Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Re: Jakuck

20.05.2010 00:41
Jakucja po polsku

Polaka w Jakucku rozpoznać nietrudno - wystarczy przysłuchać się nazwisku rozmówcy, by domyśleć się, że mamy do czynienia z ziomkiem: Sieroszewscy,
Księżkowie,
Tworkowscy,
Lipińscy i
Mordowscy, wszystko to potomkowie zesłańców styczniowych, rewolucyjnych działaczy schyłku rosyjskiego imperium i w końcu obywateli II Rzeczypospolitej represjonowanych w latach 30 i 40 XX wieku. Tylko pod koniec XIX wieku w Jakucji było 320 polskich zesłańców, tylko w początku lat 40-tych XX wieku zesłano ich tutaj aż 3,5 tysiąca... (choć wielu z nich wróciło pod koniec wojny). Ale wśród jakuckiej Polonii są i tacy, którzy trafili nad Lenę nie rzuceni historyczną zawieruchą czy z woli despoty, a w poszukiwaniu lepszego życia i pracy.
"Może ktoś potrafi ich rozpoznać?"
Tak było z Marią Wacławowną Korsak,
która urodziła się w ostatnich miesiącach przedwojennej Polski niedaleko Oszmian.
Po wojnie ziemie te weszły w skład Białorusi (Obwodu Grodnieńskiego), ale starsi rodu zdecydowali się nie porzucać rodzinnej wioski, Osinowszczyzny. W ten sposób Korsakowie, jak tysiące innych Polaków, zostali po białoruskiej stronie granicy. Pani Maria od kilkudziesięciu lat mieszka w Jakucji, dokąd przyjechała z Osinowszczyzny wraz z mężem, za pracą. Tu spędziła całe swoje dorosłe życie. W sowieckim bloku z wielkiej płyty przy ulicy Październikowej w Jakucku Maria Wacławowna wyczarowuje międzywojenną Polskę: z kilkudziesięciu starych czarno-białych fotografii układa frapujące losy rodziny i wschodnich rubieży II Rzeczpospolitej. Odkąd pamięta, w domu Korsaków mówiono tylko po polsku i sprawiano katolickie święta. Mimo to ojciec pani Marii, Wacław, "choć wierzący, mówił po polsku, i w polskim wojsku służył", wspierał sowiecką partyzantkę. Mama Jadwiga sprzeciwiała się małżonkowi. Ojciec nie dał się przekonać i za swoją działalność zapłacił życiem w obozie koncentracyjnym, gdzieś w Niemczech. Mama Marii umarła kilka lat po wojnie.

http://www.swp.org.pl/

Jedno ze zdjęć (widnieje na nim ojciec pani Marii w żołnierskiej formie) na odwrocie opisane jest po polsku, starannymi, trochę archaicznymi kaligrafami: "Nowa Wilejka. Służba wojskowa. Na pamiątkę 10.VIII.1935 r.". Pani Maria po polsku nie mówiła od 60 lat, ale doskonale czyta, pamięta też modlitwy, potrafi liczyć.

Z czasu wojny sennym koszmarem wyryło się jej w pamięci aresztowanie ojca.
Nie miała wówczas więcej niż 4-5 lat, jednak pamięta nawet poszczególne słowa, krzyki gestapowców i płacz 10-miesięcznego dziecka. Ma też dobre wspomnienia: pamięta jak mimo okropności wojny, dorośli śpiewali. Najgorsze, że po wojnie urwał się kontakt z tą częścią rodziny, która została po polskiej stronie. Na przykład kuzynka ojca,
Marianna Kaspirowicz (Kasperowicz) tuż przed wojną wyjechała do centralnej Polski, z dwojgiem dzieci.
- Może ktoś potrafi ich rozpoznać? - pyta zatroskana, pokazując fotografię dwóch chłopców...

