Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

O tym, jak ciotka Zofia za życia znalazła się w Niebie

18.05.2010 03:06
Bohaterką tego opowiadania jest siostra mojej prababki, Zofia Żelazowska zamężna Krasuska (1886-1983). Mieszkała w Dobrem (koło Mińska Mazowieckiego), gdzie czasem ją odwiedzałem. Nadzwyczaj pobożna, żyła w świecie obrzędów katolickich i cudów. Doświadczała kontaktu z duszami zmarłych. Pod koniec życia miała już umysł zmącony, ale i wówczas wsłuchiwałem się w jej opowieści – coraz bardziej dziwne i fantastyczne. Mawiała w tym czasie, że nie musi już bywać w kościele, bo z Panem Jezusem spotyka się we własnym mieszkaniu. „Całe życie chodziłam do Boga, teraz On przychodzi do mnie”. To zdanie, wypowiedziane z wielkim przekonaniem, i różne moje przeżycia w domu ciotki Krasuskiej stały się kanwą młodzieńczego opowiadania, jakie napisałem w 1983 roku:

O TYM, JAK CIOTKA ZOFIA ZA ŻYCIA ZNALAZŁA SIĘ W NIEBIE

Wakacje spędzałem zwykle u ciotki Zofii, która mieszkała na skraju Dobrzynieckiego Lasu. Właściwie jej dom znajdował się przy rynku, nieopodal kościoła – w miasteczku zwanym Dobre, ale starość i ślepota ciotki sprawiły, że Dobre i jego mieszkańcy przestali dla niej istnieć, i dlatego – bez żadnych przeszkód ze strony ludzi, tak obojętnych wobec niej, jak ona wobec nich – mogła sobie wyobrazić, że przeniosła się daleko stąd, na skraj rzeczonego lasu. Pomysł zamieszkania tam łączył się z piękną i zaszczytną misją – dom ciotki stał się małą fortecą Wiary Świętej, wystawioną naprzeciw ciemnym i pogańskim obszarom Dobrzynieckiego Lasu, który w pysze swej i bezbożności gardził tą nazwą, mieniąc się Czarnym Borem. To drugie, samozwańcze imię bardzo mu pochlebiało, albowiem gdy istoty demoniczne, korzystające z jego gościny, mówiły do niego: „O Czarny Borze”, to Czarnemu Borowi wydawało się, że jest nie borem a bogiem.
Wieczorem dom ciotki rozbrzmiewał modlitwami, odmawianymi przed obrazem Najświętszego Serca, a nocą – wystarczyło, że gasło światło i postać Jezusa znikała w ciemności – wypełniał się mnóstwem złych duchów. Podobno powstawały one z diabelskiego nasienia i podczas dusznych, bezksiężycowych nocy lęgły się tysiącami jak komary. Z plagą tą ciotka Zofia walczyła przy pomocy wody święconej i innych domowych sposobów – niestety nie zawsze skutecznych.
– Ksiądz Dobrodziej będzie musiał wyprawić się przeciwko nim z procesją, ja nie daję już rady – mówiła.
Odkąd noce upływały mi na wypędzaniu duchów i wysłuchiwaniu opowiadań ciotki o potwornościach Czarnego Boru, do snu układałem się dopiero nad ranem i spałem aż do popołudnia. Ale w dniu miejscowego patrona obudziłem się znacznie wcześniej. Odgłosy wesołego i gwarnego odpustu, którym Dobre czciło pamięć tego świętego, przecisnąwszy się przez zamknięte okiennice, rozproszyły mój sen. Opuścił mnie, pozostawiając pełnego niejasnych uczuć. Spojrzałem w stronę łóżka śpiącej jeszcze ciotki. Jej drobne ciało zdematerializowało się w obfitej pościeli, tylko na poduszce leżała woskowa główka o twarzy z mistycznym uśmiechem. Ten uśmiech świadczył o tym, że ciotka znowu spotkała Pana Jezusa. Najciszej, jak tylko mogłem, wymknąłem się z domu na rynek.
W kilka dni po owym odpuście złożył nam wizytę Ksiądz Dobrodziej. Było już późno. Przed świętym obrazem płonęły świece. Za oknem wieczór przyprawiał światu smutną maskę, a w Czarnym Borze znów powstawały nowe intrygi. Ksiądz, jedząc wraz z nami kolację, wyrzucał ciotce, że choć tak pobożna, nie przychodzi ostatnio o msze. Zapomniała nawet o odpustowych uroczystościach.
– Dobrodzieju – odrzekła ciotka – Dobrodziej wie, jak daleko stąd do kościoła, w dodatku droga prowadzi przez ten przeklęty las, a ja jestem stara i prawie ślepa. Całe życie chodziłam do Boga, teraz On przychodzi do mnie.
Nareszcie nastały spokojne noce – wolne od złych duchów. Zawdzięczaliśmy to samemu Panu Jezusowi. We śnie poradził On ciotce, aby na drzwiach domostwa, obok liter K+M+B, z którymi oswoiły się już diabelskie stworzenia, dopisała poświęconą kredą: VADE RETRO SATANE. Rada była zbawienna – odtąd żadna demoniczna istota nie śmiała przekroczyć progu naszego domu.
Złe duchy przestały nękać ciotkę, za to starość doskwierała jej coraz bardziej. Życie było już jej niepotrzebne – modliła się o śmierć. Ale ta Dobra Pani wciąż nie przychodziła. Wtedy ciotka gniewała się na swego Oblubieńca. Dopiero sen godził ją z Nim na nowo. Po przebudzeniu długo wpatrywała się w święty obraz i mówiła:
