Bez przodków jesteś jak wyrwana roślina, rzucona na uschnięcie. Gdy czujesz za sobą ich siłę, to tak, jakbyś rósł w lesie z innymi drzewami. Jedne są stare i już się przewracają, inne młode, dopiero rosną, ale to jest TWÓJ las...”
Izabela Tyczyno (liceum)
średnia ocena: 3.637 ilość głosów: 361
Antoni Stanisław Domański, syn Ignacego, a mój pradziadek, urodził się 6 maja 1905 roku w Łysowie, parafia Niemojki. Kilka lat później rodzice z dziećmi – miał brata i siostrę – zamieszkali we Franopolu. Tu spędził dzieciństwo. Pierwsze nauki pobierał w szkole w Sarnakach.
W wieku dwudziestu lat wstąpił na ochotnika do wojska. Przyjęto go do żandarmerii wojskowej i po specjalnym przeszkoleniu został przydzielony do jednostki w Pińsku. W ten sposób stał się zawodowym żołnierzem.
W Pińsku poznał moją prababcię Adelę Matulis – skromną dziewczynę, która właśnie ukończyła pensję dla panien. Kobieta umiała wzorowo prowadzić dom, haftować, była świetną kucharka. Od razu przypadli sobie do gustu. On – dobrze zapowiadający się wojskowy, ona – gotowa prowadzić rodzinne gniazdo i wychowywać dzieci. Pobrali się w Pińsku w 1932 roku.
Adela i Antoni byli bardzo w sobie zakochani. Planowali długie wspólne życie. Nikt wówczas nie przypuszczał, że los pozbawi ich szansy na dożycie szczęśliwej starości.
Z tego cudownego związku narodziło się czworo dzieci: córki – Irena (zmarła kilka miesięcy po urodzeniu) i Zdzisława oraz synowie – Zbigniew i Euzebiusz.
Domańscy tworzyli szczęśliwą i pełną radości rodzinę. Antoni – wiem to od babci – był człowiekiem szlachetnym, kochał żonę i przepadał za dziećmi. Z obowiązków służbowych wywiązywał się wzorowo. Jego postawę, odpowiedzialność i sumienność doceniło także dowództwo, bowiem został awansowany na zastępcę Komendanta Żandarmerii w Pińsku.
Wybuch II Wojny Światowej zaskoczył Antoniego w Modlinie, gdzie przebywał na zgrupowaniu.
Siedemnastego września, po wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich, jednostkę Antoniego rozwiązano, a żołnierze mogli wrócić do swoich rodzin. Kto wie, czy gdyby miłość i tęsknota nie były tak wielkie, losy moich pradziadków potoczyłyby się inaczej? A tak, tego samego dnia, kiedy wrócił, a jest to początek listopada 1939 roku, został aresztowany przez NKWD, osadzony na krótko w areszcie w Pińsku, a następnie wywieziony w nieznane. Był człowiek i go nie ma. Zrozpaczona Adela pukała do wielu drzwi, ale NKWD nie udzielało żadnych informacji.
I nagle – promień nadziei! Po prawie miesięcznej niepewności i udręce Adela otrzymuje od ukochanego męża list.
Antoni jest jeńcem w obozie sowieckim w Ostaszkowie. W rodzinę wstępują nowe siły, bo przecież jeńcy po wojnie wracają do domu. Płonna to była nadzieja. Ten list był pierwszym i ostatnim kontaktem Antoniego z bliskimi. Od tamtej pory słuch po nim zaginął. Rodzina nie miała od niego żadnej wiadomości.
Sowieckiemu okupantowi nie wystarczyło, że pozbawił rodzinę jedynego żywiciela rodziny, postanowił jeszcze upodlić jego najbliższych. W kwietniu 1940 roku do domu mojej prababci Adeli wkroczyło NKWD. Babcia, podpierając się tym, co przekazali jej najbliżsi spróbowała odtworzyć w pamięci to zajście: „Było ich dwóch, nie podali żadnego powodu najścia. Dali godzinę na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy oraz żywności i pogonili nas na stację kolejową. Tam czekał na nas pociąg towarowy z wagonami do przewozu bydła. Podróżowaliśmy jak zwierzęta, ściśnięci, przerażeni i głodni nie wiedząc, dokąd nas wiozą. Czasami pociąg stawał w polu, i można było wyjść na chwilę pod nadzorem pilnujących uzbrojonych konwojentów. W czasie jazdy do załatwiania potrzeb fizjologicznych służył kubeł, a w czasie krótkich postojów załatwialiśmy się przy torach kucając obok siebie, kobiety, mężczyźni, dzieci, gdzie popadnie. Widok był przerażający”.
W tak nieludzkich warunkach rodzina Antoniego w osobach: żona Adela i jej ojciec Adam Matulis oraz dzieci – Zdzisława (3,5 roku), Zbigniew (2,5 roku), Euzebiusz (1,5 roku) po kilku tygodniach podróży pociągiem, a w końcowym etapie samochodami dotarli z kilkudziesięcioma innymi rodzinami do kołchozu Airtau, kilkadziesiąt kilometrów od miasta Kokszetau w obecnym Kazachstanie.
Rodzinie Domańskich kazano wysiąść z samochodów i czekać, aż mieszkańcy kołchozu wezmą ich do swoich domów. Przygarnęła ich familia Agiewych.
