Portal w rozbudowie, prosimy o wsparcie.
Uratujmy wspólnie polską tożsamość i pamięć o naszych przodkach.
Zbiórka przez Pomagam.pl

Powstanie Styczniowe - uczestnicy

Największa baza Powstańców Styczniowych.
Leksykon i katalog informacji źródłowej o osobach związanych z ruchem niepodległościowym w latach (1861) 1863-1865 (1866)

UWAGA
* Jedna osoba może mieć wiele podobnych rekordów (to są wypisy źródłowe)
* Rekordy mogą mieć błędy (źródłowe), ale literówki, lub błędy OCR należy zgłaszać do poprawy.
* Biogramy opracowane i zweryfikowane mają zielony znaczek GP

=> Powstanie 1863 - strona główna
=> Szlak 1863 - mapa mogił i miejsc
=> Bitwy Powstania Styczniowego
=> Pomoc - jak zredagować nowy wpis
=> Prosimy - przekaż wsparcie. Dziękujemy

Szukanie zaawansowane

Wyniki wyszukiwania. Ilość: 245
Strona z 7 Następna >
Franciszek Bałutowski
Sprawozdanie posiedzenia c. k. sądu karnego we Lwowie dnia 11. sierpnia 1863 r. Prezydujacy: Radzca sądu obwod. Stenzel. Asesorowie: Radzcy sądu krajow. dr. Lehmann i Ozurewicz. Zastępca prokurat. państwa: Garbowski. Protokołujący: auskultant Gryzieniecki. Na ławie obżałowanych zasiadają : Franciszek Bałutowski, rodem z Łańcuta w Rzeszowskiem, liczący lat 50, obrz. rz. kat, żonaty, majster krawiecki, i , rodem z Wielopola w obwodzie tarnowskim, liczący lat 38, obrz, rz. kat., żonaty, ojciec trojga dzieci, majster krawiecki, sądownie nieposzlakowani. Obrońca: Adwokat . Początek o godz. 9. przedpołudniem. Prokurator oskarża pp. Franciszka Bałutowskiego i Piotra Wajdę o zbrodnię zakłócenia spokojności publicznej w myśl 8 66. kod. karn. i rozp. min. z 19. paźdz. 1860. przez dostarczanie dla powstania polskiego ubiorów i obuwia, i żąda przeprowadzenia przeciw nim w tej mierze ostatecznej ustnej rozprawy. Po ogólnych pytaniach, zadawanych obydwom obżałowanym, następuje szczegółowe badanie pana Bałutowskiego. Od listopada 2. r., mówi p. Bałutowski, nie było w całem mieście roboty dla krawców. Z końcem lutego, czy w pierwszych dniach marca b. r. przyszedł do mnie jakiś jegomość, słusznego wzrostu, brunet, po francusku ubrany, z zapytaniem, czybym nie mógł dostarczyć mu 200 burek, 100 par pantalonów i pewnej liczby spodni płóciennych. Obżałowany podjął się tego liwerunku licząc na innych krawców, iż będzie mógł rozdać robotę między nich, a gdy nieznajomy dał się z tem słyszeć iż potrzebuje także butów, które jednak da robić w Wiedniu, gdzie je taniej można dostać, skłonił go obżałowany ze względu, iż i szewscy lwowscy również byli bez roboty, do wejścia z nimi w układy. Nieznajomy położył jednak za warunek, aby obżalowany wszystko wziął na siebie, tak, iżby on tylko z nim jednym miał do czynienia. Jakoż udało się obżałowanemu zamówić buty u dwóch szewców po cenach odpowiednich. Nareszcie zapytał także nieznajomy obżałowanego, czyby mu nie mógł dostarczyć cetnaru prochu, na co mu dawał 70 zł. w.a. Obżałowany i temu żądaniu wprost nie odmówił, z góry jednak miał mało nadziei, żeby mógł takowemu zadość uczynić , jakoż potem nie będąc rzeczywiście w stanie dostarczyć prochu żądanego, umieścił go w pierwszym rachunku dla. tego tylko, aby go mieć nadal na pamięci, w drugim zaś rachunku, gdy i potem nie udało mu się dostać takowe. go, podał same 70. zł. jako otrzymaną, nieznajomemu zwrócić się mającą, a przez pomyłkę tylko napisał „za proch“ zamiast „na proch.