Podczas gdy Habichowie, ruszywszy ku Imbramowicom, na całej linii atakowani przez nieprzyjaciela, walczyli, Krukowiecki, odcięty od głównego oddziału seciną kozaków i szwadronem dragonów, przebojem przez szeregi jazdy nieprzyjacielskiej przedarł się do ogrodu glanowskiego, otoczonego grubym i mocnym płotem, dającym więc ochronę przed szarżami kawaleryi. Tu atoli zastał już rotę piechoty, rozrzuconą w tyraliery, a gdy ta rzuciła się na plutonik Krukowieckiego, a świeże roty z Olkusza nadciągały, ten celnem ogniem odparłszy ją, wpadł do dworu, gdzie mimo początkowego oporu dzierżawcy, Leona Rutkowskiego, postanowił bronić się. Zajął z 20 powstańcami, którzy przy nim zostali, wszystkie drzwi i okna dworu. O odparciu nieprzyjaciela bagnetem nie można było marzyć, gdyż prócz wspomnianej roty ukazały się w dali inne szeregi moskiewskie. Skoro tylko powstańcy zajęli dwór, rozpoczął się ogień plutonowy, od którego poległ waleczny Kaczorowski, były uczeń medycyny, jedynak, a równocześnie prawie zapłonęły zabudowania gospodarskie, o 100 kroków odległe od dworu.
Niebawem udało się moskalom zapalić dom, a wtedy wezwali kobiety do opuszczenia fortecy, zapewniając im wolne przejście, wywiązując się z przyrzeczenia w sposób honorowy moskiewski, tj. przyjmując bezbronne kobiety, niosące dzieci na rękach, salwą karabinową. Zawrzała krew w garstce obrońców, i kilka trupów moskiewskich było odpowiedzią Krukowieckiego. Rutkowski, który dotąd, widząc całe mienie swe zrujnowane, boczył się na powstańców, naraz porwał za broń i od tej chwili kilkunastu moskali legło lub ranionych leżało od celnych strzałów szlachcica.
Skwar był piekielny, dom gorzał, pułapy trzeszczały, 9 powstańców, nie mogąc wytrzymać, wyskoczyło oknami, prócz jednego czy dwóch, którzy cudem ocaleli, wszyscy zginęli. Przy Krukowieckim pozostało dziesięciu: Leon Rutkowski, dzierżawca Glanowa, Adam Jaworski, porucznik, Ludomir Friedrich, podporucznik, Leon Staszewski, podoficer, Józef Górski, Karol Fierganek, Ferdynand Johnę, Józef Dudasiński, Kajetan Borowiecki i Martini — jedenasty leżał już martwy, Kaczorowski. Moskale, ukryci za palącemi się domostwami i w zbożu, słali setki kul do dzielnych obrońców, raz po raz wzywając do poddania się, tymczasem oblężeni rzadkimi lecz celnymi strzałami słali jednego za drugim moskala. Co tylko który wychylił się, już ukazywał się w oknie to Krukowiecki, to Rutkowski lub Staszewski, równie jak dowódca strzelec doskonały, i padał moskal zabity lub ranny. Nie mogąc doczekać się spalenia się oblężonych, chyłkiem moskale poczęli się podsuwać pod ścianę, która otworów nie posiadała, i powłaziwszy na dach, rozniecali silniejszy ogień. Na nic ten manewr się nie nadał, dach gorzał wciąż w równem tempie. W piekle tem już wytrzymać nie mogła garstka, i o godzinie 4. po południu poczęto prosić Komorowskiego, by pójść na bagnety. Jeszcze czas — odparł — godzina czwarta, cztery godziny jeszcze dom opierać się będzie ogniowi, zatem o godzinie ósmej, o ile do tego czasu nieprzyjaciel nie odstąpi, pójdziemy na bagnety, na śmierć pewną. Wyłożył zegarek, wskazujący godzinę czwartą, i zabrał się do dalszego polowania. Załogę zredukował Krukowiecki niebawem do dwóch, tj. siebie i Staszewskiego, spostrzegłszy mniejszą celność strzałów reszty obrońców. Pozostali nabijali broń i dostarczali wody usychającym z pragnienia strzelcom. W czasie tego pojedynku dwóch ludzi z rotą moskali, na miedzy, o 15 kroków od moskali, stał chłopek, ani jedna kula obrońców nie tknęła go, a on ze skrzyżowanemi rękoma w zachwycie wpatrywał się we fortecę, skąd zionęły śmiercionośne kule, ścieląc coraz potężniejsze kupki trupów, których nie sposób było zabrać, bo każda próba powiększała taką kupkę o trupa zuchwalca, który ją chciał zmniejszyć.
Położenie jednak stawało się coraz straszniejsze: z jednej strony trzeszczenie ognia, spadanie krokwi jednej po drugiej, z drugiej strony ciągły ogień plutonowy nieprzyjaciela i dzikie ich wycie zadowolenia, że powstańców spalą. Próżne nadzieje. Wreszcie moskale, widząc 64 trupów swoich, a skutku swej strzelaniny ani pożaru żadnego, odstąpili. Nie pomogło nawoływanie oficerów i podoficerów i płazowanie, żołnierze odmówili posłuszeństwa, dość im było tej rzezi. A mogli przecież byli z daleko mniejszemi stratami zwyciężyć garstkę, biorąc dwór szturmem
Cofnięcie się moskali było pozorne, przypłacił to życiem Rutkowski, który wysunął się do ogrodu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza i wypocząć. Salwą karabinową przywitany, zmarł tejże nocy. Ostatecznie jednak, po czterogodzinnem daremnem obleganiu, ustąpili moskale rzeczywiście, a dzielna dziesiątka, uprowadzając ze sobą rannego ciężko Martiniego, wymknęła się późnym wieczorem i dobiła szczęśliwie do Krakowa.
[[Wiadomości z placu boju, 31.8.1863]
Ku wieczorowi, żołnierze znużeni prawie 20- godzinnym forsownym marszem, mieli odpocząć we wsi Glanów, lecz pikiety doniosły, że nadciągają dwie kolumny moskiewskie, jedna od Olkusza druga od Miechowa. Ko lumna idąca z Olkusza składała się z 3 rot piechoty, szwadronu dragonów i sotni kozaków, kolumnę Miechowską składały: 1 rota piechoty i kozacy; jako rezerwa szedł w tyle oddział rozbity pod Skałą. Nieprzyjaciel trzy razy był liczniejszy, a pozycya w Glanowie bardzo niekorzystna dla naszych, Abicht więc z większą częścią oddziału skierował się ku lasom Ibramowickim, a Krukowiecki celem wstrzymania moskwy z 30 ludźmi zajął dwór w Glanowie. Moskale nadeszli i natychmiast rzucili się na dwór. Płomień objął zabudowania 20 ludzi uciekło, a mimo to Krukowiecki z 10 pozostałymi z nieustraszoną odwagą ogniem i bagnetem odpierał ataki wroga. Po cztero-godzinnym boju, moskale zawiadomieni o zbliżaniu się Chmielińskiego, poniósłszy znaczne straty, odstąpili od Glanowa. Dzierżawca Rutkowski i jeden z owych walecznych dziesięciu zabici, oprócz tego moskale zamordowali we wsi żonę włościanina i poranili dziecko.