Zmuszeni do ucieczki pod Stemplami (12. 5.), moskale, sądząc, że mają z silnym liczebnie oddziałem do czynienia, zostawili
Dłuskiego w spokoju. Tymczasem połączone oddziały Dłuskiego, Bronisławskiego, już nawet po przyłączeniu się
Aleksandrajtisa, naczelnika woj. pow. telszewskiego, dnia 16. maja, nie liczyły więcej jak 220 piechoty i 30 jazdy, i to uzbrojonych tylko w strzelby myśliwskie lub sztucery, na nieprzyjacielu zdobyte.
Drugą połowę maja i pierwszą czerwca przebył Dłuski w Poinewieskiem, chcąc tam wywołać powszechne powstanie, lecz wobec obojętności ze strony Wydziału Litwy musiał powrócić do okolic, w których dotąd operował. W chwili udawania się w Telszewskie i Rosieńskie przyłączył się do niego pułkownik wojsk moskiewskich Jasiński (Jastrzębiec) z 120 ludźmi, tak, że Dłuski z oddziałem 400 dobrze uzbrojonych ludzi wyruszył pod Okmianę, gdzie dnia 21. 6. pomiędzy tem miastem a Popielananii rozłożył się obozem.
Korzystając z niezgorszej pozycyi i dobrego usposobienia oddziału, postanowił tutaj odczekać nieprzyjaciela i w danym razie działać zaczepnie. Gdy rozesłane podjazdy wróciły, nie znalazłszy nieprzyjaciela, uszykował Dłuski z rana dnia następnego oddział do wymarszu, wysyłając nowe rozjazdy. Nagle dały się słyszeć strzały pikiet. Moskale, dobrze poinformowani o stanowisku oddziału, byli już w pobliżu, prowadzeni przez Łotyszów. Ponieważ obóz Dłuskiego jedną stroną przypierał do przepaścistego bagna, zatem już z samego początku bitwy prawem swem skrzydłem przyparli moskale do bagna, zaś środkiem i lewem skrzydłem natarczywie atakując, starali się wpędzić oddział w bagna, a tem samem oddać na salwę prawego skrzydła. Na te zamiary strzelcy odpowiadali z rzadka, lecz celnymi strzałami ze swoich myśliwskich dwururek. W ten sposób trwał ogień przeszło godzinę, kiedy dowódca moskiewski, spostrzegłszy niedogodność podobnego działania, bo już stracił z secinę carskich strzelców, a żadnego prawie nie widział powstańca, postanowił działać stanowczo. Było to około 7-mej rano, gdy zaciągnąwszy lewe skrzydło, ściągnąwszy część rezerwy i połączywszy to wszystko z centralną siłą, uformował jedną wielką kolumnę i przy odgłosie trąb, bicia bębnów, ruszył pospiesznym krokiem na obóz. Chwila była stanowcza. Dłuski nie mógł na miejscu wyczekiwać ataku, i tylko krok ryzykowny mógł ocalić obóz. Wezwał więc pierwszą kompanię, zostającą w rezerwie, a korzystając z nieznajomości oddziału znaczenia sygnałów moskiewskich, pchnął trzecią kompanię, na którą skierowany był atak, i pierwszą kompanię spiesznym krokiem naprzód. Minut tylko kilka piekielnego ognia — a już nie było śladu moskali. Atak strzelców na kolumnę moskiewską tak był natarczywy, że prawe skrzydło nieprzyjacielskie, bezczynne prawie od samego początku bitwy, a teraz przejęte strachem panicznym, poza bagna rzuciło się do ucieczki, lecz już było za późno. Tak bowiem szybko i głęboko w las posunął się Dłuski, goniąc za szczątkami kolumny, że potrzebował tylko wstrzymać pościg i w tył się zwrócić, żeby owemu prawemu skrzydłu moskiewskiemu przeciąć drogę do ucieczki, co też uczynił.
Tymczasem nie próżnowały plutony 4-tej kompani, krok w krok postępując za pierzchającem skrzydłem. W ten sposób, gdy mu Dłuski zagrodził drogę do odwrotu, a czwarta kompania coraz goręcej nacierała, moskale rzucili się na niebronione bagno, sądząc, iż tą drogą unikną pogoni, lecz bagno było zanadto głębokie, a strzały bez „pudła" — żadnemu nie udało się wyjść z bagna. W taki sposób znikły z kretesem 2 roty dzielnych carskich strzelców, pierwszych w Rosyi z celnego strzelania i niepohamowanej odwagi, w ten sposób zginęło marnie kilka secin moskiewskiej piechoty — z rąk tych samych chłopów żmudzkich, którzy przed miesiącem jeszcze nie wiedzieli co to broń, co ładunek.
