Nie znał Krakowa z przed lat pięćdziesięciu, a nawet i trzydziestu, kto nie znał Pana Pawła Popiela w jego starym dworze w Ruszczy lub w sklepionej komnacie na Swiętojańskiej ulicy. Postać to była jak z dawnego portretu, o oryginalnym, bardzo wydatnym i charakterystycznym profilu, o oczach, zapalających się młodzieńczym ogniem, ilekroć rozmowa podniosła się na wyższy szczebel i potrąciła o strunę z szlachetniejszego metalu. W tym starcu, wtedy nawet, gdy przekroczył już zwykłą miarę człowieczego żywota, lotność wyobraźni i świeżość młodzieńczego zapału godziły się z ogromną powagą i zrównoważeniem wytrawnego umysłu, kult, owszem wcielenie tradycji w tem, co w niej było najwyższe i najczystsze z niezmierną szerokością widnokręgu, z gorącem odczuciem potrzeb chwili i tego, co z sobą przynosiły świeżo nadpływające fale życia. Ten konserwatysta zdumiewał (niektórych przerażał) poglądami, któremi wyprzedzał swój czas i przewidywał późniejsze wypadki: młodsi nieraz go nie rozumieli i nie doceniali, bo nie umieli za nim nadążyć, choć jak nikt inny umiał wczuć się w młodsze i całkiem młode dusze, umiał je ku sobie pociągnąć i wrzucać w ich wnętrze promień własnego ducha, stwarzając dokoła siebie atmosferę duchową tak etycznie wysoką, tak estetycznie wytworną i kulturalnie subtelną, tak po prostu a głęboko kształtującą stosunek do zadań i powinności życia, że choć w czasach, w których żył, szlachetnych i podniosłych środowisk intelektualno-towarzyskich nie brakło w Polsce, równego a już zwłaszcza wyższego od tego, którem otoczył się Paweł Popiel, nie było zgoła. [Przegląd Katolicki 27.5.1911 - nota pośmiertna Jana Popiela (syna Pawła)]