Dnia 27. lipca 193 ludzi pod dowództwem Leszka Wiśniowskiego przeszło pod wsią Łuczyce kordon austryacki, udając się ku lasom poleskim przez Raczyn, Kołpytów i Korytnice. W korytnickim lesie ujrzano rekonesans huzarów moskiewskich, który po kilkunastu strzałach ze strony oddziału polskiego znikł z oczu. Po przejściu lasu oddział zatrzymał się na drodze ku lasom szelwowskim, w celu przełożenia amunicyi z fury na juki. Wtem spostrzegła aryergarda zbliżających się kozaków, a wkrótce potem przednie straże ujrzały dragonów, którzy zbliżywszy się, zsiedli z koni i zaatakowali powstańców. Wiśniowski rozsypał w tyraliery pół plutonu strzelców od strony dragonów i jeden pluton od strony kozaków, chcąc zyskać czas potrzebny dla opakowania juk, aby móc później cofać się w korytnickie lasy. Lecz gdy piechota nadciągnęła na pomoc dragonom, prawe skrzydło oddziału nie mogąc wytrzymać silnego natarcia, cofnęło się, dając dragonom możność zabrania juk z amunicyą. Wtedy Wiśniowski dał znak do odwrotu, lecz mimo wszelkich wysileń jego i oficerów nie można było utrzymać porządku w oddzielę, gdyż żołnierze idąc za przykładem pierwszych zbiegów, uciekali w największym nieładzie. Po tak bezładnym dojściu w głąb lasu zatrzymali się wreszcie, a gdy Wiśniowski zdążył zaledwie rozstawić pikiety, nadeszli moskale od strony Drużkopola, tudzież zbliżyły się te oddziały, przed którymi powstańcy uchodzili. W ogóle było moskali 3 roty piechoty, 2 szwadrony dragonów, 1 szwadron ułanow, kilkudziesięciu kozaków i dwa oddziały artyleryi. Moskale otoczyli powstańców. Wtedy sformowawszy się w dwójki, ruszono ku zachodniej stronie lasu, lecz w przejściu przez gęste zarośle znikł wszelki porządek. Doszedłszy do skraju lasu, Borkowski śmiałym atakiem chciał się przedrzeć przez nieprzyjaciela, lecz została przy nim tylko przednia straż i komisarz cywilny z 2-ma kawalerzystami. Wtedy udał się Wiśniowski na powrót do lasu po resztę oddziału, lecz ciężko raniony wpadł w ręce moskali. Na krańcu lasu pozostał komisarz cywilny z porucznikiem Cieszkowskim i sierżantem Cieszkowskim, oraz z 5 żołnierzami piechoty i 4-ma jazdy, którzy ciągłym ogniem wstrzymywali nieprzyjaciela. Powoli zaczęli nadciągać pojedynczo żołnierze, a w godzinę zebrało ich się 47. W krótkim czasie oczyściła sobie ta garstka jeden róg lasu i przylegające doń pola od moskiewskiej piechoty, która 4 razy zapuszczała się do ataku na bagnety, lecz zawsze na odległość 25—30 kroków pierzchała przed celnymi strzałami powstańców, wobec których bezskutecznymi były także manewry konnicy nieprzyjacielskiej. O godz pól do 9-tej wieczorem, po ostatnim ataku oddalili się moskale, powstańcy zaś pozostali na miejscu aż do godz. pól do 10-tej, poczerń ruszyli na Kołpytów ku kordonowi, częścią prowadzeni przez przewodników, częścią na zarekwirowanych furmankach.
Nad samym kordonem w pobliżu Łuczyc starli się jeszcze raz ze seciną kozaków i kilkudziesięciu objeszczykami, nie straciwszy ani jednego żołnierza, a ub.wszy moskalom 9 ludzi i 2 konie. O godz. pól do 9-tej z rana przeszli kordon, gdzie przez huzarów austriackich rozbrojeni zostali. Przednia straż przeszła była już przedtem 2 godziny. W ogóle przedostało się przez kordon 76 ludzi, między tymi 6 rannych. W wyprawie tej stracili Polacy 30 ludzi w zabitych na miejscu, oraz kilkudziesięciu jeńców. Niedobitki wyprawy wróciły do Lwowa.
Odznaczyli się w tej wyprawie niepospolitą odwagą wspomniani już bracia Cieszkowscy i kawalerzysta Węgrzynowski, oraz adiutant Wiśniowskiego Józef Rulikowski, który poległ.
[S.Cichocki, Sokalszczyzna w dobie powstania styczniowego, w: Ziemia sokalska 1936 nr 26]
Adjutant Wiśniewskiego Józef Rulikowski z Uhrynowa, syn Jana i Zofji z Suffczyńskich, prowadził dwukrotnie rarnego Emila Łosia pod strzałami naciekającej piechoty rosyjskiej Naraz pada Rulikowski — kula strzaskała mu nogę. Leżąc już na ziemi powiada do Łosia. „Uchodź i ratuj się — mnie nie pomożesz , ja zginąłem, bo żywcem nie dam się wziąć!". Łoś zdołał mimo ran dostać się do granicy, a na Rulikowskiego wpadli Moskale z bagnetami. Dal do nich jeszcze 2 strzały, a ostatnim życie sobie odebrał.