Wójcickiego), więcej nierównie, aniżeli oryginalnymi płodami muzy polskiej, zajmował się przekładami, najobszerniej rozwodząc się o Psałterzu Dawidowym Kochanowskiego, Dworzaninie polskim Górnickiego, Jerozolimie wyzwolonej Piotra Kochanowskiego; przekłady bowiem, według jego najgłębszego przekonania, stanowiły najważniejszą część literatury wieku złotego. Z prac literackich Borowskiego, które umieszczał w czasopismach naukowych wileńskich i warszawskich, wyróżnia się jego artykuł historyczno-polemiczny O Filipie Kallimachu Buonacorsim, napisany z niezwykłem zacięciem, a nawet okraszony sporą szczyptą humoru, mnóstwem wyrażeń śmiałych i dosadnych, po przez które doskonale widzi się siwobrodą postać tego «bezczelnego Włocha pędziwiatra.» Nadto pozostawił kilka większych prac w rękopisie, przeważnie z zakresu literatury polskiej, oraz całkowity przekład Don Kiszota, nad którego spolszczeniem pracował długie lata. O tym przekładzie, który w końcu uległ zniszczeniu od pożaru, tak pisze A. E. Odyniec, który go przepisywał na czysto. «Samo to przepisywanie było już dla mnie niepospolitą nauką i szkołą; mogłem albowiem widzieć z brulionu, jak on surowo i ściśle sam siebie sądził i poprawiał, i jak przez te poprawki styl zyskiwał na jasności i wdzięku. Wprawdzie mógłbym tu dodać, że ta nazbyt pedancka chęć doskonałości nie zawsze pożądany wydawała skutek, tak, że nieraz mnie nawet przepisującemu poprawka zdawała się być gorszą od tego, co było pierwej, i zdarzało się; niekiedy, że gdy ośmieliłem się zwrócić na to uwagę autora, on sam uprzedni wyraz albo wyrażenie przywrócił.» Tym pedantyzmem odznaczały się wszystkie przekłady Borowskiego, które, choć wierne i oszlifowane pod względem stylistycznym, są pozbawione siły i plastyki. Są to tłómaczenia sumienne i pracowite, ale pozbawione poetyckiego patosu, czy to będzie przekład Kobiet filozofek Molière’a, czy Allegro i Penseroso Miltona. Podobnie ma się rzecz i z wierszami oryginalnemi Borowskiego, z których okazuje się, że autor ich, choć pisać umiał, choć wiedział, jak pisać trzeba, i miał sporo poczucia piękna, to jednak sam, pomimo najszczerszych chęci i wysiłków w tym kierunku, ani poetą ani umysłem twórczym nie był. Zarówno jego «śpiewek oryginalny, o Leszku i Goworku, który jest poprawnem naśladowaniem Śpiewów historycznych Niemcewicza, bez ich poezyi i wdzięku, jak i Oda z powodu jubileuszu Uniwersytetu wileńskiego, choć pisane wierszem gładkim i bez zarzutu, przecież poezyą nie są, co i o jego wierszowanym prologu i epilogu do komedyi Niemcewicza Jan Kochanowski powiedzieć można i trzeba. Względnie najlepszemi są jego wiersze żartobliwe, jowialne i satyryczne, które pomieszczał w Wiadomościach brukowych. „Wogóle — jak pięknie o nim powiada Piotr Chmielowski — nie należy Borowski bezwątpienia do tych wielkich talentów, któreby wystąpieniem swojem na widowni ducha tworzyły choćby mały okresik w jego dziejach; policzyć go wszakże w każdym razie wypadnie do tych cichych i powolnie działających sił, co w szczupłym obracając się zakresie, nie gwałtownemi lecz stopniowemi rzutami sprawiają w umysłach i sercach najbliższego otoczenia pewne dobroczynne zmiany, ujawniające się następnie w życiu i postępowaniu, zwłaszcza w życiu i postępowaniu młodszej generacyi”. Podług portretu, malowanego z natury, ze zbioru S. Dembego. Album p0148b - Leon Borowski.jpg Ferdynand Hoesick.