Oto, jak obchodzono Święta Wielkanocne na Kresach, konkretnie w Nowotrzebach. Wspomnienia Melchiora Wańkowicza z książki "Szczenięce Lata".
Aż wreszcie ta długa, ciężka zima przechodziła, a z nią moja niewola. Zimą w babskich Nowotrzebach dzieciom nie wolno było wychodzić, aby się nie przeziębiły, U progu wolności stały święta wielkanocne. Jak Wilia miała swoje tradycyjne potrawy, tak i Wielkanoc miała swoje niezbędne minimum, którego nie przyszłoby do głowy nigdy nikomu zmniejszyć, choćby czasy były najcięższe. Musiała być ogromna głowizna z jajkiem w pysku, pieczone prosięta, gotowana szynka – przysmak, który mieliśmy tylko na Wielkanoc, bo przez cały rok jedliśmy tylko wędzone szynki. Były, wstyd przyznać się, wszelkie rodzaje zwierzyny, bo Nowotrzeby pojęcia nie miały o ochronie zwierzyny, w lasach naszych polował, kto chciał, i babka od kłusowników kupowała wszystko o każdym czasie. Były to złe tradycje matriarchatu – babskich rządów czterech pokoleń. Ciasta miały swoją hierarchię. Musiał być „dziad”, „cygan”, „prześcieradło”, nie mówiąc o babach-olbrzymach sękaczu z dwustu jaj. Pośrodku wszystkiego stały dwie arki z rzeżuchy, w które wstawiane były baranki z cukru. Dla czeladzi ustawiano wielkiego barana z masła z oczami ze śliwek suszonych. Od rana nie jadło się nic i poprzednich dni mało. Modlitwy trwały aż do południa, jak zwykle, ze służbą. Aż kiedy buchnęło: „Wesoły nam dziś dzień nastał” …, wiedzieliśmy, że otworzą się drzwi, wjedzie taca z ćwiartkami jajek, którymi babka podzieli się ze wszystkimi, znowu nie szczędząc maksym i napomnień. Po czym służba pójdzie do swego stołu, a my do swego. Babka rozpoczyna, biorąc na talerz kawałek głowizny wycięty koło ucha. Panowie skupiają się przy wódkach. My szmyrgamy z talerzami i krajemy, co chcemy. Czytałem o takiej uroczystej uczcie i Eskimosów, gdzie pierwszy kąsek, ociekający tłuszcze, bierze do ust uroczyście patriarcha rodu. Domu nowotrzebski! Na którym też byłeś kilometrze między jurtą eskimoska a lunchem? Po generalnym objadaniu się szło towarzystwo ociężałym krokiem do stołowego na rosół w filiżankach. Potem długo w noc przewraca się w boleściach żołądka wuj Sewerutek, narzekając, że na pewno ten rosół zaszkodził. Od Wielkanocy szła wiosna wielkimi krokami.
[Melchior Wańkowicz - "Szczenięce Lata" - Pruszyński Media Sp. z o.o. - Warszawa 2009]