“ Gdy tę robotę ukończył, (pantalonów mniej żądano potem niż pierwotnie), został się obżałowany znowu bez zarobku. Słysząc więc, iż z Jarosławiu jest potrzeba burek i t. p. a nie ma jej czem zaspokoić, posłał tam na swój rachunek pewną ilość burek, bund, kilka starych płaszczów i 40 par butów, które na ten cel na spekulacje kupił w mieście. Posłał on te rzeczy w pace koleją żelazną na ręce jarosławskiego kupca Jaśkiewicza, zatrzymano je jednak i skonfiskowano na kolei, remonstracja w tej mierze, do namiestnictwa pisana, została bez skutku, a nadto obżałowany został uwięzionym i wytoczono mu niniejszy proces. Na uwagę przewodniczącego, iż wchodząc z owym jegomością w interes, jak sam przyznaje, o 7000 do 8000 zł. i widując się z nim w skutek tego dosyć często, mu. siał się dowiedzieć koniecznie, kto on jest odpowiada p. Bałutowski, iż z razu pytał się go o nazwisko, gdy jednak na to nieznajomy odpowiedział, iż on wyprasza sobie takie pytanie, płacąc gotówką i nie niepotrzebując figurować z swojem nazwiskiem w jego księdze rachunkowej, zaniechał obżałowany dalszych dochodzeń w tym względzie, i dotąd nie wie kto był ów jegomość. Również nie pytał się obżałowany o cel, na jaki przeznaczone były dostarczane przezeń ubiory i obuwie, wnioskował tylko, iż one mogą być przeznaczone dla powstanców polskich, przekonanym jednak nie był wcale, iż tak jest rzeczywiście. Jedną część roboty, mianowicie sporządzenie 18-20 burek powierzył był p. Bałutowski p. Wajdzie. Okazany mu rachunek tegoż uznaje za autentyczny, nie rozumie jednak co mają znaczyć wyrazy w nim zawarte: dla świetnego komitetu. On nie wiedział o żadnych komitetach. Również nie zna Wiśniewskiego, o którym tam mowa, jako tenże odbierał część owej roboty, zamówionej u Wajdy. Na rekomendacje tylko owego pierwszego jegomości wydał on częsc liwerunku niejakiemu Leszkowi, czy temu ostatniemu jednak było na przezwisko Wiśniewski, nie jest mu wiadomo, zna on sam sześciu Wiśniewskich, a trzem robi suknie. Słowa: „wyprawa Leszka“ znajdujące się w rachunku p. Bałutowskiego, mają znaczyć, iż z owemi rzeczami wyprawił Leszka. Rzeczy poprzednio wspomniane, przeznaczone do Jarosławia, pakował p. Bałutowski własnoręcznie i bez świadków, pod koniec dopiero pakowania nadszedł nie. jaki p. Drzewiński czy Żyliński, (którego sąd nie mógł odszukać we Lwowie.) Wyglądał on na prywatnego oficjalistą, miał jasne włosy i brodę. P. Bałutowskiego zapoznał z nim ów jegomość pierwszy, upoważniając go do obierania w jego imieniu rzeczy, których liwerunku podjął się p. Bałutowski. Przyszedłszy wówczas do Bałutowskiego prosił Drzewiński, aby mu tenże pozwolił umieścić w pace rzeczy, które on odbierze sobie w Jarosławiu. Były to rzemienie, tudzież kilka torb. (Przewodniczący dodaje, iż oprócz tego znajdowały się tam kar. tusze, pałasze i listy dla powstańców). Listy