[Zieliński S., Bitwy i potyczki ....]Celem połączenia się z Janem Chranickim wyruszył dnia 15-go maja Różycki z Połonnego do Miropola, dokąd przybyły prawie równocześnie z powstańcami 3 seciny kozaków kapitana Kaznakowa, mającego prócz tego 2 roty piechoty. Doszedłszy do Kamionki wysunął Różycki piechotę w szyku bojowym przeciw kozakom, ukazującym się na przedmieściu.
Kozacy cofnąwszy się czem prędzej zajęli wzgórze na prawym brzegu Słuczy i koło kościołka i poczęli prażyć ogniem nadchodzących powstańców, lecz gdy zobaczyli, że ci w największym porządku, ciągle strzelając, idą ku grobli i łatwo usunąwszy barykady poczynione przy mostkach przez cofających się kozaków zajmują groble — pierzchnęli do miasteczka parci wciąż przez Polaków aż za Stary Miropol. Atoli Różycki, widząc chęć wciągnięcia piechoty w zasadzkę, wstrzymał pochód i nie ścigając kozaków, zostawił placówkę konną z 6 ludzi złożoną za cmentarzem oraz 20 piechoty pod dowództwem oficera Puchalskiego w ogrodzie probostwa, i z główną siłą cofnął się za Słucz, gdzie za Kamionką rozłożył się obozem.
Kapitan Kaznakow, wkroczywszy z 3-ma rotami piechoty do Miropola, o świcie d. 17-go maja wyruszył przeciw
Różyckiemu, który cofnął się był do Kamionki. Puchalski, pozostawiony w ogrodzie probostwa, aby wpaść na tyły nieprzyjaciela, gdy ten zaatakuje główne siły Różyckiego, w zbytnim zapale rozpoczął z poza płotów strzelanie do moskali, zanim jeszcze ci minęli jego stanowisko. Strzelcy moskiewscy, zmieszani niespodzianą zaczepką, zmieniwszy kierunek marszu, zajęli przeciwległe wzgórze i rozpoczęli kanonadę do kościoła i plebanii.
Tymczasem Różycki, słysząc strzały, których się nie spodziewał, sądząc, że to oddział Chranickiego walczy z moskalami, wysłał dla przekonania się rekonesans z całego szwadronu z oficerem Maurycym Prozorem na czele a za jazdą oddział piechoty pod dowództwem oficera Stanisława Dunina. Strzelcy widząc zbliżających się z za Słuczy a słaby ogień od plebanii, zmienili front przeciw nowonadchodzącym, przyjmując ich silnym ogniem, od którego zaraz na wstępie poległo kilku, między nimi Horbkowski, a oficer kawaleryi Pongowski ciężko został ranny. Cofających się nie ścigali moskale, lecz rzuciwszy się na garstkę będącą na plebanii, znieśli ją po zaciętej walce, w której odznaczyli się zwłaszcza szeregowiec Skirgiełło, który poległ, i wzięty do niewoli ranny Puchalski.
Cofającemu się rekonesansowi pospieszył na pomoc Różycki z resztą oddziału. Poza palącą się mieściną wywiązał się bój zawzięty. Różycki z zimną krwią pod gradem kul wydawał rozkazy. Wreszcie dla braku stosownej ilości piechoty począł się cofać w porządku. Pułkownik Gołubiew, dowodzący kozakami, sądząc, że odwrót powstańców będzie bezładną ucieczką, spiesznie wysypał kawaleryę z miasteczka. Wtedy generał rzucił na nią cztery szwadrony swej jazdy wołyńskiej, i po chwili kozacy byli rozbici, stratowani, zarąbani, zasypując wejście do gorejącego miasteczka licznymi trupami. Kaznakow nie śmiał już przeszkadzać Różyckiemu, który spokojnie kontynuował odwrót.
Pierwszy występ nieprzyjazny chłopów pod Trojanowem ochłodził zapał gromadzących się powstańców żytomierskich. Z wielkim wysiłkiem zdołał atoli Jan Chranicki zebrać w nocy na 9-go maja oddział i ruszył ku Szałaszowi, na punkt zboiny dotarło jednak tylko 119 ludzi z 40 strzelbami, 2 kosami i 25 toporami, większa część oddziału zbłąkawszy się w lesie wśród ciemnej i dżdżystej nocy, wpadła częścią w ręce moskali, częścią wróciła do domu. Pod Płaszowem (?) przystąpiono do zorganizowania oddziału, na który prócz Chranickiego złożyły się partye Jarockiego, Duvala z pod Połonnego i Justyna Faszowicza, razem 382 ludzi, z czego około 300 jako tako uzbrojonych, a 100 bez broni.
