Na niedokładną wiadomość o nadciąganiu moskali, dowódca III. oddziału krakowskiego, major Kalita (Rębajło) odstąpił o wiorstę(?) od obozu pod Szańcem, w celu zaatakowania nieprzyjaciela, sam jednak napadnięty został na tyłach kolumny. Pięciu jazdy, pozostałych w tylnej straży, dało ognia, na który moskale odpowiedzieli rzęsistą tyralierką. Nie mogąc w gąszczu rozwinąć oddziału, Rębaiło dał rozkaz rzucenia się na bagnety. Żołnierz pierwszy raz w boju będący, powitany rzęsistym ogniem na wąziutkiej drożynie i w najniekorzystniejszem miejscu, ruszył jednak śmiało naprzód, wiedziony osobiście przez Rębaiłę i jego oficerów aż do miejsca, gdzie rzadszy las pozwolił się rozwinąć w szyku bojowym a skąd moskale tylko o 50 kroków byli oddaleni i spędził moskali ze zajmowanej pozycyi. Trzy razy moskale usiłowali stawić opór, ale odparci, pędzeni byli aż do Mierzwina, zostawiając po drodze kilka trupów i furgon z żywnością, który powstańcy zabrali. Na wzgórzu pod Mierzwinem zebrał Kalita oddział i wrócił do obozu. Moskali w tej potyczce było 2 roty piechoty i 100 kozaków, oddział zaś Rębaiły składał się ze 120 piechoty i 14 jazdy. Odznaczyli się i polegli w tem starciu Chorwat Grzegorz Saint-Zegga, kapitan, porucznik Ludwik Kociupiński z Krakowa, podpodporucznik Antoni Zabierzowski i sześciu szeregowych, ponadto odznaczyli się: kapitan Stanisław Jagielski, podporucznik Józef Wysocki i sierżant Stankiewicz. Moskale, prócz kilku porzuconych w ucieczce, większą część poległych i rannych zabrali ze sobą na podwody.