z treści mu nieznane, znajdowały się jak mówi p. Bałutowski, w paczce, którą mu przyniósł adiunkt tutejszy sądowy p. August Lewakowski z prośbą, aby je także przyjał do pa. ki, którą wysyła do Jarosławia, skąd je będą może mogli odebrać adresaci: brat jego p. Karol Lewakowski i kuzyn p. Eugeniusz Gerard Festenburg. Starając się dowieść przede wszystkiem p. Bałutowskiemu, iż liwerując wspomniane rzeczy musiał wiedzieć, iż one przeznaczone są dla powstania polskiego, podnosi przewodniczący mianowicie, iż p. Bałutowski w toku procesu zeznał, jako przyrzekł owemu jegomości, z którym główną ugodę zawierał, pod słowem honoru, iż nie wys. mieni jego nazwiska, jegomość zaś ów zawierający kon. trakt na tak znaczną sumę i posługujący się drugim, mianowicie owym Leszkiem, (którym wedle przekonania p. przewodniczącego nikt inny nie, jest jak tylko znany dowódzca oddziału powstańczego, Leszek Wiśniewski) musiał być zapewne członkiem komitetu. P. Bałutowski twierdzi, iż nie zeznał do protokołu, jakoby dał nieznajome. mu słowo honoru, że nie wymieni jego nazwiska, on tylko dał słowo honoru, iż dostarczy rzeczy podług zobowiązania. Podobnież zaprzecza p. Bałutowski okoliczności, przytoczonej przez przewodniczącego, jakoby był po. przednio wyraźnie w sądzie przyznał, iż wiedział, że rzeczy wspomniane były przeznaczone dla powstania, nie widząc wszakże w dostarczaniu takowych nic karygodnego. Następuje odczytanie dotyczących ustępów protokołu, spisanego w śledztwie z p. Bałutowskim. Na zakończenie Zapytuje p. Bałutowskiego radca Dzarewicz, czy posyłał już kiedy, jak wówczas do Jarosławia, gotowe rzeczy na sprzedaż. P. Bałutowski odpowiada na to pytanie przecząco. Poczem następuje przesłuchanie wspólobżałowanego p. Wajdy. Pan Wajda zeznaje zgodnie z p. Bałutowskim, iż na wezwanie dostarczył temu ostatniemu 18 burek. Dla kogo były te burki przeznaczone, nie wiedział. W rachunku napisał: „dla świetnego komitetu“ z powodu, iż dowiedział się w mieście, iż i inni krawcy mają podobną robotę, suponował więc, iz na ten cel czysto zarobkowy zawiązało się stowarzyszenie między nimi, które on nazwał komitetem. Część roboty (podobno jedną burkę) oddał p. Wajda niejakiemu Wiśniewskiemu. Chociaż go nie znał, wydał mu żądane rzeczy, nic domagając się żadnej legitymacji Iub rekomendacji ze strony p. Bałutowskiego, na tej podstawie, iż Wiśniewski okazywał się w cały interes wtajemniczonym, a zatem obżałowany przypuszczał, iż on przychodzi od Bałutowskiego. Przewodniczący stara się wykazać, iż Wiśniewski wymieniony w rachunku p. Wajdy, jest jedną osobą z Leszkiem, o którym jest mowa w rachunku p. Bałutowskiego, a obydwa są Leszkiem Wiśniewskim, dowódcą oddziału powstańczego. Następuje odczytanie protokołu rewizji rzeczy, przedsięwziętej w Jarosławiu, tudzież protokołów spisanych ze świadkami, nareszcie świadectw moralności i majątkowych i protokołu, spisanego w toku śledztwa z p. Bałutowskim, wedle którego on przed sędzią śledczym zeznawał, iż rzeczy wspomniane wysyłał do Jarosławia na rachunek owego pana, który zamówił był u niego cały liwerunek (200 