Stosownie do porozumienia z
Różyckim ruszył
Chranicki na Miropol, gdzie miał stanąć 18-go (?) maja. Zmyliwszy drogę, stanął oddział na noc ćwierć mili od Miropola nad drogą z Romanowa. O północy zawiadomiono o zbliżaniu się na podwodach moskali z Miropola i Chranicki zmuszony był przyjąć bitwę nie mając możności połączenia się z Różyckim. Poprzedzany akcyą strzekow posuwał się oddziałek naprzód z bronią w ręku i pieśnią na ustach. Tylną straż tworzył Jarocki. Po półgodzinnej walce pod ogniem nieprzyjacielskim oddział podsunął się pod Miropol.
Powstańcy zachowywali się z zimną krwią, a żytomierzanie, strzelcy i część kosynierów postawą swoją dodawali odwagi szlachcie zagonowej. Niestety część kosynierów, odmawiając posłuszeństwa, oraz setka ludzi bezbronnych spowodowali zamięszanie i po godzinnej pomyślnej walce powstańcy poczęli się cofać pod zdwojonym ogniem strzelców, napierani przez piechotę i kozaków idących kolumną do ataku. Nieliczna jazda, 16 ludzi, przy odwrocie tym wyginęła prawie zupełnie. Oddział Jarockiego uchodził w popłochu wprost na zasadzkę moskiewską, Chranicki z
Zagórskim cofali się w porządku, a chociaż kozacy zdołali objechać i zagrażali tyłom, dotarli do lasu, gdzie uszykowawszy się, w porządku ruszyli ku Słuczy, a przeszedłszy rzekę, po półgodzinnym odpoczynku o godz. 10. rano ruszyli ku Połonnemu. Po zlustrowaniu oddziału okazało się, że liczył jeszcze 262 ludzi: 10 uciekło jeszcze przed bitwą, 20 podczas walki z doktorem z Romanowa na czele, 13 poległo, a 77 dostało się do niewoli.
[Gazeta Narodowa 11.6.1863]Zebrawszy się w Lubarze około 10 maja, wyruszył
Różycki na północ, gdzie rozdzieliwszy swe siły na kilka korpusików, poszedł dnia 16. maja pod Miropol i stanął tam obozem. Tego samego dnia z przeciwnej strony od wschodu weszli Moskale nocną porą do Miropola, strzelcy finlandzcy i kozacy, i natychmiast poczęli niepokoić Różyckiego. Pułkownik mimo niesłychanego znużenia swego od działu, liczącego zaledwo 300 ludzi, odkomenderował na ochotnika kosynierów pod wodzą Duvala do ataku. Dzielny podoficer Duval uderzył na kozaków, położył kilkunastu trupem, a resztę wpędził do Miropola, lecz niebaczny i pełen zapału, wpadł także tuż za nękającemi do miasta, gdzie strzelcy moskiewscy, ukryci poza murami przywitali go celnym ogniem i przyprawili o stratę przeszło 30 ludzi, tak iż musiał się cofnąć bezzwłocznie do obozu. Różycki tymczasem, nie mający wcale prawie piechoty do ataku na mury, stanął z jazdą w pogotowiu do marszu, chcąc udać się na Podole. Podoficera Duval mianował kapitanem, zebrał piechotę w szeregi i ruszył w pochód. Równocześnie
Chronicki na czele 250 ludzi, samego ochotnika żytomierskiego, uzbrojonego w dubeltówki, kosy i siekiery, nocując opodal od Miropola i nie mając żadnej wiadomości o Różyckim, lecz usłyszawszy strzały ognia rotowego, pomknął pod to miasto na pomoc walczącemu oddziałowi, i wpadł do Miropola właśnie w chwili, kiedy nasi przed godziną zeń wycofali się byli, i oddalili już znacznie w kierunku Podola. Chronicki usiłował wyparować moskali z miasta. Garstka jego, nie- wynosząca nawet czwartej części sił moskiewskich, uderzyła z zadziwiającem męztwem na Moskali, strzelających gęsto z poza murów i okien. Szturmem brała domy i ulice. W końcu około południa, przerzedzona bardzo, z rozpaczą musiała opuścić miasto, zostawiając w niem do 40 zabitych i rannych, Moskali zaś ubiwszy przeszło 60.
