Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Malinówka 20.11.1863

Id
1198
Data
20.11.1863
Miejsce
Malinówka
Region
Lubelskie
Zdjęcie
brak
Inne nazwy
Łowcza, Ruda, Sawin
Artykuł
brak
Opis
Cofając się z Rudki w ciemnościach nocy ku Łowczy oddziały Krysińskiego rozdzieliły się i część zaszła do Bukowej, aż odszukana przez rekonesans Rostworowskiego, połączyła się znowu z Krysińskim. W nocy z 19. 11. na 20. 11. przyłączył się do Krysińskiego major Kozłowski z Ćwiekami i ruszono ku Malinówce. Postępujący za powstańcami Borozdin nie zostawił ich długo w spokoju i niebawem zaatakował natarczywie. Od razu kolumny moskiewskie z bagnetem w ręku poszły na piechotę powstańczą. Na prawem skrzydle jazdy ucierały się z sobą.
Po za jazdą ustawiony był przyrząd do rzucania rac, które mieszały szyki ułanów rosyjskich. Nieprzyjaciel otworzył ogień kartaczami z czterech dział, od których poległ rakietnik, miejsce jego zajął ktoś inny.
Tymczasem Ejtminowicz poprowadził krzakami kosynierów i rzucił się na armaty. Kosynierzy, zachęceni przykładem dzielnego dowódzcy, szli dobrze, wytrzymali jeden wystrzał kartaczami z czterech dział, po drugim pierzchli, właśnie w chwili, kiedy nieprzyjaciel nie miał już czasu dać trzeciego i nie mógł skutecznie bronić swych dział, bo ze wszystkich stron był zaatakowany. Uciekając, ponieśli większą klęskę, bo omal nie zostali porąbani przez jazdę, która się za nimi puściła. Ejtminowicz zdołał ich jednak w czworobok uszykować i cofać się z nimi do lasu, a tymczasem Kozłowski polecił Rostworowskiemu biedź, aby rakiet użyto. Rostworowski zastał znów posadę rakietnika wakującą i sam zabrał się do rzucania rakiet i kilka rac udało mu się rzucić w sam środek dragonów, których konie, spłoszone dziwnym świstem i szumem, jakie wydawały rakiety, trzaskiem pękających granatów i sypiącemi się wokoło iskrami, zupełnie złamały szeregi.
Wnet jednak „artylerya" Rostworowskiego umilkła, gdy kartacze nieprzyjacielskie zmiotły stolik, z którego puszczano race, a tymczasem bój wrzał coraz gorętszy. Borozdin z atakującego stał się atakowanym. Powstańcy wyparli go z lasku i prażyli na otwartym polu.
Przybycie nowych sił nieprzyjacielskich, które szły od Lublina za Kozłowskim, zmieniło stan rzeczy. Należało zmienić pozycyę, bo nowy nieprzyjaciel był na tyłach i znów przeszedł oddział na broniących się.
Po kilkugodzinnem usiłowaniu nieprzyjaciel, lubo świeżo wzmocniony, wyparty został z lasu na tem samem prawie miejscu gdzie przedtem. Nie tu jednak był koniec tej upartej bitwy. Nowo przybyłe z Dubienki posiłki nieprzyjacielskie zsiadły z furmanek, szykowały się i zmierzały na powstańców. Myśleć o zwycięztwie już nie było można, chodziło tylko o to, aby się nie dać zgnieść.
Polacy byli zupełnie otoczeni. Dziesięć do dwunastu dział i przeszło trzy tysiące ludzi świeżych ściskało dwa, około 1.500 ludzi liczące oddziały, od kilku dni w ciągłych utarczkach będące. Każdy widział, że się trzeba przerznąć lub zginąć. Dla dopięcia tego należało opanować wzgórze, leżące przy drodze do Sawina, zarosłe lasem wysokopiennym, i pod zasłoną oddziału tam się odstrzeliwającego cofnąć na Sawin, przejść błotnistą rzeczkę Uher i wejść w lasy na prawym jej brzegu położone.
