Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Ludwik Grabowski i Wiktor Sołtan

27.06.2009 21:55
BIESIADA LITERACKA.
Z WARSZAWY.
Macierz polska.—20,000 rs. -ofiara p. L. G.—Statut Macierzy.—Drogi do Rzymu i nieśmiertelności. — My i oni.—Wejście na. Wystawę tkacką.— Sala z wyrobami włościańskiemi.—Szala Szajblera, Dittricha i Hiellego.— Wystawa Zawiercia; zalety tej fabryki.—Słownictwo polskie.—Końcówki polskie.—Arystokracya dobrej woli.—Brak dębów stuletnich, brak pasów litych.—Fabryki Worowskiego i Dąbrowicza.—Przedstawienia na scenie dziel poetów polskich.—Odprawa posłów, Żywot Józefa, Z chłopa król.— Amatorowie i artyści. — Uroczystość Długoszowa.

Czcigodny J. I. Kraszewski doniósł nam, że p. Ludwik Grabowski, złożył na potrzeby Macierzy rs. 20,000. Suma ta nie spoczywa jeszcze w kasie żelaznej, ale gwarantowana słowem obywatclskiem uważa się za pewną. — na niej, jak na opoce, budować już wielkie dzieło można.
Ofiara pana Ludwika Grabowskiego jest wielką, a jeśli nie podnosimy jej w tej chwili dość wymownie, to jedynie dlatego, że nie chcemy krzywdzić szanownego dobrodzieja, któremu listek wdzięczności z ręki kochanego Nestora będzie stokroć milszy niż cały wieniec z ręki naszej.
Równocześnie ze Lwowa otrzymaliśmy wiadomość, że Towarzystko literackie, z pożytkiem dla intelligencyi miejscowej niedawno zawiązane, za pośrednictwem wybranjrch z grona swego członków już statut dla Macierzy ułożyło—i przesłało go do opatrzenia uwagami i ostatecznego za aprobowania J. I. Kraszewskiemu. Cieszyć się więc możemy, jak cieszy się sam inicj-ator, że i polska Macierz rodzić wkrótce pocznie światło dla tych, którzy bez światła nigdy pożytku trwałego ojczyźnie swej przynieść by nie mogli, którzy bez pomocy taniej książki wiecznie martwą bryłą by pozostali.
Aż miło, aż lekko taką wiadomością rozpoczynać kronikę spraw codziennych; — widzimy się wśród narodu, co znowu zolbrzymieje...
Niektórzy utrzymują, że wszystkie drogi prowadzą do nieśmiertelności, jak wszystkie prowadzą do Rzymu—na to się nie zgadzamy; i do Rzymu prowadzi dziś droga tylko jedna, a tą jest droga najkrótsza. Na krążenie po błędnych gościńcach, wózkiem zaprzężonym końmi, dziś niema czasu; tak samo do nieśmiertelności dziś prowadzi także tylko dro¬ga jedna, droga najkrótsza: praca i nauka.
Podstawą tych dwóch motorów, pracy i nauki, jest miłość ojczyzny i wiara w jej posłannictwo, równe przynajmniej posłannictwu innych narodów; — bez wiary i miłości praca i nauka pójdą na korzyść tego, który nam za dzień roboci¬zny płaci, — pracownik zaś sam legnie znużony na barłogu, czekając aż go znowu trzcina dozorcy do żarna popędzi.
Z tóm przekonaniem, że niezawsze będziemy tylko kolonią dla obcych, wchodzimy na Wystawę przemysłu tkackiego—wchodzimy pewni, że nazwiska cudzoziemskie wypisane ponad szafami, niezadługo nabiorą dla nas wartości na¬rodowej, jeśli my idąc w ślady pracy cudzoziemców, nie wyrzeczemy się ani miłości ani wiary.
Może nazwiecie to przesadą, że przed szafami z przędzą-, z płótnem, z ręcznikami, mówię o miłości i wierze a nie o ilości produkcyi i wysokości zysków, — ale wchodząc na Wystawę nie jako przemysłowiec-specyalista lub ajent handlowy, lecz jako obserwator, musiałem sobie zadać pytanie: co się z nami stanie, jeśli ludzie noszący nazwiska cudzoziem¬skie nazawsze dla nas zostaną cudzoziemcami, jeśli nie oni W nas ale my w nich wrastać będziemy? Nie rozumiejąc zaclowolnienia tych, co chcą całą ziemię nasze zastawić sto¬łem dobrze zaopatrzonym tylko w jedzenie, przy którym nieobecność polskiego dźwięku nikogoby nie smuciła, pytam się, kiedy obcych w pracy zastąpi żywioł miejscowy? kiedy na wystawie krajowego przemysłu słychać będzie język polski, który jest znakiem żywotności narodu, jak komin dymiący jest znakiem działalności fabrycznej.