Michał Książek

Komentarze (7)

20.05.2010 00:44
Jakucja po polsku
ciąg dalszy

"Nie tyle Pochalski, co Puchalski"


Czasów II Rzeczpospolitej sięgają też korzenie Mariana Pochalskiego, jednego z młodszych członków jakuckiej Polonii. - Nie tyle Pochalski, co Puchalski - wyjaśnia po polsku swoje nazwisko, zmienione przez rosyjską fonetykę. Prawda, że brzmi znajomo? Pamięć o Polsce i przyzwoitą znajomość języka polskiego zawdzięcza Marian babci Janinie, która urodziła się i mieszkała w Bucławiu pod Wilejką. Marian urodził się już w Jakucku, dokąd "po putiowkie" przyjechała ze swoim mężem jego mama Galia. W domu babci mówiło się po polsku (do przyjścia Sowietów), ale już w domu Pochalskich po rosyjsku. I to nie ze względu na zaniedbanie tradycji, a na okoliczności. Młodzi Pochalscy w latach 60-tych wyjechali z Białorusi do dalekiej Jakucji w poszukiwaniu pracy, a trochę też "iz za romantiki". Dookoła wszyscy mówili po rosyjsku... Kilka lat temu rodzice wrócili do rodzinnej Wilejki, Marian jednak postanowił zostać w Jakucku. Dobrze czuje się i w Warszawie, i w Wilejce, ale urodził się już w Jakucji i tu chce spędzić życie. Dzięki babci może rozmawiać po polsku i żałuje, że polski ksiądz wyjechał z Jakucka, bo nie ma już polskich mszy. Teraz na polską mszę trzeba by aż do Irkucka, a to ponad 2 tysiące kilometrów...

Michał Książek
20.05.2010 00:48
Jakucja po polsku
ciąg dalszy

"Jeszcze raz coś takiego, i..."

Ojciec Celestyna Janowicza Ciuchstyńskiego, znanego w Jakucku i w Rosji karateki został zesłany do Jakucji w latach 40-tych spod Woroneża. Nieco wcześniej NKWD zabrało też jego dziadka - rozstrzelano go w 1939 roku. Choć niespełna 15 letni,
Jan Celestynowicz Ciuchstyński (ojciec karateki) został zesłany z terytorium Rosji - jego ojciec pracował jako ekonom w dobrach Wołkońskich - to losy zesłańca odzwierciedlają drogę, którą przeszło wielu Polaków przed, w trakcie i po II wojnie światowej.
Ciuchstyński z rodzinnego domu został zesłany do prac przy budowie sławnej drogi "Kołyma", wiodącej z Magadanu do Jakucka. Uratował go młody wiek: starzy zecy żałowali młodzika i podkarmiali go, ale pracować musiał jak inni. I pracował, toteż wiele widział. - Ta droga to jedna wielka mogiła - powtarza słowa nie żyjącego już dziś ojca Celstyn Janowicz. - Zakopywali człowieka w tym miejscu, gdzie upadł, w nasypie drogi. Po śmierci Stalina ,
Jan Celestynowicz został objęty amnestią i zamieszkał na terytorium swojego byłego wiezienia, w Ust Nerze nad Indygirką, a potem w Ojmiakonie. Nie pozwolono mu wyjechać do Polski, w której niewiadomo było nawet jak odnaleźć krewnych. Ożenił się i został nad Indygirką, dając tej surowej ziemi aż 7 synów. Celestyn wspomina dzieciństwo na biegunie zimna: - Dzieci jak to dzieci, czasem bawiły się... w plucie. Pluliśmy w powietrze, a na dół spadały już sopelki lodu...
Zesłaniec Ciuchstyński nie zdołał nauczyć chłopców polskiego, wiedzieli tylko, że mają polskie korzenie. Celestyn wspomina, że ojciec chciał kiedyś prenumerować polskie gazety, ale w odpowiedzi na napisane podanie przyjechało dwóch typów z KGB z ostrzeżeniem: "Jeszcze raz coś takiego, i ...sam rozumiesz..." I Ciuchstyńscy zostali w Rosji. Celestyn Janowicz założył pierwszą w Jakucji szkołę wschodnich sztuk walki, reprezentuje republikę w tej konkurencji na całym świecie: w Europie, Ameryce, Azji. Jego ojciec umarł w Białej Górze nad Indygirką w 2001 roku. Synowie mieszkają i pracują w Jakucji.
Celestyn znalazł kiedyś w Internecie telefon "jakichś Ciuchstyńskich" w Polsce. Zadzwonił i po raz pierwszy w życiu rozmawiał ze swoją kuzynką. Choć rozmawiać im do dziś trudno, bo nie znają wspólnego języka. W 2002 roku, w kilka miesięcy po tym telefonie, Ciuchstyńscy spotkali się w Polsce.
Michał Książek
20.05.2010 00:57
Jakucja po polsku
ciąg dalszy

