Obie moje Babcie - nie piły herbaty. Tej chińskiej. Piły za to herbatki ziołowe i herbatkę jabłkową. U nas w domu - też się ją piło. Przepis pochodzi conajmniej z połowy XIX wieku, o ile nie jest dużo, dużo starszy. Wykonanie jest proste. Kiedy przychodzi czas na kwaskowate jabłka (najpierw - zielone papierówki, później - antonówki, a w jesieni - renety i boskopy) dojrzałe, nieuszkodzone egzemplarze myjemy, wycieramy do sucha, cienko obieramy ze skórki w dłuższe paski i podsuszamy w przewiewnym miejscu (dobre są suszarki do grzybów). Prawie suche skórki - krótko podpiekamy (do lekkiego zrumienienia) w piekarniku. Moja Babcia i Mama przechowywały je w płóciennych woreczkach - ja przechowuję je w zakręcanych słoikach. Do tych słoików można dodać po kilka goździków, suszonej skórki pomarańczowej, cytrynowej lub gałązki geranium. Nabierają wtedy wspaniałego aromatu. Ale to nie jest konieczne, bo po zalaniu kilku skórek wrzącą wodą, przykryciu i odczekaniu paru minut - otrzymujemy cudownie pachnący i orzeźwiający, bursztynowy napój. Ładnie opakowane - nadają się na smaczny i oryginalny prezent dla przyjaciółki. Zaletą tego przepisu jest to, że skórki jabłkowe można "preparować" sukcesywnie, przy okazji używania obieranych jabłek do ciasta, musu itp. Nic się nie zmarnuje, a do tego - otrzymamy pyszny i zdrowy napój. Smacznego