– Jeśli jeszcze nie chcesz nagrodzić mnie śmiercią, to przynajmniej ukaż mi się kiedyś prawdziwie.
I nadszedł wkrótce ten cudowny moment. Noc była cicha i niezwykle jasna. Za oknem świat odsłaniał swą prawdziwą twarz. Na progu, w otwartych drzwiach ciotka Zofia rozmawiała z Panem Jezusem. Jeszcze przed chwilą śniła Go tylko, a teraz widziała naprawdę. Naznaczył jej spotkanie i przybył na nie we Własnej Osobie.
– Widzisz przed sobą ten las, czy chciałabyś pójść tam wraz ze mną?
– Boję się, Panie – odpowiedziała ciotka.
Gdy jednak Pan iść zaczął w stronę lasu, podreptała za Nim pośpiesznie.
Czarny Bór zadrżał na widok Pana. Jezus szedł poważny i smutny, nie pozwalał ciotce całować swych szat. Spod Jego stóp pierzchały obudzone historie, jakie się tu niegdyś rozegrały. Dawno już straciły swe pierwotne kształty, rozłożyły się w leśnej wilgoci i pozrastały na nowo w dziwne, hybrydyczne ciała. Bohaterowie tych fabuł byli bez twarzy – rysy ich zatarł wiatr i deszcz. Ale ich niewyraźne oblicza nosiły nadal ślady namiętności, przez które upadli. Zbrodnia rysowała się na nich czerwoną pręgą, a zakazana miłość mieniła się uwodzicielskimi blaskami. W oparach lasu przypominały się ciotce wszystkie owe gotyckie opowieści, jakie za młodu słyszała i które plątały się w jej starej głowie, tak jak mieszały się w pamięci wiekowego boru. Przypomniała też sobie swoją jedyną noc zwątpienia, kiedy – było to bardzo dawno temu – przerwała bezsilną modlitwę przed obrazem Przenajświętszego Serca i ze łzami uciekła z domu do Czarnego Boru, aby wyspowiadać mu się z bólu swej miłości. Tak rozmyślając, szła ciotka za Panem Jezusem i czuła, że siły ją opuszczają. Gałęzie, o które zawadzała, biły ją po twarzy i rozrywały odświętne ubranie, jej nogi plątały się wśród wystających korzeni. Kiedy co jakiś czas upadała, Jezus pomagał jej powstać.
– Panie, nie mogę iść dalej – skarżyła się ciotka.
– Wytrwaj jeszcze, już niedaleko – pocieszał ją Jezus.
Przystanęli w miejscu, gdzie biło ciemne, niespokojne serce Czarnego Boru. Pan przemówił do ciotki:
– Muszę cię teraz zostawić. Czekaj na mnie i módl się, niebawem powrócę.
Kiedy jasne szaty Jezusa znikły za drzewami, do ciotki przyczaił się strach wraz z całym legionem złych duchów. Otoczyły ją one jak stado wilków, ale żaden z nich nie śmiał podejść bliżej.
Znów ciotka poczuła na sobie opiekuńcze spojrzenie. Znów Pan Jezus prowadził ją leśnymi ścieżkami. Wreszcie doszli do kresu swej wędrówki. Ciotka ze zdziwieniem ujrzała przed sobą nieskończenie wielką bramę, która za dotknięciem ręki Pana Jezusa otwarła się na oścież. Postąpili kilka kroków i – jakież to dziwne! – jasność podpłynęła im do stóp jak morze. Wprost z leśnego mroku ciotka weszła do najjaśniejszego z ogrodów. Zachwyconym jej oczom ukazały się – ach, jakie piękne! – kaskady i fontanny światła.
– Gdzie jestem? – zapytała ciotka.
– W Niebie – odpowiedział Jezus.
Niewiele jednak potrafiła mi ciotka Zofia opowiedzieć o Niebie. Nie pamiętała szczegółów niebiańskiej wizyty. W pamięci ciotki utkwiła jedynie scena spotkania z Najświętszą Panną, która w asyście dwóch Aniołów podeszła do niej, aby ją powitać. Zapamiętała także ostatnie słowa Pana Jezusa:
– Obiecuję ci, że po śmierci zamieszkasz tutaj, ale teraz musisz powrócić do siebie. Żywot twój nie dobiegł jeszcze końca.
Po tych słowach Jezus i Maria pożegnali się z ciotką Zofią i – chcąc oszczędzić jej trudów powrotnej drogi – rozkazali dwóm Aniołom, aby przenieśli ją na skrzydłach do domu.
Od czasu tego pamiętnego wydarzenia ciotka już prawie wcale nie opuszczała łóżka. Odtąd ja sam każdego wieczoru zapalałem świece przed świętym obrazem.

Komentarze (3)

11.03.2014 23:39
Piękne opowiadanie !

Mam nadzieję , że obietnica została spełniona i cioteczka uśmiecha się gdzieś tam hen , daleko .
24.03.2014 20:28
Miło mi, że przeczytała Pani w całości to opowiadanie. Ostatnio wyciągnąłem z szuflady starą fotografię ciotki (z ok. 1905 roku), oprawiłem w ramkę i powiesiłem na ścianie. Jakaż ona była wtedy młoda! Zachował się jeszcze po niej stary dokument tożsamości: "Pasportnaja kniżka" oraz święty obraz-oleodruk, przed którym tak się żarliwie modliła. Więc chyba wymodliła sobie Niebo.
24.03.2014 21:10
a można by tę fotografię tutaj ..... ?