Pierwsze ziemniaki w Jakucji
Pierwszym człowiekiem, który posadził ziemniaki w naslegu Kubursachskim (tj. gminie) ułusu Borogonskiego (województwo) był polski zesłaniec, uczestnik powstania styczniowego, Aleksander Lipiński.
Rzecz miała miejsce jeszcze w XIX wieku: Lipińskiego zesłano do Jakucji w 1867 roku.
Jakuci nie umieli uprawiać ziemi, uczyli się m.in. od zesłańców.
........
http://www.swp.org.pl/index.php?id=gl80417
Nie żyje już żadna z jego urodzonych przed wojną córek, ale żyje prawnuczka Larisa Pietrowna, Jakutka,
jednak świadoma swych polskich korzeni. Wraz z mężem Władysławem Siemionowiczem postanowili poznać polskie korzenie ich rodziny, prowadząc żmudną kwerendę w jakuckich archiwach. - W zakurzonych teczkach w Jakucku i Borogońcach przetrwało niewiele informacji o pradziadku-zesłańcu, ale pokrewieństwo jest bezsprzeczne - opowiada Larisa Pietrowna. Za to w jej domu zachowała się opowieść o tym, jak to Lipiński nie darzył cara-despoty szczególną sympatią: klękał przed ikoną w skromnej jakuckiej jurcie i modlił się o jego śmierć. Wymodlił ją w 1882 roku. W Jakucji zajmował się nie tylko uprawą roli, hodował bydło, a nawet mył złoto i pracował jako gminny pisarz (sekretarz). Czasem przychodziło nawet żebrać. Że nie zawsze wiodło mu się dobrze, świadczy jego jakuckie imię: "Salaskylaach suruksut", tj. "sekretarz z sankami". Sanki ciągnęli za sobą wówczas ludzie wędrujący "po prośbie", od domu do domu. Jak wspomina w swej pracy o polskich zesłańcach M.A. Krotow:
...w 1871 roku ułusnaja inorodnaja uprawa donosiła, że on "bardzo ubogiego stanu". Począwszy z roku 1895 ślad Lipińskiego i w pamięci najstarszych, i w dokumentach archiwów urywa się. Nie wiadomo jak i gdzie zginął. Może wrócił do Polski, tak, jak to było w przypadku chociażby sławnego Wacława Sieroszewskiego?
Dollonowowie szukają, ale póki co o pradziadku wiadomo niewiele. Jego praprawnuczkowie - Katia i Piotr są filologami; siostra angielskim, a brat (co prawda, jeszcze niedoszłym) francuskim. Piotr uczy się polskiego, przez kilka miesięcy uczył się języka prapradziadka na Uniwersytecie Jagiellońskim. Myśli, by w przyszłości wrócić do Polski i by odnaleźć krewnych Lipińskiego.

