Na granicy powiatu kowieńskiego w Kremenciskim lesie poczęły się zbierać oddzałki żmudzkie, nad któremi główne dowództwo objął Zygmunt Sierakowski (Dołęga), mianowany nacz wojenny województwa po Dłuskim. Szefem sztabu Dołęgi był Stanisław Laskowski (Ignacy z Górszczyzny). Dnia 18 kwietnia, po kilkudniowym marszu wśród ciągłych pościgów, przytył do obozu Bolesław Kołyszko, a w nocy z 18-go na 19-go kwietnia ks. Mackiewicz ze swoim oddziałem złożonym z samych prawie włościan. Na czele razem około 300 ludzi ruszył Sierakowski przez Trusków, Okajnie, Anciszki i Wodakle do puszczy rogowskiej, gdzie pod Ginietynami rozłożył się obozem.
Na wiadomość, ze oddział moskiewski, składający się z kilku kompanii piechoty, szwadronu ułanów 1 pewnej liczby kozaków, pod dowództwem majora Kawra zbliża się do lasów rogowskicb, Sierakowski, uprzedzając nieprzyjaciela, wystąpił na jego spotkanie Tuż koło wsi Ginietyny, poza błotnistą drogą w gąszczu krzaków rozciągnął limę strzeleckiej zasadzki, poruczając lewe skrzydło Kołyszce, sam obejmując środek, prr.we oddając Mackiewiczowi, który z kosynierami zająć miał tył 1 odciąć drogę nieprzyjacielowi. Zasadzka powiodła się, moskale bezpiecznie posuwali się błotnista drogą, awangardę kozaków puszczono bez wystrzału, natomiast piechotę, jadącą na wozach, przyjęto gęstym ogniem całej linii. W szeregach moskiewskich powstało zamieszanie , nieprzyjaciel odstrzeliwał s.ę nieśmiało, a ciągle prażony ogniem, musiał rzucić sie na prawe skrzydło powstanców, gdzie starł się z ks. Mackiewiczem. Tu trwała najgorętsza walka, bo moskale doprowadzeni do ostateczności, torowaii sobie drogę bagnetem. Sześć razy żmujdzcy kosynierzy odpierali nacisk nieprzyjaciela, zagrzani przykładem 1 zachętą księdza-dowódcy. Nie mogąc przełamać Mackiewicza, moskale w zupełnym już nieładzie zaczęli uciekać na błota, gdzie ich ścigano, zabijając pojedynczo ugrzęzłych po kolana i odbierając sztucery i ładunki. W potyczce tej, która trwała kilka godzin, poległo 40 moskali, około 60 było rannych, ponadto zabrali Polacy obóz nieprzyjacielski i kilkadziesiąt sztuk broni, sami wskutek dogodniejszych warunków straciwszy tylko 2 zabitych i 4 rannych.
[Ojczyzna, dziennik polityczny, literacki i naukowy 1865 nr 15]
Na granicy powiatów wilkomierskiego z poniewiezkim, między Gienetyniami i Rogowem, Dołęga otrzymał zawiadomienie o wystąpieniu z Poniewieża kilku kompanji piechoty na spotkanie. Moskwa w tym czasie oswoiła się już z lasami, przybywała do nich z nadzieją polowania na grubą zwierzynę i z na dzieją zabierania tłustych obozów dla swojego po żytku. Powstańcy nigdy niemal nie robili zasadzek, wojsko więc bezpiecznie Odbywało leśne wyprawy w długich a gęstych kolumnach, rozsypując przednie swe części wtenczas tylko, kiedy awangarda uprzedzi strzałem. Dołęga nie mógł nie korzystać z ich dobrodusznego bezpieczeństwa. Zrobił zasadzkę. Miejscowość przedstawiała obszerną równinę między lasem, na miarę półtora sztućcowego strzału w szersz i w poprzek, zwężając, się zaostrzonym klinem ku stronie zachodniej. Powstańcy rozsypani w gęstym strzeleckim łańcuchu zajęli krawędź lasu po obu stronach wklęsłości klina i sformowali kąt. Kosyniery za strzelcami stanowili rezerwy, ks. Mackiewicz zostawiony był przy kolumnach kosynierskiej i strzeleckiej, mających Moskwie zająć tył, w chwili kiedy ona zbliżając się ku klinowi, zostanie powitaną pierwszemi wystrzałami. Moskale wiedzieli dokładnie, że Dołęga lokuje się w tym lesie, mieli nawet przewodnika, który im wskazał miejsce obozu. Ztamtąd szli wyraźnym śladem, który ich doprowadził do drogi ku klinowi. Zdążali więc w kierunku miejscowości zajętej przez powstańców. Bez obawy, w zwykłej kolumnie marszowej Moskwa przerzynała ową dolinę, i bataliony Kołyszki i Antoniewicza, od razu przyjęły ich ukośnym krzyżowym ogniem. Moskwa stanęła jak | wryta. Ogień nie ustawał, od Moskwy zaś był przerywany i bojaźliwy. Mackiewicz tymczasem lokował kosynierów dla zajęcia tyłu. Wkrótce Moskwa cofnęła się w nieporządku i w masie w tył. Odwrót był zagrożony. Moskwa widząc swą zgubę, z rozpaczą rzuca się na bagnety. Dołęga zaś konno na czele kosynierów występuje na polanę i zabiera wozy z bagażami. Moskale się bronią, a zwracając ogień na dowódcę, przeszywają mu konfederatkę. Wkrótce walka stała się pojedynczą. Kosyniery ks. Mackiewicza, dźwigający cały ciężar rozpaczliwego ataku, nie utrzymali, ani szeregu, ani nawet kolumny. Obie strony walczyły w nieforemnych masach, a Moskwa przeciskała się przebojem i ratowała siebie nieporządną ucieczką. Ks. Mackiewicz przykładem i obecnością dodaje męstwa niewyćwiczonym żołnierzom. Własne swe życie niemal oddaje na ofiarę. Rozwścieklony moskal zamierza pchnąć go bagnetem w piersi, ks. Mackiewicz zapomina o rewolwerze, odbija ręką ba gnet, porywa Moskala za łeb, wali go na ziemię i obcasem druzgocę mu czaszkę. Moskwa w czasie chaosu przedziera się szczęśliwie i w nieładzie drogą, skąd przyszła ku Gienetyniowi. Licha nawet kawalerja mogła dokonać zwycięztwa, lubo stanęłaby na prze szkodzie bagnista, usłana dylami droga. Kawalerja moskiewska zatopiła kilka koni w bagnie, a obłocona zaledwo w nocy odważyła się wstąpić do miasta. Kozacy na zakrwawionych koniach rozlatywali się na wszystkie strony, roznosząc trwogę i bajeczne zwycięztwo Polaków. Część zaś piechoty błądziła w bagnistym lesie; powstańcy strzelali do nich jak w kaczki, zabierając rannych. Moskale przytem oddali cały swój obóz, zostawiając na placu 8u trupów i kilku nastu rannych. Powstańcy utracili takoż kilku towarzyszy. Zwycięztwo lubo niekompletne zelektryzowało wojsko powstańcze, a Dołędze dodało otuchy po pierwszej szczęśliwej potyczce. Ks. Mackiewicz żądał żeby odśpiewano hymn dziękczynny za tryumf nad wrogiem. Całe wojsko uklękło i pobożny wzniosło głos do Pana Zastępów. Na obecnych tej uroczystości wieśniaków sprawiło to ogromne wrażenie.