Część oddziału Chronickiego rozprószyła się pod czas boju. Moskale nie tylko dobijali rannych pośród barbarzyńskich okrucieństw, lecz zmusiwszy włościan okolicznych do obławy na rozproszonych po lasach, obdzierali, bili i mordowali jeńców w sposób, rozdzierający wszelkie uczucia. Przez dwa dni następne 17. i 18. maja trwały pożogi, mordy i rabunek ze strony kozactwa i chłopstwa, rozpitego gorzałką przez policję moskiewską. Ludzi rąbano żywcem siekierami lub zakopywano niedobitych i powiązanych w ziemię wraz z końmi. Wtenczas to zginął śmiercią męczeńską i sędziwy starzec ks. unicki,
Siemaszko, przysypany zwolna żywcem ziemią.
Po ukończeniu tych okrucieństw, oficerowie i stanowi moskiewscy wypłacali rublami nagrody włościanom, trzymającym się zaledwo na nogach z pijaństwa. Chronicki zebrawszy zaledwo 170 ludzi z tej nieszczęśliwej rozprawy, pociągnął spiesznie do Sławuty, ścigany przez roje kozaków, ale bijąc się przy każdej przeprawie, doprowadził swych walecznych do oddziału Ciechońskiego.
[Wspomnienia Ludwika Rutkowskiego]Przebieg tej bitwy był zupełnie niezgodnym z planem, co spowodowało porażkę oddziałów
Chronickiego i Ciechońskiego. Wnoszę, że relacje Ojca są dokładniejsze i bliższe rzeczywistości aniżeli fakty notowane przez historyków. Nawet opowiadania rozbitków z rzeczonych oddziałów, które zapewne posłużyły by jako materjał dla historyków, grzeszą niedokładnością. Uczestnicy bitwy nie mogli objąć całokształtu walki, a przytem ochraniając honor partji i ich wodzów, twierdzili, że bitwę stoczył
Różycki. Relacje więc Ojca mojego uczestnika narad sztabu Różyckiego w przeddzień bitwy, obserwującego ze strony cały przebieg akcji, mogą posłużyć do wyświetlenia prawdy.
Bitwa miała się odbyć ściśle podług wyżej przytoczonego planu. Niestety, plan ten doszedł do wiadomości wojsk rosyjskich, a brak karności w oddziałach Chronickiego i Ciechonskiego miał opłakane skutki.
W jaki sposób dowództwo moskiewskie było powiadomione z całą dokładnością o zamiarach Różyckiego —nie ustalono.
Powszechnie mówiono, że gdy Chronicki zwołał do swego szałasu obozowego starszyznę oddziału dla dania odnośnych rozkazów, tych rozkazów wysłuchał żyd przytrzymany przez straże powstańcze. Pozostawiono go nieoględnie w pobliżu szałasu. Po skończonych naradach uczestnicy spostrzegli niespodziewanego słuchacza. Jedni twierdzili, że najlepiej by było żyda powiesić, inni, że dość będzie go do ukończenia bitwy przetrzymać pod strażą. Na lamenty i prośby żyda, że ma bardzo pilne interesa, poparte zaręczeniem jednego z powstańców, że ów żyd dobrze jest mu znany i bardzo przychylny dla sprawy, Chronicki rozkazał puścić go wolno. Wprost z obozu żyd pośpieszył do Romanowa by tam podsłuchane wiadomości sprzedać moskalom.
Jak wyżej wspomniałem plan Różyckiego zasadzał się na tem, że gdy wojska moskiewskie Słucz przejdą — oddziały Chronickiego i Ciechońskiego—po zaalarmowaniu wystrzałami pikiety, pospieszą za moskalami i za Słuczą, z głównemi siłami Różyckiego, wezmą we dwa ognie moskali.
Powiadomieni o tem dowódcy moskiewscy w nocy (noce były ciemne—bezksiężycowe), wysłali z Romanowa 2 kompanje strzelców, które rozłożyły się w głębokich rowach przy drodze wiodącej z lasu, gdzie biwakował Chronicki. Przesunął on swój oddział na skraj lasu oczekując sygnału. Dla sprawdzenia relacji żyda i ewentualnie dla wywabienia powstańców, wyjechała na harc sotnia kozaków, zbliżając się do samego lasu. Wiara widząc kozuniów na odległość strzału, nie wytrzymała. Dali salwą! W partji tej byli wyborni strzelcy, więc wielu kozaków spadło z koni, niedobitki zaś i ranni cofać się między rowami zaczęli. Wbrew rozkazowi by oddział na własną rękę bitwy nie rozpoczynał, rzucili się Chronicczycy w pogoń. Strzelcy moskiewscy zaczajeni w rowach przydrożnych, morderczym ogniem, bo na bardzo bliską metę, prawie doszczętnie znieśli ścigających. Ci co zostali w lesie, częścią się rozproszyli, częścią manowcami przedostali się do Różyckiego. Między innymi Ciechoński, poległ on podobno w bitwie pod Mińkowcami.