O wzgórze to od tej chwili głównie się walka toczyła, lecz nieprzyjaciel rozumiał dobrze, że jeżeli je utrzyma, wszystkich mieć będzie. Rozpoczął się więc trzeci akt tej walki, najuparciej toczony. Ogień obustronny był niezmiernie silny. Naczelnicy i oficerowie z karabinami w ręku stali na czele swych kompanii. Nie było okrzyków ani zachęcań, każdy szeregowiec pojmował, że mały ten lasek musi być jego cmentarzem lub portem, w którym znajdzie ocalenie. Trzy razy wydarł się z piersi naszych okrzyk radości, gdy dotykali tych sosen, tyloma kulami podziurawionych, i tyleż razy słyszano grzmiące „hurra" nieprzyjaciela, gdy wzgórze to odzyskał.
Już późnym wieczorem po raz czwarty stanęli Polacy na tem wzgórzu. Kompania wyborowa z oddziału Kozłowskiego, strasznie zdziesiątkowana kompania Leszczyńskiego, naczelnicy, oficerowie, część Litwinów z krwią okrytym Ejtminowiczem na czele, komenda Rostworowskiego, wszystko w poszarpanych o krzaki łachmanach, czarne od dymu, z ostatkiem sił wtargnęło znów w lasek, Bard et, Pirroteri, Osser i część oddziału Kozłowskiego ostrzeliwali się innym kolumnom nieprzyjaciela.
Zaczęła się w samym lasku mordercza walka, strzałów już nie było, bo nabijać broni nikt nie miał czasu, kilka tylko dział sypnęło kartaczami i kilkanaście rewolwerowych strzałów huknęło. Zamieszanie coraz większe, mrok zapadał, zgrzyt kos i bagnetów, krótkie wykrzykniki i szelest przyspieszonych oddechów, a wśród tego z początku jeden, potem kilka głosów, potem las cały ozwał się bezładnym chórem: Święty Boże! Święty mocny!... Już nie żadna manifestacyjna ani polityczna pieśń. Lud polski w godzinę śmierci przypomniał sobie śpiew, z którym od dzieciństwa przed ołtarzami co niedzielę na kolana padał.
Już ciemno było prawie, gdy powstańcy zostali panami wzgórza i lasku. Nieprzyjaciel ustępujący, jeszcze z własnych swych armat dostał grad kartaczy, które powstańcy za nim sypnęli, a potem nietylko działa zagwoździli, lecz koła u nich porąbali, bo brać ich z sobą ani myśleć nie można było.
Cała reszta ludzi Kozłowskiego, Pissaferi, Osser itd., zatrąbiwszy na odbój, ruszyli w porządku ku Rudzie nad Uhrem.
W krwawym tym boju największe straty poniósł Kozłowski, na największe ataki moskali narażony, straciwszy 83 ludzi w zabitych i rannych oraz 10 koni, sam zaś dowódca ocalenie swoje zawdzięczał tylko kapitanowi Mroczkowskiemu z oddziału pułkownika Wierzbickiego, który mu szybko podał własnego konia, gdy pod nim rumaka ubito. Między gęsto rozsianemi wojskami moskiewskiemi, których razem 17 rot piechoty z artyleryą i prawie 500 jazdy w bitwie tej brało udział, przesunęły się oddziały powstańcze nad Uher. Zastępy Krysińskiego straciły 29 zabitych i 26 rannych. Moskale ponieśli większe straty, bo prawie 300 w zabitych i rannych.
Doszedłszy do Rudy, Krysiński wobec zupełnego wyczerpania żołnierza, zmuszony był rozdzielić swoje siły na 5 oddziałów.
Uprowadzający furgony, oficer Lerbass, padł odkuli Gromejki, który ujął się za swoimi maruderami, napędzanymi przez dzielnego Lerbassa do pośpiechu.
Uwagi
brak
Link do tego rekordu
Link wewnętrzny GP (BBCode)