Dalszy ciąg bitwy pod Węgleszynem.
[Władysław Modrzewski]
Skoro przekonano się, że to Krzywda nadjeżdża, zrobił się ruch na dworze dla przyjęcia gości a ja na wpół ubrany oczekuję na konia; gdy naraz widzimy na drodze od Węgleszyna drugi oddział kawalerii, wjeżdżający już do wsi; wkrótce przekonaliśmy się, że to dragony.
Krzywda będący za górką nie widział ich, jak również i oni jego, dopiero zbliżywszy się do siebie na jakie sto kroków wzajemnie się spostrzegli; padły strzały i zaczęła się pogoń. Część dragonów puściła się prosto, a reszta chcąc przeciąć drogę do lasu, wpadła na podwórze dworskie, a stąd łączką na przełaj ku lasowi.
Byłoby im się udało, gdyby nie to, że łączka była bagnista i konie poczęły zapadać się po brzuchy.
Tymczasem ja, zrzuciwszy buty z ostrogami, w pantoflach, mając na sobie chłopską sukmanę, puściłem się z dworu na folwark.
Nadjeżdżający dragon wstrzymuje mnie i pyta:
— Ej, mużyk, zdieś przejedzie ?
— Przejedzie! — odpowiedziałem.
Ruszył z kopyta i wnet zapadł się z koniem po brzuch — wrócił się napowrót wraz z kilkoma innymi i pognał drogą za resztą od działu.
Krzywda wygnany na czyste pole, mając konie zmęczone, został doścignięty i rozbity ostatecznie — kilku dostało się do niewoli, kilkunastu raniono.
Z 50 ludzi zaledwie dwudziestu ocalało. Krzywda tego samego dnia, nie czekając już decyzji Bosaka, po którą pojechałem, oświadczył, że rozpuszcza oddział, że niech każden myśli o sobie; sam zaś będzie chciał dostać się za granicę. Tak też zrobił i rzeczywiście udało mu się przebranemu dostać do Krakowa, gdzie już był bezpieczny.
Po tym starciu, otrzymawszy od generała Bosaka żądaną dymisję, zdał Rzewuski dowództwo oddziału Anderliniemu i opuścił kraj.