Nastąpi to, nastąpi może niebawem! Niemcy i żydzi, którzy do dziś jeszcze są tylko niemcami i żydami, nic ze¬pchną nas z drogi narodowej, nie wezmą nad nami góry, jeśli my bez arrogancyi, bez zarozumiałości korzystając z ich pracy, nie stracimy wiary, że pomimo nowicyatu w przemyśle, prawem intelligeneyi i pracy, a nie mocą buty, staniemy się panami u siebie. Wówczas i tylko wówczas cudzoziemcy wsiąkną w nas, staną się w potomstwie swem obrońcami tej ziemi, którą będą cenić nie tylko z tego co daje zysku ale i z tego do czego dąży, co ją boli, jakiemu ideałowi od wie¬ków służy.
I w liczbie tych cudzoziemskich nazwisk, jakie czytamy na Wystawie tkackiej, już niejedno postawilibyśmy w herbarzu polskim, niejednego cudzoziemca uznalibyśmy za swoje¬go, z niejednym gotowiśmy się skojarzyć duchowo, jak skojarzyliśmy się już finansowo.
Więc mając na oczach jednostki zasłużone pracą obywatelską, potężne swą armią, której przewodzą trud i in-telligencya, potężne tym duchem XIX wieku, który nie zna granic, nie zna zawiści, nie zna żadnych wyłączeń, gdy idzie o dobrobyt, jesteśmy spokojni o resztę; — i ta reszta pójść musi za przykładem jednostek, i ta reszta musi się stać naszymi nauczycielami, co uczą nie w celach wyzyskiwania lecz dla dobra spólnej ojczyzny.
Po chwilce refleksyi wróciwszy do tego przekonania, które nas nigdy w pracy literackiej i obywatelskiej nie opuszcza, z pogodną myślą, bez żadnych uprzedzeń, zaczęliśmy się przyglądać próbkom krajowego przemysłu. W felietonie nie możemy mówić szczegółowo o specyaluości — kto inny w oddzielnym artykule, objaśnionym rysunkami, przedstawi wam główne siły przemysłu tkackiego w kraju, opierając się na cyfrach, wymieni główne jego źródła i odpływy; — ja zapraszam was tylko do spaceru po ogrodzie napełnionym cudami wiosny, do spaceru, podczas którego przyjemniej słuchać śpiewu słowika niż uczyć się botaniki.
Porównanie Wystawy tkackiej do ogrodu jest zręczne — musimy pochwalić się — zręczne, choć wcale nie wyszukane. Wspaniałe schody pałacu Briilowskiego, po których kroczyli potentaci, pamięci których niepamięć lub wdzięczność od nas się należy, to jeden gaj uśmiechnięty majową zielonością drzew i krzewów.
W gaju tym rosną cytryny i granaty—rosną wysoko, bo aż pod pałacowe sklepienia; pod ich wspaniałą szatą znikły plamy i szczerby, jakiemi ściany zaniedbanego pałacu czas, jak ospą epidemiczną, naznaczył. Przez ten ogród, ciągnący się od samego dolnego korytarza wyłożonego kamieniem twar¬dym, bo do dzłś nie wyżłobionym, aż do głównych podwoi na pierwszem piętrze, wchodzimy do pierwszej sali zamalowanej wyrobami z włościańskich krosien; fignrują tu one pod nazwiskiem majstrów i majstrowych, ale i pod protektoryatem intelligentnych ziemian, co jak książę Ogiński, hrabia Za¬mojski, Wiktor Sołtan i inni dbali o to, aby lud z ich wiosek przyjął udział w wystawie pracy narodowej. Za to dbanie wdzięczność szczera im się należy -— bez niego wózek, na którym lud po drodze postępu się posuwa, nieprędko się koleją żelazną wyręczy.
Sala cała wygląda jak wielkanocna pisanka, oko musi się najprzód pobawić tęczą barw, deseni i form, zanim ręka weźmie się do ocenienia wartości wyrobu. To jedyna sala na wystawie ludowym wyrobom poświecona.

http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/docmeta ... 57B3BEAA-1