Miednikow wyruszył z Tarnogrodu a idąc wzdłuż kordonu napotkał na dawny obóz powstańczy, który Jeziorański podpalił. Sądząc, że mają powstańców przed sobą, moskale rozpoczęli do owego obozu kanonadę, która ich samych o niemałe straty przyprawiła. Tymczasem Jeziorański uchodząc z oddziałem stopniałym do niespełna 100 ludzi, dnia 11-go maja stanął w Hucie Krzeszowskiej. Nie przypuszczając, aby moskale tak daleko go ścigali, przeszło bowiem cztery mile uchodził wciąż nad kordonem, kazał konie rozsiodłać i ludziom gotować jedzenie. Atoli kolumny moskiewskie coraz ściślej go osaczały. Przednia straż Miedmkowa dowodzona przez majora Ogolina obskoczyła nieprzygotowanych powstańców i po krótkiej walce powstańcy rozproszeni, małemi gromadkami uchodzili za kordon. Broń i amunicyę, której więcej było niż oddział Jeziorańskiego potrzebował, została zakopaną i zabraną później przez Borelowskiego. Śniechowski, któremu Jeziorański uciekając jak po Grochowiskach za kordon, zdał dowództwo, z resztą zdemoializowaną tym „rekonesansem" jenerała, wszedł również na terytoryum austryackie. Oddany pod sąd wojenny za zmarnowanie oddziału, z którym miał iść w Lubelskie a nie siedzieć nad kordonem, Jeziorański został uniewinniony, ale już dowództwa nie" otrzymał.