Byli to prości i sympatyczni ludzie, bardzo im współczuli. Dzielili się wszystkim, choć sami mieli niewiele.
Prababcia początkowo nie mogła pracować, by zarobić na utrzymanie rodziny. Ten przywilej nie od razu jej przysługiwał. Nie mieli, z czego żyć. Dochodziło do sytuacji tragicznych, dzieci Antoniego żebrały na ulicach. Gdy Adam Matulis pilnował dzieci, Adela imała się każdej pracy: gotowała, prała, szyła, pracowała w ogrodzie i w polu, nawet była fryzjerem mieszkańców kołchozu.
Zimą podczas panujących tam mrozów chodziła łowić ryby w przerębli zamarzniętego jeziora. Cały czas niepokoiła się o męża: gdzie jest i czy się kiedyś odnajdą?
W sierpniu 1940 roku z wycieńczenia, głodu, zimna i braku pomocy lekarskiej, zmarł młodszy syn Antoniego i Adeli – Euzebiusz, tydzień później Zbigniew. Pochowano ich na tamtejszym cmentarzu. Ból po stracie ukochanych synów doprowadził Adelę do wielkiej rozpaczy. Musiała jednak przemóc się i żyć dla córki, ojca oraz dla zaginionego gdzieś w świecie męża. W dzień ciężko pracowała, a w nocy myśli o mężu spędzały jej sen z powiek.
Tak mijały lata. Córka Zdzisława uczęszczała do rosyjskiej szkoły, gdzie uczono ją wyłącznie w obowiązującym tam języku. Po polsku można było rozmawiać tylko w domu. Rodzina Domańskich na obczyźnie przetrwała sześć długich lat poniżania, męczarni i niepewności jutra. Do Polski wrócili w czerwcu 1946 roku. Nie do Pińska, gdzie był ich dom, lecz do zupełnie nowej rzeczywistości. Wysiedli z pociągu w Białej Podlaskiej i zarejestrowali się w Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym. Tam przydzielono im kwaterę w barakach oraz wydano rację żywnościowe.
Radość z powrotu przyćmiewała myśl o pozostawionych na wrogiej ziemi mogiłach najbliższych. O Antonim nadal nie było żadnych wieści. Poszukiwania przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż w kraju i za granicą nie wniosły nic nowego. Dopiero wiele lat później z różnych doniesień Adela wywnioskowała, że jej mąż Antoni został zamordowany przez Rosjan.
Fakt mordu oficjalnie potwierdziło pismo z MSWiA z 2000 roku, w którym podano, że Antoni Domański figuruje na ostaszkowskiej liście NKWD, numer 05/42 z datą 5 kwietnia 1940 roku pod pozycją 63. Z zawartych w nim informacji wynika, że był jeńcem obozu w Ostaszkowie i został zamordowany w Twerze przez NKWD oraz pogrzebany w lesie w okolicach wsi Miednoje razem z innymi 6311 funkcjonariuszami Resortu Spraw Wewnętrznych II Rzeczpospolitej.
Kiedy Antoni Domański zginął był zaledwie trzydziestopięcioletnim mężczyzną. Przed aresztowaniem miał niewątpliwie plany na przyszłość związane z zawodem i rodziną. Czy mógł spodziewać się, że wybór drogi życiowej związanej ze służbą Ojczyźnie będzie miał taki wpływ na losy jego samego i rodziny? A Adela, czy wychodząc za mundurowego mogła przypuszczać, że skazana będzie na tułaczkę i ból związany ze stratą dzieci? Pradziadkowie są moimi bohaterami, gdyż w tak młodym wieku godnie i z podniesioną głową stawili czoła losowi i nigdy nie poddawali się, nawet w obliczu śmierci. Zawsze będą dla mnie niedoścignionymi wzorami, a historię opowiedzianą mi przez babcię, sama kiedyś z dumą przekażę swoim wnukom.
-------------------------------------------------------------------------------
ANEKS
Pomysł napisania pracy o losach moich pradziadków drzemał we mnie od dawna. Ogłoszony konkurs przyspieszył realizację zamierzenia.
Przez lata w naszym domu przewijały się opowieści o Kresach. Wyobrażałam sobie wtedy polowania na Polesiu, czułam zapachy babcinej kuchni, słyszałam gwar rozbawionej młodzieży, która nie przeczuwała nadchodzącej wojny. Tak szybko i nieodwracalnie beztroska zamieniła się w piekło
rozstań, płacz po bliskich, tęsknotę.
Mojej prababci Adeli i jej mężowi Antoniemu nie było dane w pełni cieszyć się szczęściem, bliskością. Nie patrzyli, jak dorastają ich dzieci i przychodzą na świat wnuki.
Historię ich dramatycznej miłości znam od babci Zdzisławy, córki Antoniego i Adeli. Biorąc udział w konkursie chciałam pokazać, jak przewrotny bywa los, i jak trudno jest znaleźć swoje miejsce w życiu. Może kiedyś w moim regionie powstanie zbiór autentycznych opowieści kresowych, a nim historia wzorowego wojskowego, który poświęcił rodzinę dla ratowania Ojczyzny i skromnej kobiety pragnącej jedynie miłości?
http://www.patriotyzmjutra-korzenie.sto ... ers&pid=19