W okolicach Tykocina przy wsiach Łopuchowo, Zawady i Wieczorki zebrał się dnia 27. 5. nowy oddział około 400 ludzi liczący, uzbrojonych po większej części w kosy i stare fuzye, wielu nie miało jeszcze żadnej broni. Jedną częścią oddziału dowodził Dzwonkowski, młody i pełen poświęcenia, drugą niejaki Szajecki, b. oficer moskiewski przybyły z Białegostoku, który zręcznem udawaniem patryoty umiał zyskać zaufanie niedoświadczonych ludzi, którzy mu tytuł naczelnika dali.
Nazajutrz ruszył oddział ku Czerwonemu Borowi i Śniadowu, aby się tam połączyć z oddziałem Wodzińskiego (Wodzyńskiego). Szajecki rozłożył się obo
zem pod wsią Szłasy-Lipno w gminie rutkowskiej, i rozdawszy tylko po 3 ładunki, rozkazał broń ustawić w kozły. Mimo, że przybył konny szlachcic z uwiadomieniem o zbliżaniu się moskali i z radą cofnięcia się do korzystnej pozycyi z poprzedniego dnia pod Wieczoikami, Szajecki nie cofnął się, lecz złajawszy informatora, rozkazał ludziom udać się na spoczynek, nie rozstawiwszy pikiet. Niebawem też 2 kompanie piechoty moskiewskiej, dowodzonej przez kapitana Archarytowa i Fitingowa oraz sedna kozaków, dowodzona przez essaułę Matwiejewa, napadli na śpiących prawie powstańców. Podczas gdy Szajecki uciekł, moskale otoczyli obozujących, którzy bezbronni, nie widząc ratunku, prosili o życie. Moskale jednak nie zważali na prośby i rozpoczęli prawidłową rzeź z wszelką rafinadą i okrucieństwem, w którem odznaczyli się przedewszystkiem dowódcy. Nazajutrz w Rutkach odbył się pogrzeb 55 wymordowanych, a w Kuleszach 6. Prócz tego znaleziono jeszcze później w zaroślach innych wymordowanych tak że liczbę rannych można określić na 100. Dzięki roztropności i odwadze oficera Ignacego Lustańskiego i podoficera Serafina część oddziału potrafiła się wymknąć.
Dzwonkowski obozujący niedaleko, spostrzegłszy zdradę i przemagające siły nieprzyjaciela, zdołał ujść bez szwanku.