Polska Jakucja
Trudno zaprzeczyć, że do dziś, Jakucja jest w jakiś sposób polska. Wystarczy spojrzeć na mapę tego ośmiokrotnie większego od Polski kraju, by w trudnych jakuckich nazwach niezliczonych pasm górskich odnaleźć znajomo brzmiące: Góry Czerskiego. Starczy zajrzeć w bibliografię jakuckiej etnografii: by stwierdzić, że jednymi z jej założycieli są Polacy: Wacław Sieroszewski, Mikołaj Witaszewski, Edward Piekarski. Nie brak ich nawet w historii zagospodarowywania tych ziem, czego dowodem jest postać Bolesława Kaczorowskiego, szefa carskiej administracji wielu z jakuckich miasteczek (i jednego miasta) drugiej połowy XIX wieku, począwszy od Wierchojańska, a na Jakucku skończywszy. A wszystkie te informacje można znaleźć chociażby w zbiorach Biblioteki im. Puszkina w Jakucku, której 100-letni budynek uważany jest za jedną z głównych ozdób architektury miasta. Zaprojektował go... polski architekt, Klemens Leszewicz.

Michał Książek
20.05.2010 20:09
Warwaro i Adamie !!!
Podejmują Państwo bardzo piękny plan przyjścia z pomocą swoim znajomym osiadłym w dalekiej Jakucji
tym którzy pielęgnują pamięć o swoich rodzicach i rodzinach o ich krewnych
których losy często są nieznane.
Ci Ludzie (tak samo jak i my przecież ) dzisiaj czują potrzebę odnalezienia wiedzy o swoich korzeniach
zamieszkujących dawne ziemie polskie .

Wyrażam nadzieję że tym komunikatem uda się Państwu spowodować ...wywołać zainteresowanie
nazwiskami .
Wierzę głęboko że tym ludziom się poszczęści w poszukiwaniach (chociażby przykład w powyższych artykułach)
Jednak uważam że żeby pomóc losowi przy każdym z nazwisk
przydałaby się garstka wiedzy obok nazwisk w/w
np. imiona, jakieś daty, miejscowości może jakiś przekaz
Pozdrawiam
22.05.2010 01:52
Tam mieszkają Polacy
Jakuck
Oglądając zimowy Jakuck, przysypany śniegiem i pokryty lodem, trudno się nie dziwić, czy tak ma wyglądać stolica carskiej zsyłki, której nazwę z bojaźnią wymawiali polscy powstańcy? Jakuck w grudniu sprawia raczej wrażenie zapomnianej i odpornej na czas wioski.
Drewniana część miasta. Wiele cieszących oko drewnianych perełek można znaleźć przede wszystkim w rejonie miasta zwanym Załog, ale tak naprawdę prawie wszędzie zdarzają się samotnie stojące zabytki drewnianej syberyjskiej architektury. W Jakucku, jak chyba nigdzie indziej na Syberii, stare drewniane okiennice i modrzewiowe ganki kontrastują z wielopiętrowymi budowlami ze stali i szkła.
Te dieriewiaszki (czyli domy z drewna) palą się jak zapałki! – opowiada zagadnięta na targu sprzedawczyni ryb. W drewnianych domach nie ma bieżącej wody, a ogrzewane na wszelkie możliwe sposoby często płoną. Ale ogrzewać trzeba. W grudniu i styczniu temperatura spada nawet do minus 50 stopni.

Cały Jakuck stoi na wiecznym lodzie. Jedynie latem zmarzlina rozmarza na niewielką głębokość, zamieniając się we wszechobecne błoto. Jednak pod ogrzewanymi zimą budynkami może ona nie zamarzać w ogóle, co powoduje, że dom zapada się wciąż głębiej i głębiej, a po kilkudziesięciu latach jego okna są na wysokości stóp przechodniów. Nowe domy buduje się więc w Jakucku na palach. Dla mieszkańców dieriewiaszek wraz z końcem zimy nie kończy się batalia o ciepło. Muszą wywozić ze swoich osiedli wielkie ilości śniegu i lodu. Jeżeli rozmarzłyby na miejscu, domy zostałyby zalane.

Ale zanim w maju zacznie topnieć śnieg, musi minąć zima, a na to potrzeba w Jakucku sześciu miesięcy. W północnych rejonach republiki – nawet ośmiu. W listopadzie już bywa dużo poniżej 30 stopni, a najzimniejsze miesiące, grudzień i styczeń, mijają pod znakiem 50-stopniowego chłodu. Ludzie wówczas śpieszą się bardzo, rzadko kto przystaje na ulicach. Poczty i sklepy zapełnią się przemarzniętymi przechodniami, którzy przytulają się do grzejników. Na mróz nie narzekają handlarze mięsem, których w Jakucku nie brakuje, a zimą pojawia się jeszcze więcej. Nawet w największe mrozy wystają po kilka godzin na bazarach i targach.

