Wywiad z panią Różą Domańską, właścicielką Księgarni Literackiej im. Witolda Gombrowicza w Radomiu
- Czujemy się zaszczyceni Pani wizytą w naszej szkole i korzystając z okazji – chcemy zadać Pani kilka pytań.
Jest Pani założycielką Księgarni Literackiej w Radomiu. Proszę nam przybliżyć jej historię. Kiedy Księgarnia została założona i co na to wpłynęło?
- Przez szereg lat piastowałam stanowisko dyrektora Domu Książki województwa radomskiego. Kiedy w roku przemian politycznych – 1989 – wszystkie księgarnie się prywatyzowały – objęłam lokal przy ul. Żeromskiego, wykończyłam go i tak powstała księgarnia.
- Skąd wziął się pomysł, aby nadać księgarni imię Witolda Gombrowicza, a nie np. Jana Kochanowskiego, który w naszym regionie jest zdecydowanie bardziej popularny?
- Gombrowicz zawsze mnie intrygował. Kiedy byłam na studiach, wielokrotnie o nim słyszałam, choć wtedy się go jeszcze nie czytało, ponieważ był pisarzem emigracyjnym, zakazanym. Po studiach wielokrotnie rozmawiałam o nim z pisarką, Marią Kuncewiczową, która w Kazimierzu Dolnym spędzała rok w rok całe lato ( a ja jestem puławianką z pochodzenia). Pisarka zawsze pochlebnie wyrażała się o twórczości Gombrowicza, a ponieważ była ona dla mnie wielkim autorytetem, jej pozytywne zdanie pozytywnie wpłynęło także na mnie. Potem, kiedy w latach 60-tych przyjechałam do Radomia, spotkałam rodzonego brata Witolda – Jerzego, dawnego właściciela pałacu we Wsoli. Mieszkał w Radomiu, w słynnej radomskiej kawiarni „Teatralna” miał swój stolik, przy którym spotykała się cała brać literacka naszego miasta. On także wiele mówił o swoim najmłodszym bracie, choć ich wzajemne stosunki nie były najlepsze. Kiedy w 1989 r. zakładałam księgarnię, nie miałam wątpliwości, jakie nadać jej imię, mimo że wielokrotnie spotkałam się z głosami krytycznymi na temat mojego pomysłu.
- Czy poza Jerzym Gombrowiczem znała Pani kogoś z najbliższej rodziny pisarza?
- Tak, znałam żonę Jerzego, Aleksandrę, ich córkę Teresę. Ostatnie lata życia spędziła w Radomiu także Irena Gombrowicz, siostra Witolda i Jerzego. Poza tym przez 14 lat pracował w księgarni p. Krzysztof Sołtan, krewny Gombrowiczów od strony ojca, zaprzyjaźniony z p. Teresą Gombrowicz. Czterokrotnie w księgarni była p. Rita Gombrowicz, żona pisarza.
- Proszę nam opowiedzieć o Pani pierwszym spotkaniu z twórczością Gombrowicza.
- Pierwszy raz z twórczością Gombrowicza zetknęłam się po przyjeździe do Radomia. Nie pamiętam, w którym to było roku, ale chyba około 1965. Pani Teresa Gombrowicz pożyczyła mi na kilka dni swój egzemplarz „Ferdydurki”. Oczywiście musiałam obiecać, że nie zgubię i nie uszkodzę, i szybko oddam ( w wyznaczonym terminie), bo w kolejce do przeczytania tej książki czekało kilkanaście osób. To były takie czasy, że żadnego utworu Gombrowicza nie było ani w księgarni ani w bibliotece, toteż zdobycie jakiejkolwiek książki pisarza graniczyło z cudem.
- Czy to właśnie „Ferdydurke” zrobiła na Pani największe wrażenie?
- Nie. „Ferdydurke” cenię szczególnie, bo, jak powiedziałam, była to pierwsza książka Gombrowicza, jaką przeczytałam, ale największe wrażenie zrobiły na mnie i wciąż robią – „Dzienniki”. Czytam je codziennie. Są najbardziej autentyczne, są kopalnią wiedzy o Gombrowiczu.
- Jakie jest dziś zainteresowanie twórczością Gombrowicza? Czy ktoś kupuje jeszcze jego książki?
- Czytelnictwo w Polsce drastycznie spadło i to nie chodzi tylko o Gombrowicza. Ludzie coraz mniej czytają, zwłaszcza literaturę piękną. Twórczość Gombrowicza, jak wiadomo, jest twórczością elitarną, nie dla przeciętnego odbiorcy, toteż ma raczej wąski krąg odbiorców. Istnieje jednak taka grupa w naszym mieście. Około trzydziestu osób kupuje wszystkie nowości o Gombrowiczu. W roku 2004 ukazało się takich nowości kilka. Poza tym wiele osób przychodzi do księgarni i pyta o Gombrowicza, wymieniamy wówczas swoje spostrzeżenia na temat twórczości tego pisarza. Wśród pytających są także ludzie młodzi.
- W jednym z artykułów drukowanych w Gazecie Wyborczej mowa jest o Fundacji „Ferdydurke”, której jest Pani założycielką. Czy fundacja już rozpoczęła swoją działalność? Jakie będą jej zadania?