burek, 100 par pantalonów, 400 par butów), podczas gdy teraz mówi, iż je wysłał tam na własną rękę. Sprzeczność tę tłumaczy p. Bałutowski w ten sposób, że myślał sobie, iż jeśliby ich nie sprzedał w Jaroslawiu, to je da na rachunek nieznajomego. Zastępca prokuratora wnosi, aby gdy istota czynu, jako też wina obżałowanych własnem ich zeznaniem, ja ko też przez zabieg okoliczności jest udowodnioną, uznano ich winnymi zarzuconej im zbrodni zakłócenia spokojności publicznej z 8. 66 kodeksu karnego i rozporządzenia ministerialnego z dnia 19. października 1860 roku, ze względu jednak na łagodzące okoliczności, które za nimi przemawiają, mianowicie nienaganne dotąd postępowanie, dłuższe (od maja) więzienie p. Bałutowskiego i również przez pana Wajdę przebyte więzienie śledcze, jako też tę okoliczność, iż do czym karygodnego głównie ich po. pchnęła tylko chęć zysku, gdy z drugiej strony winy ich żadna okoliczność szczególnie nie obciąża -- proponuje zastępca prokuratora przeciw nim najniższy podług prawa wymiar kary, z zastosowaniem przepisu 8. 54 kodeksu karnego. Obrońca adwokat Rodakowski wykazuje najprzód z właściwą mu świetną wymową, iż teoria 8. 58 kodeksu karnego o zbrodni stanu, na której się zaskarżenie opiera, jako niezgodna z zasadami teraźniejszej konstytucji, w sprawie polskiej z zachodniemi mocarstwami sprzymierzonej Austrji, nie powinna tu być wcale zastosowana. Dalej wskazuje obrońca, iż nie ma zresztą w niniejszym razie istoty czynu karygodnego ani przedmiotowo ani podmiotowo: między celem bowiem karygodnym a środkami, używanemi do jego osiągnięcia, musi być zawsze związek przynajmniej pośredni, tu zas i takiego związku nie ma, powstańcy byli, są i będą ubrani, choć inn pp. Wajda i Bałutowski nie dostarczą ubiorów, nie byłoby owego związku karalnego nawet, gdyby obżałowani mieli byli rzeczywiście przekonanie, iż rzeczy zamówione przeznaczone były dla powstania, bo oddając je trzeciej osobie bezwarunkowo do dowolnego użycia, nie mogli w żaden sposób liczyć na to, iż one użyte zostaną do pierwotnego celu, żeby to wiedzieli zresztą, na to nie ma żadnego legalnego dowodu, nie ma zatem dowodu złego zamiaru z ich strony. W czem zresztą, pyta się obrońca, leży zbrodnia, czy w liczbie, czy w jakości dostarczanych rzeczy, czy w własnościach osób, którym je dostarczono? Czyż jest w tem różnica jaka, czy sprzedaje się przez dziesięć dni po dziesięć burek dziennie pojedyńczo, lub czy się sprzeda od razu sto? Czyż rzeczy, o których tu mowa, miały na sobie cechę, iż tylko dla powstańców służyć mogły? P. Bałutowski oddał je w kraju, gdzie one nie mogą jeszcze stanowić w żaden sposób przedmiotu uczynku karygodnego. Oddając je nieznajomem, nie wiedział jak ten niemi rozporządzi. Zresztą podług prawa narodów (jak świadczą dzieła najznakomitszych na tem polu autorów jak n. p. Martensa, Vattela) uchodzi za kontrabandę wojenną proch, saletra i t. p., o ubiorach zaś lub obuwiu jako kontra bandzie nigdy dotąd nie słyszano. Wprawdzie najwyższy c. k. sad sprawiedliwości wyrzekł niedawno temu zdanie, iż dostarczanie ubiorów dla powstania uważane