Jakuci lubią swoją zimę, niektórzy twierdzą nawet, że przedkładają ją nad lato. Po pierwszych mrozach zamarza potężna Lena, nad którą leży miasto, co umożliwia przedostanie się na drugi brzeg. Przez rzekę na wysokości miasta do dziś nie ma mostu i nic dziwnego, że ludzie czekają, aż zamarznie. Zamarzają też śródmiejskie jeziorka, zamieniając się w chodniki i alejki.
Gromady wyrostków zamieniają stawy w boiska, a kiedy nadejdą silniejsze mrozy, palą na podwórkach ogniska i urządzają olbrzymie ślizgawki. Dopiero przy 45 stopniach mrozu dzieci zostają w domach i nie idą do szkoły.

Wszechobecna zmarzlina uniemożliwia prowadzenie rur pod ziemią, toteż systemy ciepłownicze biegną pomiędzy budynkami, wzdłuż ulic, nierzadko tuż nad głowami przechodniów. Zimą zwisają z nich szeregi lodowych sopli, zamieniając niektóre partie miasta w lodową jaskinię. Nieziemskiej atmosferze sprzyjają gęsta zimowa mgła i coraz krótszy dzień. Stare zardzewiałe rury nierzadko pękają, uwalniając zamarzającą natychmiast wodę. Wówczas to wyrastają potężne stalagmity, kolumny i mityczne rzeźby arktycznych wojowników. Nic dziwnego, że co roku w Jakucku odbywa się konkurs rzeźby lodowej.

Mieszkańcy stolicy Jakucji czy to w Nowy Rok, czy z okazji jakiegoś święta, nawet podczas najniższych temperatur, wylegają na ulicę, strzelając butelkami szampana, błyskając fleszami aparatów, powiewając kolorowymi flagami i puszczając balony. – Jak zima jest tu zimna, tak ludzie są ciepli – mówią słowa jednej z jakuckich pieśni. I choć w Jakucku mieszka blisko 80 różnych narodowości, a Polacy są tam pamiętani do dziś, Jakutów dziwi widok szukającego noclegu podróżującego po Jakucji Polaka. Ludzie wręcz informują się nawzajem o takim kuriozum, zapraszają na spotkania. Bardzo łatwo cudzoziemcowi dostać się na łamy jakuckich gazet czy otrzymać propozycję wywiadu w lokalnej telewizji. Temu zainteresowaniu towarzyszą wielka życzliwość i gościnność. Jakuci zresztą mówią o sobie otwarcie, że gościnność jest ich cechą narodową. Dowodem tego ma być historia o pochodzeniu nazwy „Jakut”. W ich języku słowo „kut” można interpretować jako „daję”, tym bardziej jeżeli je postawić obok rosyjskiego „ja”. Otrzymujemy wówczas rosyjsko-jakuckie wyrażenie: „Ja kut” – które znaczy tyle co „Ja ciebie ugaszczam”. Według legendy, tymi słowami znający tylko rosyjskie „ja” Jakuci witali nad Leną pierwszych carskich kozaków.

Jakuck to nie koniec świata, jak często uważa się w Europie. Wręcz przeciwnie. Dla wielu jest jego początkiem. Przedsionkiem ogromnej, kilkakrotnie większej od Polski krainy, która rozciąga się od Leny po wybrzeże mórz: Wschodniosyberyjskiego i Ochockiego. Co więcej, miasto to jest centrum świata dla blisko miliona ludzi, którzy mieszkają w Jakucji. Ośrodkiem cywilizacji, stolicą.
do „Listów z daleka” Elena USOLSKA
25.05.2010 00:03
W Jakucji też powódź

