Między puszczami jeźmińską, duśmienicką i ginejciską organizował się oddział powstańczy
Aleksandra Stabrowskiego (Lubicza),
Bolesława Kołyszki, Czudowskiego, Piotrowskiego, Wilczyńskiego i t. d. Do połączonych partyi przybył naczelnik wojenny powiatu trockiego
Kazimierz Dahlen, który doprowadziwszy oddział do 230 ludzi, nie mogąc zgodzić się ze Stabrowskim, opuścił Wileńskie i ruszył w Augustowskie, gdzie 17. maja, porozumiawszy się z Andruszkiewiczem, otrzymał polecenie formowania kawaleryi. Następca w urzędzie Dahlena, t. j. naczelnik woj. pow. trockiego, Łada, objąwszy dowództwo oddziałów zwiących się oddziałem II, ruszył ku Żyżmorom w celu połączenia się z operującym w tych okolicach oddziałem I, dowodzonym przez
Wisłoucha.
W lasach Polimszy nad Limszą spotkały się oddziały powstańcze z 5 kompaniami piechoty pod dowództwem Wedemajera, który już od kilku dni szedł za powstańcami, kilka razy odpierali powstańcy ataki moskiewskie, ostatecznie jednak zostali rozproszeni i uchodzili w największym nieładzie, rozdzieleni na cztery grupy, które rozsypane po lasach ścierały się z grupkami nieprzyjaciela. W starciu tem stracili powstańcy 16 zabitych i tyluż rannych, kilkunastu dostało się do niewoli, straty moskiewskie wynosiły 24 zabitych i rannych. Po stronie polskiej polegli między innymi kapitan Wilczyński, oficer Florkowski, wachmistrz Szychowski, szeregowi: Łyko Józef, Minkiewicz i Wojna, studenci uniwersytetu: Ułasewicz, Obalewicz i Baranowski. Dla ułatwienia zebrania się rozbitkom przybył nazajutrz Wisłouch i posunął się ze swoim oddziałem na południe do Hanuszyszek.
Wspomnienia młodego powstańca
[Dziennik Literacki 1865 nr 65-67, pisownia oryginalna]Szerszy opis przygotowań i losów po bitwie.
Dnia 7 (19) maja z rana, słońce już dobrze weszło, kiedyśmy się przebudzili. Po pacierzach cały pluton poszedł na pikiety. Jeden z dziesiętników, rozstawiając je z Lubiczem, ujrzał w dali na gościńcu pędzących w cwał dwóch kozaków ku stacji kolei żelaznej Zośle. Naczelnik zapewniał, że to nie mogą być kozacy, gdyż otrzymał pewne wiadomości, że jenerał Wedemajer, który nas ścigał, nie ruszył się jeszcze z miejsca, gdzieśmy go zostawili. Trudno było tym razem dać wiarę słowom Lubicza, gdyż wiedzieliśmy dobrze, że chociaż zrobiliśmy mil 20, Wedemajer prostą drogą 7 mil dobrym marszem mógł przybyć w jeden dzień i przeszkodzić połączeniu się naszemu z Wisłouchem. W tej chwili złączenie się to było już niepodobnem. Równocześnie nadbiegł włościanin ze wsi Strawienia i zawiadomił nas, że Moskale już od dwóch godzin szykują się we wsi, w miejscu, gdzie łączą się drogi wiodące do Teodorowa od nas i z Sylwiszek. Moskale w Strawienikach dowiedzieli się, gdzie my jesteśmy, posłali po posiłki i parę godzin na nie oczekiwali w odległości wiorst dwóch od naszego obozu, i gdyby nie poczciwy włościanin, toby nas byli z nienacka napadli.
