Młodość Józefa Kalinowskiego w Wilnie
Józef Kalinowski urodził się w Wilnie 1 września 1835 roku. Pochodził ze szlachty podlaskiej, skoligaconej szeroko z innymi rodami. Jego matka, Józefa z Płońskich, zmarła kilka dni po jego urodzeniu. Ojciec ożenił się wkrótce z Wiktorią, rodzoną siostrą swej pierwszej małżonki. Z obu małżeństw było już pięcioro dzieci, gdy śmierć z kolei zabrała Wiktorię. Dla ich wychowania ojciec zawarł po raz trzeci związek małżeński: tym razem poślubił Zofię Puttkamerównę, córkę Wawrzyńca hr. Puttkamera i Marii z domu Wereszczakówny. Najmłodszy z jej synów zapewniał, że to ona rozbudziła w rodzinie Kalinowskich tradycje mickiewiczowskiego romantyzmu i patriotyzmu.
Zofia była zaledwie siedem lat starsza od Józefa; pokochała go jak siostra i matka, co chłopiec odwzajemniał szczerym przywiązaniem i synowskim szacunkiem. Była osobą bardzo religijną, codziennie uczestniczyła we Mszy św., przestrzegała postów, matczyną miłością objęła zarówno piątkę dzieci męża, jak i czwórkę własnych. Odznaczała się wielkim miłosierdziem i wyrozumiałością.
Gdy Józef ukończył osiem lat, rozpoczął naukę w Instytucie Szlacheckim w Wilnie, w uczelni rządowej, carskiej, z określonym programem nauczania w rosyjskim języku wykładowym. Mieścił się on w budynku dawnego Kolegium Księży Pijarów, gdyż w tym czasie zakony uległy kasacie. Instytut stanowił "międzynarodowy" ośrodek kształcenia synów szlacheckich z Polski, Litwy i Żmudzi. Uczyli się w nim również Rosjanie i Niemcy.
Piętnastoletni Józef ukończył szkołę z wyróżnieniem, odznaczony złotym medalem. Ponieważ studia wyższe poza granicami Cesarstwa, również w Królestwie Polskim, były Polakom niedostępne, postanowiono wysłać Józefa na dalszą naukę do Instytutu Agronomicznego w Hory-Horkach w województwie mohylewskim.
Studenci tego zakładu wywodzili się z różnych grup narodowościowych i warstw społecznych. Pierwsze dwa lata studiów upłynęły Józefowi spokojnie, gdyż obejmowały zagadnienia teoretyczne z zakresu nauk przyrodniczych i im pokrewnych, interesujących dla typowo spekulatywnie uzdolnionego słuchacza. Gdy jednak zaczęły się praktyki, Józef postanowił przenieść się do Szkoły Dróg i Mostów w Petersburgu, lecz nie został tam przyjęty "z powodu braku miejsc". W tej trudnej sytuacji nie pozostawało mu nic innego jak – według jego własnego wyrażenia – zwrócić się do Szkoły Inżynierskiej w Petersburgu, wstępując równocześnie do rosyjskiego wojska. Po dwóch latach osiągnął tytuł i stopień inżyniera chorążego i rozpoczął szkolenie oficerskie. W wieku 21 lat został podporucznikiem, rok później ukończył Akademię i przyjął posadę adiunkta w Mikołajewskiej Szkole Inżynierskiej. Wkrótce awansował na porucznika.
W tym czasie przeżywał kryzys religijny – zaprzestał przystępować do sakramentów św., a we Mszy św. uczestniczył nieregularnie. Wspomina:
"Praktyki religijne zaniedbywałem, do pobożności jednak wewnętrznej popęd tu i ówdzie mocno, acz przechodnio, w duszy się budził. Nie byłem temu głosowi jednak wierny".