W Rosji nikt nie przeprowadził nawet symbolicznej akcji pomocy dla powodzian w Leńsku i Jakucku
Leńsk został zniszczony w takim stopniu, że jego odbudowa jest niemożliwa - oświadczył na posiedzeniu rosyjskiego rządu minister ds. sytuacji nadzwyczajnych Siergiej Szojgu. Trzydziestotysięczne miasto należy jego zdaniem, odbudować kilkanaście kilometrów dalej, w bezpieczniejszym miejscu. Ludność Leńska dostanie mieszkania zastępcze i odszkodowania - zapewniał minister.
- Pamiętaj, że jak u nas mówią, że będą dawać, to znaczy, że tylko mówią - komentuje ironicznie te zapowiedzi Grigorij Baszycki, dziennikarz lokalnego radia z Jakucka. - Widziałem te "mieszkania zastępcze". To stare namioty ustawione w tajdze. Nikt nie zdoła odbudować takiego miasta w kilka miesięcy. Władza chce więc skazać ludność Leńska na spędzenie zimy w tajdze. A poza tym pomysł odbudowy całego miasta zatwierdzony w federalnym budżecie musiałby oznaczać nie kontrolowany przepływ dużych pieniędzy przez ręce urzędników, a to daje nieograniczone możliwości korupcji.