Nie wszyscy, szukający ocalenia w rozproszeniu, uniknęli śmierci. Pojedyńczych wyłapywali chłopi i ci w mękach ginęli. Tak zginął
Królikowski, oficjalista miropolski. Szukał przytułku u chłopa miejscowego, licząc na jego wdzięczność za wyświadczoną mu przysługę. Zawiódł się na chłopskiej wdzięczności. Ten któremu zaufał, zamordował go szczycąc się tem wobec córek zamordowanego.
Po pogromie Chronickiego. wojska moskiewskie podążyły do miasteczka, i tam ostrzeliwały miejsca gdzie stały placówki powstańcze.
Na ich bezładną strzelaninę, powstańcy odpowiedzieli celnym ogniem. Oprócz kilku szeregowych, padł jakiś oficer wyższej rangi (Od jego strzału zginął ów oficer). Placówek tych było dwie. Jedna za murem okalającym cerkiew, druga w ogrodach za kościołem.
Gdy z kierunku naszych strzałów moskale poznali gdzie nasi są ulokowani, rzucili się na nich do ataku. Oprócz Fadenhechta, nikt z tych straceńców nie ocalał.
Rannych pobrali do niewoli. Taki los spotkał Puchalskiego. Zesłany na Sybir, tam życia dokonał. Drogo ci straceńcy życie swe i wolność sprzedali. A było ich 16.
Ilu walczyło w arjergardzie Różyckiego za Słuczą — nie wiem. Ci zdaje się tylko poległych pozostawili, rannych i jeńców moskale nie wzięli, w obawie bowiem, ze mają przed sobą główne siły Różyckiego, słabo następowali.
Straty ogólne powstańców w walkach pod lasem w Miropolu i za Słuczą, obliczono wtedy na 60—70 ludzi. Tyleż padło ze strony moskiewskiej. Pogrzebano ich we wspólnych mogiłach. Było tych mogił 3. Za Słuczą, w Miropolu i pod lasem. Ta ostatnia, na drodze wiodącej do Kozarki, dobrze mi była znana. Była dość wysoko usypana. Z czasem została zrównana z ziemią i w 1915 roku już jej śladu nie było.
Całość wspomnień L. Rutkowskiego z tego czasu
[Z noty o Ksawerym Kolbuszowskim, "Z Krwawych dni", w: Tygodnik Narodowy 1901, nr 10]Jako punkt zborny sił narodowych naznaczony był Miropol, gdzie zejść się miały z jazdą Różyckiego oddziały strzelców i kosynierów. W tym celu pułk Różyckiego forsownemi marszami przybył pod Miropol wieczorem i rozłożył się obozem. Obóz oddalony był od miasta wąską, ale długą na ćwierć mili groblą, wiodącą przez trzęsawiska. O świtaniu rzęsisty ogień rotowy w Miropolu niespodziewanie zapowiedział bitwę, a z pierwszym brzaskiem dnia pagórki po obu stronach grobli najeżyły się lufami strzelców finlandzkich. Jenerał Różycki rozkazał drugiemu szwadronowi z rozwiniętemi sztandarami sforsować przejście przez groblę, wpaść do miasta, dodać pomocy i otuchy walczącym tam powstańcom. Wśród gradu kul karabinowych szwadron, jak wicher, wleciał na groble, a chorąży
Ksawery Kolbuszowski z szablą na temblaku, ze sztandarem w ręku, pierwszy wpadł na rynek miropolski, ale z szwadronu pozostał tylko wachmistrz. Na całej długości grobli ślad przejścia naznaczony był rannymi, trupami ludzi i koni. Na rynku miropolskim strzelcy i kosynierzy ginęli pod krzyżowym ogniem Moskali, ukrytych w domach i oszańcowanych na cmentarzu kościelnym. Wśród kurzawy i dymów, świstu kul, jęków rannych i ginących, wykwitł nagle amarantowy sztandar z białym orłem i wskrzesił nadzieję, ożywił ginących. Z okrzykiem „Do góry głowy!", „Formuj się", Ksawery Kolbuszowski po dwakroć tworzył kolumny do szturmu cmentarza, ale za każdym razem wzrastały tylko stosy rannych i trupów, a sztandar kule darły na strzępy. Odwrót przez śmiertelną groblę i ocalenie sztandaru było cudownym wypadkiem i jak wówczas mówiono: „Bóg tak chciał", że z pogromu ocalał znak narodowy i ten, któremu go powierzono.