Józef Krasucki 1877-1948 / za: Gazeta Stołeczna nr 65, wydanie waw z dnia 18/03/1998 NEKROLOGI, str. 15 /
"W tym roku upływa pół wieku od śmierci Józefa Krasuckiego - człowieka dobrego i prawego. Jutro przypadają jego imieniny. Urodził się w marcu 1877 r. w Latyczowie na Podolu. Był synem Stanisławy z Niedzielskich i Aleksandra Krasuckiego. Miał pięć sióstr: Albinę, Helenę, Marię, Wiktorię i Franciszkę, oraz trzech braci; najczęściej opowiadał o Piotrze i Hilarym - "podróżniku po Ameryce". Ród Krasuckich (używających podobno dawniej nazwiska "Krasuskich") miał wywodzić się z miejscowości czy zaścianka Krasusze vel Krasusy w okolicy Łukowa. Jak wiadomo, przed wiekami (a i w naszych czasach) "młódź szlachecka" często "sługiwała wojskowo", brała udział w wyprawach wojennych. Za męstwo i udział w owych wyprawach królowie polscy nadawali ziemie na dalekich kresach Rzeczypospolitej. Osiedlały się tam m.in. rodziny, które miały swoje pierwotne "gniazda" na Mazowszu, Podlasiu czy w Wielkopolsce. Tak znaleźli się na Podolu i Krasuccy. Po rozbiorach Polski i powstaniach narodowych konfiskowano majątki. Właściciele musieli imać się różnych zawodów. To samo spotkało młodego Józefa Krasuckiego. Wychowany w tradycjach patriotycznych, nie mógł, mimo wykształcenia, zrobić w zaborze rosyjskim wielkiej kariery. Pracował m.in. jako sekretarz w jednym z sądów, ale później porzucił na pewien czas pracę urzędnika, by stać się zarządcą dóbr kresowych Sanguszków, Ledóchowskich, Potockich. Wszystko to działo się na przełomie XIX i XX w. W czasie I wojny, już jako człowiek żonaty i mający jedną córkę Irenę, został powołany do służby w wojsku carskim, gdzie na froncie rumuńskim pełnił funkcję sztabowego rachmistrza, czyli - jakbyśmy dziś powiedzieli - księgowego. Ponieważ na mocy traktatu ryskiego Jego ziemie rodzinne, w tym Latyczów, przypadły ówczesnej Rosji radzieckiej, On i Jego bliscy po różnych perypetiach przyjechali do Polski centralnej. W 1920 r. Józef Krasucki ratował mienie państwowe. Początkowo zamieszkiwał na ziemi kaliskiej, potem udał się na Wołyń. Na kresach przeprowadzał inwentaryzację zabytków, pracował też w jednym ze starostw powiatowych, w dyrekcji odbudowy zabytkowego zamku Ostrogskich i Lubomirskich. W kresowym mieście Dubnie nad Ikwą dał się poznać miejscowej ludności jako ktoś, do kogo w każdej sytuacji można zwrócić się o pomoc czy radę. Dlatego w latach międzywojennych delegacje mniejszości narodowych zwracały się do Niego z prośbą, by zgodził się kandydować na burmistrza. Zgody jednak nie wyraził. To "zaowocowało" w okresie II wojny, gdyż "prości ludzie", pomni Jego postawy, starali się w miarę sił i możliwości ochraniać Go przed grożącym niebezpieczeństwem, ostrzegać i pomagać. Po tzw. repatriacji, a właściwie przesiedleniu w 1945 r., Józef Krasucki nie chciał zamieszkiwać na ziemiach zachodnich. Powtarzał, że "ma dosyć każdego pogranicza". Bronił m.in. ludności Śląska Opolskiego przed szykanami i szabrem. Rozumiał zawsze wszystkich - bo sam wiele przeżył i przecierpiał. Zmarł w 1948 r. po nieuleczalnej chorobie. "