Tkwił wszakże głęboko w problematyce religijnej oraz światopoglądowej i wprost "pochłaniał" lekturę w języku polskim, rosyjskim, angielskim i francuskim; prowadził też bogate życie towarzyskie. Młody, dobrze zapowiadający się inżynier, absolwent Akademii w Petersburgu, wyraźnie poszukiwał partnerki życia; między innymi darzył sympatią Celinę Gruszecką, siostrę swej bratowej. Jako kandydat nie mający stałych dochodów, Józef spotkał się z odmową. Zrażony i obolały popadał ze skrajności w skrajność: raz szukał rozrywki, to znów samotności. Rozrywka prędko go nużyła, samotność rozdzierała wewnętrznie, potęgując tęsknotę duchową, którą usprawiedliwiał potrzebą bratniej duszy. Zmęczony osobistym zmaganiem w poszukiwaniu sensu życia i atmosferą Petersburga, zaangażował się do pracy przy budowie linii kolejowej Kursk-Kijów-Odessa. Miał wytyczyć trasę na odcinku Kursk-Konop. I tam, na bezludziu, chodząc po bezdrożach, zaczął w samotności krzepnąć duchowo i swej tęsknocie nadawać inne wymiary. W długie zimowe wieczory czytywał książki i nad nimi rozmyślał. W liście do brata Wiktora pisał:
"Przy tych wszystkich niezbyt łaskawych dla mnie warunkach, nie powiem, żebym tracił na humorze i żebym czuł wielką potrzebę towarzystwa; przy ciągłej samotności wyrobić w sobie umiałem życie wewnętrzne i powiem Wam szczerze, że ta ciągła praca ze sobą i nad sobą, daleko od ludzi, wielką zmianę ku dobremu we mnie zrobiła. Poznałem cały ogrom potrzeby utrwalonych pojęć religijnych i ostatecznie ku nim się zwróciłem (…) Spokojniej teraz spoglądam na życie i znaczniem zobojętniał ku jego rozkoszom".
Swoją przemianę przypisuje Wyznaniom św. Augustyna. Młody Polak z Wilna dał mu swoją książeczkę do nabożeństwa, która pomogła Józefowi wznowić dawną miłość do Matki Bożej. Po ukończeniu prac, późną jesienią 1859 roku powrócił do Petersburga, a latem 1860 roku wyjechał na urlop do rodziny.
Miał już 25 lat i żadnej stabilizacji życiowej. Towarzystwo Kolei Żelaznych z braku funduszów wstrzymało dalsze prace. Poprosił o przeniesienie do twierdzy brzeskiej. Przybył tu w listopadzie 1860 roku. Miejsce i kontakt ze skazanymi na roboty, które powinien był nadzorować, spotęgowały w nim rozterkę wewnętrzną. Uspokojenie widział w pracy dla innych, w pochyleniu się nad bardziej – niż on sam – zagubionymi. Porzucił myśl o małżeństwie i zaopiekował się podrzutkiem znalezionym w Wilnie na ulicy, a później, kilkunastoletnim chłopcem Ludwikiem. Otworzył niedzielną szkółkę dla rzemieślników i zamierzał Ludwika wykształcić na przyszłego nauczyciela.
Ze względu na stan zdrowia postanowił ostatecznie porzucić służbę wojskową. Podczas wakacji 1861 roku, po konsultacji z lekarzami w Warszawie, wyjechał na leczenie do Ciechocinka. Tutaj spotkał Ludwikę Młocką, spokrewnioną z rodziną Marii Kalinowskiej. Ta głęboko wierząca kobieta, znana działaczka charytatywna Towarzystwa św. Wincentego `a Paulo, pomogła mu się nieco uładzić wewnętrznie i rozwiązać palące problemy religijne. Od niej otrzymał – jeszcze w Brześciu – egzemplarz Nowego Testamentu, z nią też dzielił się swymi osobistymi przemyśleniami. Do jakiego stopnia był przed nią szczery, świadczy następujący fragment adresowanego do niej listu.
"(…) Po dziesięciu latach odstępstwa, wróciłem na łono Kościoła. (…) Chwalę się przed Panią, gdyż uważam ten zwrot mój w pojęciach religijnych, jako ważny wypadek w życiu moim wewnętrznym. Rad jestem z Panią wszystkim dobrem się podzielić".