- Fundacja już powstała, ale rozpoczęcie działań na szeroką skalę planujemy dopiero z chwilą otwarcia muzeum we Wsoli. Przede wszystkim mamy zamiar wspierać powstawanie muzeum, to znaczy pomagać przy zakupie różnych przedmiotów związanych z epoką czy w gromadzeniu pamiątek po pisarzu. Będziemy zabezpieczać spuściznę literacką. Chcemy, aby muzeum było centrum międzynarodowym. Będziemy zapraszać różnych tłumaczy, zwłaszcza z tych krajów, w których Gombrowicz jest mało znany. Jednym z zadań Fundacji stanie się także popularyzowanie twórczości Gombrowicza wśród lokalnej społeczności. Mamy zamiar urządzać różne happeningi, konkursy dla szkół, wycieczki śladami Gombrowicza. Chcemy także uczyć tanga i gry w szachy. Pomysłów mamy wiele. Oczywiście będziemy się także włączać w organizację Festiwalu Gombrowiczowskiego.
- W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak tylko życzyć Pani i Pani Fundacji spełnienia tych wszystkich planów. Dziękujemy za rozmowę.
- Dziękuję również.
Wywiad z panią Joanną Siedlecką
- Pani Joanno, przeprowadzenie wywiadu z Panią było naszym, jak dotąd, nieosiągalnym marzeniem. Bardzo się cieszymy, że ono się w tej chwili spełnia.
- Ja również się cieszę.
-Proszę nam powiedzieć, kiedy rozpoczęła się Pani przygoda z Gombrowiczem?
- Zaczęła się z …braku Gombrowicza. Kiedy byłam jeszcze studentką, kilkakrotnie słyszałam to nazwisko, ale w żadnej bibliotece nie znalazłam książek tego pisarza. Bardzo chciałam przeczytać Dzienniki – biblię polskiej inteligencji, okazało się to jednak niemożliwe. Do czasu. W latach 70-tych wyjechałam do Paryża i w polskiej bibliotece dostałam upragniony egzemplarz jego książki. Poruszyła mnie odwaga pisarza, jego szyderczy, wolny głos. Potem pracowałam w „Kulturze” i kontynuowałam swoje zainteresowania autorem Ferdydurke. Byłam w Małoszycach i innych miejscach jego dzieciństwa, ale nie znalazłam tam żadnych materialnych śladów pisarza. Wszystko zostało zniszczone w czasach PRL. Była za to masa śladów w ludzkiej pamięci. Wędrowałam od domu do domu i pytałam o rodzinę Gombrowiczów. Starsi ludzie jeszcze ich pamiętali. Tak właśnie powoli powstawała książka Jaśnie panicz. Najpierw ukazywała się ona w odcinkach w „Kulturze”, już wtedy budząc olbrzymie zainteresowanie, potem dopiero ją wydałam.
- Która z książek Gombrowicza najbardziej Panią fascynuje?
-Przede wszystkim Dzienniki, Wspomnienia polskie, Rozmowy z Gombrowiczem Dominique de Roux. Poza tym fascynuje mnie sam pisarz, porusza jego dramatyczny los. Gombrowicz w swoim kraju w ogóle nie był znany, nie wydawano jego książek. Nie chwaląc się, byłam jedną z pierwszych, która o nim pisała. To bolesne, ale i bardzo polskie, że nie dożył on swego wielkiego triumfu.
- Pisząc Jaśnie panicza, spotykała się Pani z mieszkańcami Wsoli. Jak Pani wspomina te spotkania?
- Znakomicie je wspominam. Ludzie chętnie opowiadali o Gombrowiczach, choć bardziej pamiętali Jerzego, który mieszkał we Wsoli wraz ze swoją żoną Aleksandrą. „To pani za nim przyjechała” – dziwili się. Na Witolda mało zwracali uwagi, bo zaprzeczał stereotypowi jaśnie pana. Podczas tych wizyt poznałam wiele szczegółów z życia rodziny Gombrowicza, jego kręgu. Obok Wsoli, w Bartodziejach, mieszkała Krysta Janowska, młodzieńcza miłość Witolda. Mówiono mi również o dramatycznych losach rodziny już po wojnie. Jerzy, były jaśnie pan, ukrywał, że jest bratem Witolda. Jego córka, Teresa, nie została przyjęta na studia. Witold mało pisywał do Jerzego, najczęściej korespondował z Januszem, najstarszym bratem, ale o rodzinie ze Wsoli nigdy nie zapomniał, a nawet na tyle, na ile mógł, pomagał jej finansowo, o czym świadczą listy. Kiedy już było można, zaprosił do siebie córkę Jerzego, Teresę. Witold był szalenie rodzinny, choć nie raczej nie używał tego słowa.
- Co Pani sądzi o otwarciu muzeum Witolda Gombrowicza we Wsoli?
- Bardzo się cieszę, że we Wsoli będzie takie muzeum, w pewnym sensie walczyłam o nie. Wsola to jedyny materialny ślad po Gombrowiczu, jego rodzinie, który ocalał. Reszta została zniszczona.
- Wydaje nam się jednak, że muzeum to takie niegombrowiczowskie miejsce.
- Myślę, że Gombrowicz nie do końca byłby przeciwny muzeum, w głębi duszy by się ogromnie cieszył, choć otwarcie nie przyznałby się do tego. Oczywiście nie powinno to być tradycyjne muzeum, i o ile wiem, takie nie będzie. Musi to być miejsce trochę prześmiewcze i tak różne jak sam Gombrowicz. Chciałabym, aby wiele tam było szaleńczych inicjatyw, choćby takich, jak wasz rap. Rapowanie autora Ferdydurke to świetny pomysł. Świadczy on o tym, że naprawdę go czujecie. Odnaleźliście tę gombrowiczowską kpinę, śmiech, ironię. Mam nadzieję, że tekst tego rapu przekażecie do muzeum. Przygotowaliście wspaniały projekt.
- Dziękujemy bardzo.
- Dziękuję i do zobaczenia we Wsoli w Muzeum Witolda Gombrowicza.
http://www.oswoicgombrowicza.neostrada. ... WGnt/5.htm