Mimo rozbicia nieprzyjaciela pod Ignacewem Callier i Raczkowski nie mogli pozostać w okolicy wobec przewagi liczebnej moskali, z trzech stron ich otaczających: w Sadlnie już stał Nelidow z 5-ma rotami i 2-ma działami, od
Łączny zaś szło 7 rot z 5-ma działami. Oddziały więc powstańcze ruszyły ku Kleczewu.
Przeszedłszy przez Kleczew, oddziały Calliera i Raczkowskiego zajęły pozycyę na wzgórzach w rzadkim lesie naprzeciw wsi Jabłonny i Komorowa. O godzinie 5. po południu d. 10. czerwca dwie salwy armatnie postępujących od Komorowa moskali dały hasło do boju. Lewe skrzydło powstańcze pod dowództwem pułkownika Raczkowskiego, a prawe pod majorem Gruszczyńskim, przyjęły nieprzyjaciela gęstym ogniem krzyżowym, tak, iż ten po godzinnym boju zmuszony był cofać się, ścigany na krótkiej przestrzeni przez lewe i prawe skrzydło. O godz. 8. wieczorem zwycięstwo byłoby zupełnem, gdy major Mierzyński doniósł, iż nowy oddział nieprzyjacielski zbliża się od strony Kazimierza. Natychmiast został odkomenderowany Gruszczyński z częścią prawego skrzydła swojej kompanii do wstrzymania pierwszego naporu nieprzyjaciela, a Callier uszykowawszy środek i prawe skrzydło, doprowadził je znów do placu boju. Pułkownikowi Raczkowskiemu z połową prawego skrzydła została w tej chwili obrona tyłów. Jednocześnie z wprowadzeniem w bój nowej linii, moskale całą siłą uderzyli na pozycye, z których uprzednio wyparci zostali, a Raczkowski, nie mogąc oprzeć się przeważającym siłom nieprzyjaciela, zmuszony był do ustąpienia. Cofnięcie się oddziału majora Gruszczyńskiego, sprawiło ogólne zamieszanie, którego następstwem musiał być nakaz odwrotu. Dzięki waleczności pułkownika Raczkowskiego, który do ostatniej chwili bronił odwrotu i z zadziwiającem męstwem wytrzymywał ataki kawaleryi i ogień kartaczowy, Callier sformował cały oddział do odwrotu, który nastąpił w kierunku Ślesina ku lasom ruszkowskim.
Przed świtem 11. czerwca stanął Callier w Ruszkowie, mając tylko 40 strzelców, tyluż kosynierów i kawaleryi, stąd odesłał jazdę do Skrzyńskiego, strzelców zaś i kosynierów rozpuścił na trzydniowy urlop, zachowując broń. Furgony przed rozpoczęciem walki jeszcze oddane Andrzejowi Boguszowi, który miał z nimi pójść ku Kazimierzowi, po większej części dostały się na miejsce, atoli rotmistrz Jankowski, znający konwojować bagaże, przepadł gdzieś z całym swoim plutonem.
Pomiędzy rannymi pod Kleczewem znajdował się mężny major Henryk Mierzyński, oficer z 1831 r., znany pod nazwą „dziadusia kujawskiego", prócz niego i rannego Raczkowskiego odznaczyli się tu i pod Ignacewem Swiderski Mikołaj włościanin kujawski, adjutanci Markiewicz Antoni i Franciszek Dąbski, dalej Jurkowski oraz dowódca drugiej kompanii strzelców Kranich, Niemiec rodowity, który poległ.
W tym czasie prócz Calliera, żaden inny oddział nie działał w tej okolicy, zwłaszcza, że major Michał Zieliński, któremu Callier polecił organizowanie oddziału w okolicy Kazimierza, napotkał na trudności ze strony władz cywilnych.