Wielka woda
Podczas powodzi stulecia na Syberii najbardziej ucierpiał Leńsk. W ciągu jednej nocy miasto praktycznie przestało istnieć. Większość mieszkańców ewakuowano, ale część została na dachach pilnować dobytku. Czasami, jak w Pierwomajskoje, całe wioski przenosiły się na dachy. Kilkanaście chałup, wszystkie zalane wodą, a na dachach toczy się niby-normalne życie. - Ludzie, krowy, świnie... Jedni piją z okazji urodzin córki, inni płaczą po stracie całego inwentarza. Nikt się specjalnie nie przejmuje, że jest powódź - opowiada polski ksiądz, który od pięciu lat mieszka w Jakucji. - Wytrzymałość tych ludzi jest niewiarygodna. Wszyscy przyjmują tę sytuację bez większych emocji. Nie oczekują żadnej pomocy. Jest powódź, więc trzeba tydzień żyć na dachu, przeczekamy...
Siedemdziesięcioletni mężczyzna przekonywał dziennikarzy telewizyjnych, że taka duża woda to nie pierwszyzna: "Przyszła i pójdzie, tydzień, dwa się wytrzyma, a potem zobaczymy. A dlaczego nie wyjadę? Przecież sąsiedzi by wszystko rozkradli, to już lepiej umrzeć, niż dać się ewakuować".
Powódź stulecia na Syberii rozpoczęła się niespodziewanie. Pierwsze informacje w mediach mówiły o podtopieniu leżących w górnym biegu Leny miejscowości. Ale kolejne wiadomości były coraz bardziej niepokojące. Miasto Ust Kut zatopione w 40 proc., Kirijeńsk - w 80 proc. Wreszcie fala dochodzi do Leńska. W tym momencie już wiadomo, że nie jest to zwykły coroczny wylew Leny. Wysokość fali sięga 17 metrów, a wały przeciwpowodziowe mogą wytrzymać 8 metrów; miasto jest bezbronne. - Władze Leńska i ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych wiedziały, że zbliża się fala, ale nic nie zrobiły - uważa Baszycki. Władze dopóty zapewniały, że wszystko jest pod kontrolą, dopóki miasto nie zostało całkowicie zniszczone. Później twierdzono, że wprawdzie Leńska nie ma, ale przynajmniej ludzie zostali ewakuowani. Jak się okazało, osiem osób utonęło, a dwie uznano za zaginione.
Autor: Grzegorz Ślubowski 24 maja wprost24
22.06.2010 11:48
co dalej!!!
Tragedia Leńska uratowała Jakuck.
Po tym jak media pokazały bezczynność lokalnych urzędników i ogrom zniszczeń, oczy Rosji, a może i świata, zwróciły się na stolicę regionu. Władze zaczęły działać. W dwustutysięcznym mieście wojsko i ochotnicy budowali i umacniali wał przeciwpowodziowy. Samoloty zniszczyły 80-kilometrowy lodowy zator i udrożniły koryto rzeki. Sztab antykryzysowy miał siedzibę w Moskwie. O tym, czy rozpocząć ewakuację którejś z dzielnic Jakucka, czy jeszcze czekać, decydowano w ministerstwie ds. sytuacji nadzwyczajnych. - Byliśmy całkowicie zaskoczeni - powiedziała mi prosząca o anonimowość urzędniczka resortu. - Wieźliśmy konserwy i środki czystości, gdy się okazało, że brakuje worków do umacniania wału przeciwpowodziowego. Nigdzie w okolicy ich nie było. Przyleciały dwa dni później specjalnym samolotem z Moskwy.
Transporty darów organizowało jedynie ministerstwo ds. sytuacji nadzwyczajnych. Żadna organizacja społeczna ani ludzie dobrej woli nie przeprowadzili nawet symbolicznej akcji pomocy albo zbiórki pieniędzy dla powodzian. To niewiarygodne, ale osoba prywatna chcąca wesprzeć powodzian mogła jedynie wpłacić pieniądze na konto... administracji Jakucka. Informacja o takiej możliwości kilka razy pojawiła się w państwowej telewizji i to wszystko. Mitem są również pogłoski, że pomocy udzielali przedstawiciele różnych kościołów. - Jeśli jakaś pomoc była, to zupełnie symboliczna - twierdzi Baszycki.
- To wszystko jeszcze raz dowodzi, że w Rosji wciąż nie ma społeczeństwa obywatelskiego - podsumowuje prof. Paweł Kozłow z rosyjskiego Centrum Badania Opinii Publicznej. - Organizacje humanitarne nie udzielają pomocy, bo są bardzo słabe. Rząd bierze na siebie całą odpowiedzialność za to, co się stało, a później stara się lepiej czy gorzej wywiązać z obietnic - ocenia prof. Kozłow. A sami poszkodowani nie są tą sytuacją zdziwieni. Dobrze wiedzą, że mogą liczyć tylko na siebie.
Kiedy opadła wielka woda, przyleciał prezydent Władimir Putin. Podziękował za przykłady męstwa i solidarności, które bez wątpienia uratowały Jakuck. Obiecał mieszkańcom Leńska, że wybuduje im nowe miasto. Usuwanie strat spowodowanych powodzią ma kosztować 100 mln dolarów i taka suma zostanie wygospodarowana z budżetu. Mieszkańcy Leńska entuzjastycznie powitali swojego przywódcę, ale nie czekali na spełnienie obietnic władz. Ponad 90 proc. z nich wróciło do domów lub do tego, co z nich zostało. Każdy własnymi siłami stara się doprowadzić to, co zostało, do stanu używalności. Leńsk wraca do życia. Powódź stulecia zakończyła się równie szybko, jak zaczęła. Media przestały się interesować jej skutkami zaraz po tym, jak prezydent Pu-tin wrócił do Moskwy. Los 60 tys. ludzi, którzy stracili dach nad głową, nie jest wystarczająco atrakcyjny.
Tymczasem skutki powodzi mogą jeszcze dać o sobie znać. Lena jest dziś trującym ściekiem. Trudno powiedzieć, ile ton ropy i innych płynów się do niej dostało, ale jest tego tyle, że może grozić katastrofą ekologiczną. Nie jest to zresztą jedyna katastrofa, która może dotknąć ludzi żyjących w pobliżu syberyjskich rzek. Wielka woda była w tym roku efektem rekordowych opadów śniegu i nagłego ocieplenia. Konsekwencją tego jest fakt, że żegluga na nich stała się niemożliwa, a to z kolei oznacza, że do osad na dalekiej północy nie będzie można dostarczyć żywności, a ponieważ sezon żeglugowy trwa tu bardzo krótko, po opadnięciu wody może zabraknąć na to czasu.
Autor: Grzegorz Ślubowski 19.06.2010 wprost