Nie było sposobu namyślać się długo, potrzeba przyjęcia bitwy była nieuniknioną, chociaż na upartego zostawało dwie godziny czasu do tej rejterady. Pozycja była taka. Szeroki wąwóz ze stromemi brzegami, z jednej strony pole, zkąd szli Moskale, z drugiej niewielki lasek, dalej błota i krzaki, pod laskiem doliną płynie wązka i nie głęboka rzeczułka Limsza. Czudowski z kawalerją wyjechał dla obserwacji nadchodzących Moskali, nas zaś rozstawiono jak następuje: Na pagórku nad wąwozem, o kroków kilkanaście od rzeczki, 2gi i 3ci pluton strzelców 4szej kompanji, rozsypani w tyralierkę i ukryci za krzakami na zasadzce, pod dowództwem kapitana Wilczyńskiego, któremu w pomodz dodani oficerowie Laudański i Florkowski, oraz lekarz Zadora i Wiernicki, który na ochotnika poszedł strzelać. W ogóle 70 pojedynek i 6 dubeltówek, 82 strzały. O tysiąc może kroków z tyłu w lesie, niejako w rezerwie, pluton kosynierów 1szej kompanji, oraz pół plutonu strzelców 1szej kompanji. Całą tą rezerwą z 40 strzałów i 50 koszłożoną dowodził oficer Henryk Kulesza. W głębi lasu, niby na prawem skrzydle, ale daleko od placu bitwy, 1szy i 2gi plutony strzelców 2giej kompanji pod dowództwem kapitana Kołyski
[Kołyszki] o kilkaset kroków za niemi pluton kosynierów 2giej kompanji. Ludzie obozowi, których było ze 40, wziąwszy strzelby stanęli ze strzelcami, gdzie kto sobie dogodne miejsce upatrzył. Tak rozstawieni oczekiwaliśmy. Czudowski, z kawalerją stojąc pod ogniem nieprzyjacielskim, raz wraz przysyłał wiadomości o zbliżaniu się Moskali w kierunku ku naszej zasadzce. Wysławszy sam swoją kawalerję, sam do trwał prawie aż do przybycia Moskali na brzeg wąwozu. Wówczas jak wicher przeleciał przez dolinę, na brzegu której stojąca już Moskwa rotowym ogniem doń strzeliła, ale bezskutecznie Moskwa schodząc z góry, złamała szyk, zabrała nasz obóz po drodze zostawiony, przeszła rzeczkę i zbliżyła się o kroków kilkanaście przed naszą zasadzkę w sile od 2–3 rot. Na dany sygnał przez Wilczyńskiego, 80 strzałów padło w stronę nie przyjaciela. Uderzono w bęben i Moskwa pierzchła w nieładzie.
Zabito majora, kilku oficerów i znaczną liczbę żołnierzy. Na przeciwnym brzegu na górze sformowała się Moskwa, i strzelała do nas bezowocnie, dopóki nie przybyły jej posiłki. Z powiększonemi siłami po raz drugi przypuściła atak, a gdy zbliżyli się ku zasadzce, nasi dali ognia i znowu odparli Moskali. Jenerał Wedemajer jak sam opowiadał postanowił spróbować raz trzeci i energiczniejszy przypuścić atak, w razie nieudania się po stanowił cofnąć się, gdyż nie wiedział dobrze o naszych siłach, i był pewnym, żeśmy połączeni z oddziałem Wisłoucha, o którego liczebnej sile bajeczne dochodziły wieści. Do trzeciego ataku poszły wszystkie siły moskiewskie strzelając rzęsiście, zbliżyli się do rzeczki, przeszli ją, a nie znalazłszy w zasadzce nikogo, obawiali się wchodzić do lasu. Cofnęli się Wilczyński wytrzymawszy dwa ataki, mając jednego zabitego, wielu rannych, w liczbie których i sam był (ciężko 2-krotnie), niedoczekawszy ani zmiany, ani posiłków, cofnął się w porządku, mijając rezerwę pod dowództwem Henryka Kuleszy zostającą. Czy Wilczyński miał rozkaz cofnięcia się, czy to uczynił z własnego domysłu? nie wiem; sądzę że miał rozkaz, gdyż w przeciwnym razie zostawiłby nam jakie rozporządzenie. Wypadało Kołyszce zastąpić Wilczyńskiego, ale żołnierze pierwszego za późno posłani, spostrzegłszy cofających się, nie wytrawieni i