O świcie d. 19. 5. Zapałowicz i Czerwiński stanęli między Starą Wsią a Tuczapami. Czerwiński zajął lasy tuczapskie, w południe jednak zmienił samowolnie stanowisko i skrył się o 1000 kroków za obozem Żalplachty. Natychmiast po rozstawieniu pikiet wywieziono rannych z dnia poprzedniego do pobliskiego dworu w Mołozowie, dokąd udał się z nimi lekarz Juwenal Niewiadomski. Zaledwie pierwszych rannych z wozów poznoszono do dworu, ostrzegły pobliskie straże o nadciągających moskalach, w oka mgnieniu moskale dwór zajęli, wymordowali złożonych tam rannych, dzierżawcę Kwiatkowskiego poranili śmiertelnie a rodzinę jego oraz powszechnie kochanego, pełnego poświęcenia Dra Niewiadomskiego zamordowali, a w godzinę później spalili dwór i chaty pobliskie.
Równocześnie ze wszystkich stron lasu dały znać pikiety o zbliżających się moskalach, na co Zapałowicz rozłożył kompanie 1-szą i 2-gą strzelecką na brzegach lasu, ku Mołozowu, 3-cia broniła prawego brzegu lasu, pół kompanii „gwardyjskiej" zaś lewego brzegu lasu od Starej Wsi, — wzywając Czerwińskiego, by bronił strzelcami swymi brzeg lasu ku Miętkim, resztę zaś siły zostawił w rezerwie.
Moskale, którzy na podwodach z 3 stron t. j. od Tyszowiec, Hrubieszowa i Tomaszowa nadciągnęli, ustawiwszy 4 działa we froncie od Mołozowa, 4 działa od Starej Wsi, obiegli las z 3 stron i ogniem tyralierskim, połączonym z kartaczami i granatami ostrzeliwali las. Po godzinnym nieustannym ogniu przypuścili moskale atak na bagnety u lewego skrzydła sił powstańczych, naczelnik oddziału posłał pozostawioną rezerwę kompanii gwardyjskiej w pomoc, wzywając równocześnie kosynierów Czerwińskiego, którzy jednak na czas nie przybyli. Tu wszczął się bój okropny i rozpaczliwy , dzielna młodzież odparła ogniem rewolwerowym i bagnetem nieprzyjaciela, który napowrót nie odważył się przypuścić ataku.
Bój łańcuchów tyralierskich trwał bez przerwy do godziny 6. wieczór. Około godziny pół do 7-mej wieczór działa ucichły.
1-sza kompania i część gwardyjskiej opuściły bez rozkazu stanowiska, udając się na prawe skrzydło, gdzie nieprzyjaciel już doszedł do lasu. Tam Źalplachta, rzuciwszy kosynierów z Poradą na czele do ataku, odparł moskali. Po ustaniu ognia, zabrawszy część rannych, kawaleryę, część ludzi bezbronnych i przybyły 1 pluton gwardyi, Zapałowicz cofnął się zaraz nfe czekając zebrania się całego oddziału, wysyłając na wszystkie stanowiska rekonesanse kawaleryi, adjutanta i pojedynczych konnych z rozkazem zboru. Rekonesans kawaleryi przybywający od Miętkiego doniósł, że świeża kolumna moskiewska złożona z kilku rot piechoty i kozaków, zagraża linii odwrotu. Inne rekonesansy nie wróciły. Adjutant przelatując dwakroć wyznaczone stanowiska, nie zastał na żadnem oddziałów, które nie słuchając sygnałów odwrotu, udawszy się na prawe skrzydło linii bojowej, po wyparciu moskali uchodziły przez pola tuczapskie ku kordonowi. Pozostawiony zaledwie z jednym plutonem gwardyi, kawaleryą i kilkudziesięciu źle uzbrojonymi ludźmi, zarządził Zapałowicz odwrót z rannymi, amunicyą i bagażami.
Podczas pochodu napadnięty przez kolumnę od Miętkiego nadciągającą, nie mając ku obronie prócz plutonu gwardyi ani jednego strzelca, zaledwie że zdołał wyratować jazdę i rozbitki piechoty Czerwińskiego, które połączone w nieładzie pierzchły. — Złamany furgon z amunicyą wstrzymał pochód kolumny. Kozacy i piechota moskiewska dopadli uchodzących, dobijali rannych i tylko chciwość łaknącego zdobyczy żołdactwa dała czas Żalplachcie uszykować jako tako kolumnę i inną drożyną leśną przejść pomiędzy rozstawione roty moskiewskie, uprowadzając ze sobą dwa wozy rannych, całą prawie konnicę i ze stu pieszych. Pomimo tak znacznych poniesionych strat i tak ogromnie przeważnych sił nieprzyjacielskich, dzielny zastęp Zapałowicza utrzymałby plac boju i tylko nieposłuszeństwu a raczej nieuwadze pojedynczych oficerów przypisać należy, że się oddział podzielił i że nie wiedząc o sobie, w małych siłach, ustępując przed ścigającym moskalem, kordon przestąpił. Część 120 w połowie tylko uzbrojonych, przeszła koło Bełza, część druga zaś w sile 180, uprowadzając rannych ze sobą, w okolicy Lisek.
Tak w ciągu jednej doby znikł z widowni silny, bo do tysiąca ludzi liczący, a dobrze uzbrojony oddział, uchodząc częścią za kordon, częścią rozpraszając się po województwie lub z dowódcami na czele wymykając się od walki, a w rannych i zabitych tracąc do stu ludzi. Zniszczał oddział mimo dzielności pojedyńczych grup i osobników, wśród których odznaczyli się kapitan Aleksander Ubysz, Dr. Karol Lewakowski, adjutant Żalplachty oraz kawalerzysta W., który przy ataku na bagnety, położywszy kilku moskali, z rewolwerem w ręku rzucił się na bagnety, a otrzymawszy 3 pchnięcia, przez 36 godzin bez opatrunku postępował za drugimi i t. d.