To ona swoją kobiecą i religijną intuicją zrozumiała i pomogła Józefowi Kalinowskiemu odkryć przyczynę jego dezintegracji wewnętrznej. On sam, z perspektywy lat widział w tym kryzysie "podskórne działanie łaski", która przygotowała w jego duszy grunt dla łaski wiary wlanej, nadprzyrodzonej. Dziesięć lat szukał, rozumował, pragnął, a jednak nie mógł zdobyć się na pojednanie z Bogiem w sakramencie pokuty. Musiało przyjść Boże "dotknięcie", moment olśnienia, aby w poczuciu grzeszności mógł upaść na kolana przed nieskończonym Miłosierdziem.
Zewnętrzna oprawa faktu tego "olśnienia" niczego tu nie wyjaśni – przyczyna nie jest adekwatna do skutku. W tym czasie uwięziono jego kuzyna Jakuba Gieysztora, prezesa Powstańczego Wydziału Wykonawczego Litwy i skazano na zesłanie w głąb Rosji. Oczekiwał on dnia wyjazdu w gmachu policji. Józef bolał nad losem zesłańca. Wpadł na myśl, że najlepszym zabezpieczeniem na czekające go lata zesłania, będzie krzyżyk z relikwiami, jaki nosiła jego siostra. Wspomina:
"Chciałem obdarzyć go jaką pamiątką, mogącą mu na wygnaniu pociechę przynieść. Umyśliłem wyprosić u jednej z osób rodziny krzyż z relikwiami. Nadmienić tu wypada, iż już przedtem nalegano na mnie ustawicznie, a szczególnie młodsza ma siostra, abym się zdobył na odbycie spowiedzi. Przyrzekłem, odkładałem i czas ubiegał. Otóż, kiedy mi chodziło o otrzymanie krzyża, jak wyżej, otrzymałem go pod warunkiem, jeżeli do spowiedzi pójdę. Przystałem, odwiedziłem Jakuba, krzyżyk oddałem i pożegnałem. Po tej umowie musiałem być słownym".
W dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny ukląkł przy konfesjonale w kościółku pomisjonarskim w Wilnie. Opatrzność wybrała mu za spowiednika ostatniego z misjonarzy na Litwie, ojca Eymonta.
"Co się Bogu podobało wykonać w mej duszy w czasie chwil spędzonych u stóp spowiednika (…), może powiedzieć tylko ten, kto podobnych chwil doświadczył".
Odtąd z żarliwością konwertyty praktykował życie sakramentalne: codzienną Mszę św., częstą Komunię, cotygodniową spowiedź. Jego spowiednikiem oraz kierownikiem duchowym został przyjaciel rodziny, ks. Felicjan Antoniewicz, profesor seminarium duchownego. Zapewne pod jego wpływem Józef rozpoczął prywatne studium teologii, które będzie kontynuował w czasie uwięzienia i zesłania. Duchowa przemiana stała się dominantą wszystkich jego poczynań i pragnień.
"Układałem sobie w myśli, gdy się czasy uspokoją, a Bóg zachowa mi swobodę, oddać się Panu Bogu w zakonie oo. Kapucynów w Warszawie".
Znał gorliwych kapucynów i zrazu skłaniał się ku nim. Lecz na realizację powołania zakonnego musiał jeszcze czekać. Sam wybór zakonu nie należał do niego, w myśl słów Chrystusa: "Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał" (J 15, 15). Mógł się jednak do tego wezwania przygotowywać. Za radą księdza Antoniewicza usiłował pogodzić teologię z naukami ścisłymi, mogącymi mu zapewnić byt materialny. Uwrażliwiony na potrzeby drugiego człowieka, zaznawał często osobistej biedy, gdyż potrzebującym oddawał ostatnią koszulę. Do Ludwiki Młockiej pisał:
"Mój stan całe życie biedny: nie moją biedą, to cudzą, nie rzeczywistą – to urojoną. Żyć jednak i pracować trzeba – jeśli nie dla siebie, to dla drugich".
Przenikliwość wiary pozwoliła mu od wewnątrz rozpoznawać własny typ i rytm życia wewnętrznego, wydarzenia wpleść w proces krzepnięcia osobowości. Zamierzenie Bogu inspirowało go od wewnątrz, a moc Boża wspomagała niemoc i bezskuteczność jego ludzkich pragnień. Był u początku celu.
http://www.kalinowski.malopolska.pl/rafal2.html