Zostawiwszy dwa plutony dla obserwowania rozbitków, wrócił Dłuski z resztą do obozu. Zwycięstwo było świetne, lecz smutne dla zwycięzcy, bo chociaż co do liczby dziwnie mało stracił, bo tylko 7 zabitych, 3 ciężko i 3 lekko rannych, lecz byli to najdzielniejsi oficerowie, najodważniejsi żołnierze. Tutaj legli: lekarz Aleksander Szyling, dowódca kawaleryi, Janczewski, b. student Wszechnicy Jagiellońskiej, lekarz Lipski, Węckiewicz ze szkoły wojskowej
[w Cuneo], Proniewski Oton, podoficer kawaleryi, Linkowski, Cierpiński itd.
O godzinie 11 -tej pluton obserwacyjny doniósł o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Były to nowe siły, które spóźniły się z przybyciem na pole bitwy. W dziesięciu minutach ozwały się strzały i grad kul posypał się na obóz, ale tym razem moskale nie mieli ochoty zapuścić się za blisko, nie podchodząc bliżej nad 500 do 600 kroków. Po godzinnem strzelaniu, spotkawszy celne strzały sztucerów, — bo już zdążył był Dłuski uzbroić dwie pierwsze kompanie w broń zdobytą — wrócili do Popielan. I tym razem nie obeszło się bez strat: poległ jeden z najdzielszych, oficer Borkowski Wojciech, b. student uniw. dorpackiego, prócz niego 1 jeszcze poległ, a 2 było rannych. Z powodu znacznego oddalenia, moskale stracili w tern drugiem starciu tylko 20 ludzi.
[Antoni Madeksza "Pamiętniki Jurahy" (za: Gieysztor J., Pamiętniki ... t. II)]Pod Popielanami stoczyliśmy najświetniejszą, jaka była na Żmudzi, potyczkę. Oddział nasz liczył przeszło trzystu ludzi. Przeciwko nam wysłano strzelców finlandzkich, zwanych „Krzyżakami" z powodu krzyżów białych... na baranich czapach. Nad ranem trąbka myśliwska zagrała na alarm. Kawalerię odesłano za lasy z poleceniem obserwowania ruchów wojska. Patronów rozdano po sześćdziesiąt. Mieliśmy tego poddostatkiem. W czasie bitwy roznosiła patrony straż specjalna, która spełniała zarazem funkcje sanitarne. „Krzyżacy" zaatakowali czworobok niemal ze wszystkich stron. Dłuski pilnował szeregów, zachęcał lub groził basowym swym głosem. Strony stały od siebie o kilkanaście kroków. Słyszano dokładnie, jak kniaź Banatynskij wołał: „rebiata za mnoju!" Z jego ręki od strzału z rewolweru zginął... Władysław Janczewski. Ściany naszej nie przełamał. Kilkunastu z rezerwy naszej wzmocniło zagrożony szaniec. Dziwmy obraz przedstawiała ta oryginalna potyczka. Od czasu do czasu w antraktach toczyła się rozmowa między wojującemi stronami
Potyczka trwała do późnego wieczora. Z naszej strony zginęło piętnastu ludzi. W tej liczbie oficerowie: Janczewski, Lipski, Łapiński i Borkowski. Dowiedzieliśmy się od jeńców, że ze strony przeciwników zginęło przeszło dwustu strzelców i masę poraniono. Z tego powodu wojsko odstąpiło, oczekując posiłków. Nie posiadali sił dostatecznych dla atakowania nas powtórnie. Jabłonowski dziwił się, że nie wzięto nas w oblężenie. Zginęlibyśmy. Po zlustrowaniu rejterady przeciwnika i pogrzebaniu poległych szybkim marszem w nocy przedzieraliśmy się przez puszcze nadgraniczne.
[Gieysztor J., Pamiętniki ... t. II]Według ustnego świadectwa p. Wojciecha Jasieńskiego, uczestnika partji Jabłonowskiego, który brał udział w bitwie popielańskiej, — partja ta w owym czasie dzieliła się na cztery kompanie: l-o) Jankowskiego, 2-o) Aleksandra Grossa, 3-o) b. majora wojsk ros. Piekarskiego, 4-o) b. pułkownika wojsk ros. Antoniego Jasieńskiego. Jabłonowski wciąż zbliżał się ku granicy pruskiej po transport broni, który miał przyjść stamtąd. Wywołało to szemrania wśród jego podkomendnych, skutkiem czego Aleks. Gross się nawet oddzielił. W składzie pozostałych trzech kompanji po potyczce nad granicą pruską pod Pojurzem, zakończonej niepomyślnie, partja uległa rozproszeniu. Jabłonowski, zebrawszy resztki swego oddziału, rozwiązał go i wraz z paru towarzyszami przeszedł granicę. Wywołane to zostało uczuciem beznadziejności wałki, prowadzonej przy zupełnym niemal braku broni