zdziwieni zmięszali porządek. Lubicz obawiając się, ażeby Moskwa za cofającym się Wilczyńskim nie napadła na niesformowanego Kołyszkę, dał rozkaz Kuleszy atakowania nieprzyjaciela. Wykonanie tego ruchu, przy dość wielkiej odległości, było prawie niemożebnem. Nie mówiąc już nawet o liczebnej różnicy: 50tu kosynierów i 20tu strzelców, choć dzielnych, nie mogło wstrzymać 1000 Moskali. Pomimo to, pełni ducha i energji poszliśmy przyspieszonym biegiem naprzód, szczególniej kosynierzy, aż miło było patrzeć. Tym czasem zobaczono, że Moskwa była gdzieindziej. Wstrzymano więc nas, kazano stać, stanęliśmy. Kulesza nie mając żadnej komunikacji z Lubiczem, cofnął się w głąb lasu; ja spostrzegłszy, że kosynierów nie ma, zebrałem strzelców i poprowadziłem instynktownie prosto do miejsca, gdzie już nasz cały oddział się zebrał. Posunęliśmy się bez porządku w stronę przeciwną, gdzie o ile mi się zdawało wrzał bój. Bitwa już była skończona. Na stawał jej drugi perjod – ucieczka. Szło o to, ażeby w porządku cofać się. Ani Lubiczowi, ani Ładzie nie przyszło na myśl kierować porządnie rejteradą. Moskwa tymczasem ze wszystkich stron obchodziła lasek, i nigdzie nas nie spotkawszy, poczęła na wiatr strzelać.
Skorośmy posłyszeli strzały, zrobił się większy nieład. Każdy komenderował inaczej. Jeden z oficerów krzyknął: za mną! wszyscy za nim. Ktoś idąc z tyłu, usłyszawszy strzały z prawej strony, zwraca się w lewo i krzyczy: za mną! tłum za nim, i tak dalej, coraz to ktoś krzyknie i część żołnierzy odrywa się i bieży w stronę głosu. Lubicz, Wilczyński, Kołyszko, Cwieciński, i kto w Boga wierzył, mówili za mną i na wszystkie strony lasu rozchodzili się, wszędzie wypadając pod strzały ukrytych Moskali. Gdy się to działo, jeszcze nikt nie tracił ducha, jeszcze pełno żartów, ale nie długo to trwało. Skorośmy rozprószeni wy szli z lasu w krzaki na odkryte małe polanki, Moskwa z zasadzki sypać zaczęła do nas gradem kul. Tu zaczęła się paniczna ucieczka przez błota i gąszcze. Ja jakoś trzymałem się największej kupy, w której nie było żadnego oficera. Zdaje się, że wiele trupem paść powinno było. Na szczęście jeden z nas tylko poległ. Tak strzela gwardja moskiewska. Popłoch jednak był olbrzymi. A ja pozostałem w końcu z jednym tylko towarzyszem, z którym przyłączyłem się do garstki złożonej z 18tu ludzi otaczających Lubicza
Najszczęśliwszą drogę obrał sobie Kołyszko, bo nie wyszedł na czyste, ale trafił do większego lasu. Wilczyński ranny przechodząc przez pole, spostrzeżony i zaatakowany przez oficera moskiewskiego, padł z przeszytą piersią ugodzony wystrzałem z rewolweru. Przytomny temu dzielny wiarus, zmierzył się z dubeltówki i naraz dwoma wystrzałami położył na miejscu zabójcę Wilczyńskiego
Tego rodzaju walka pojedyńcza trwała nieustannie. To żołnierz moskiewski, to powstaniec zginął w pojedynku, a strzelanie trwało do godziny 6tej wieczorem. Naszych rannych pozostałych Moskale zakłuli albo podorzynali. W ogóle w tej ucieczce i w bitwie straciliśmy 16tu poległych i 16tu wziętych do niewoli
Tak się skończyła bitwa Polimska. Nieprzyjaciel liczebnie po niósł większe od nas straty. Smiało bowiem liczyć można, że liczył w zabitych i rannych około stu ludzi. Ale pomiędzy naszymi poległymi był kwiat oddziału. Kapitan Wilczyński, oficer Florkowski, wachmistrz Szychowski; szeregowi: Józef Łyko, Minkiewicz i Wojna; studenci uniwersytetu: Ułasewicz, Obalewicz i Baranowski. Reszty nazwisk nie pomnę.