ma być także za czyn podpadajacy pod surowość 8 58, al względnie 8 66 kod kar., lecz zdanie to sadu najwyższego zawierające w sobie szerszą i zaostrzającą interpretację $ 58. kod. karn., nie jest prawem, któreby mogło obowiązywać sędziego niezawisłego, związanego tylko ustawami wydawanemi na legalnej drodze prawodawczej, uchwalonej jak na teraz przez obiedwie Izby rady państwa, sankcjowanemi przez Najj. Pana. -- Odpowiedziawszy jeszcze na pojedyncze zarzuty, czynione obżałowanym w zaskarżeniu i ostatnim wniosku prokuratorji, wnosi obrońca, aby obżałowanych od zaskarżenia uwolniono i za niewinnych uznano. Gdy obżałowani nic nie mają dodać na swoją obronę, i zastępca prokuratorji pozostaje przy swoim wniosku, zamyka przewodniczący posiedzenie o godzinie 12. zaposiadając ogłoszenie wyroku na godzinę 4. popołudniu. Wyrok ten podaliśmy w treści w poprzedzającym numerze naszego pisma. Na zakończenie sprawozdania pozwalamy sobie zrobić wagę prezydium sądu karnego, iż do prowadzenia ustnych rozpraw nie powinnoby się przeznaczać osobnie władających zupełnie językiem, w którym rozprawa się toczy, aby urzędnik kaleczeniem mowy nie wywoływal w słuchaczach mimowolnie śmiechu i nie narażał na szwank powagi sądu, którego jest przedstawicielem. Że p. radca Stenzel, sprowadzony ze Sambora do procesów politycznych, nie posiada dostatecznej biegłości w języku polskim, dowiodą dwa przykłady, które tiu przytaczamy dla poparcia naszej powyższej uwagi. Tak powiedział pan Stenzel do p. Wajdy między innemi: „żebyś p. prawdę mówił, tobyś nie wariował," (miało znaczyć: toby zeznania pańskie nie były sprzeczne.) Po chwili znowu w toku badania rzekł do niego: „Nie idzie o możliwościach, tu idzie o stan rzeczy. Że podobne uchybienia językowe działają silnie na nerwy śmiechu w narodzie, z natury swej szczególnie drażliwym w tej mierze, to każdy nam zapewne przyzna. Zresztą w sprawach sądowych wyrok często zawisł od ścisłego pojęcia każdego słowa aktów, dokumentów czy zeznań. Pan radca Stenzel zaś ma bardzo słabe pojęcie o duchu języka polskiego.
Stefan Brykczyński
Ten ostatni... W dniu 30 maja odprowadzono na miejsce wiecznego spoczynku ostatniego w Krakowie weterana z powstania 1863 r., Stefana Brykczyńskiego, który zmarł 28 maja. Rzadko mam czas na słuchanie radia, to też uważać można za szczególnie zrządzenie losu, że onego popołudnia, 6 czy 7 lat temu, miałam właśnie słuchawki na uszach... Tajemniczymi falami płynęła z przestrzeni entuzjastyczna opowieść o roku owym, gdy tłumy na ulicach Warszawy stawały nieustraszenie przeciw najeźdźcy, zbrojne jedynie w krzyż i czarodziejstwo pieśni. Nie słyszałam początku, ale zaraz przy pierwszych paru zdaniach stanęła mi jasno przed oczami ta cyfra i szereg obrazów: 1861 rok... Grottgerowski ponury cykl... pierwsze trupy... zamykanie kościołów... żałoba narodowa... A przecież mocny męski głos, co wskrzeszał tamte dzieje, brzmiał dziwnie jasno, rześko, jakby samą tylko radością zawartego w nich nieśmiertelnego piękna. Aż w pewnej chwili buchnął młodzieńczością uniesienia: - Wtedy, po pierwszej salwie, zobaczyłem oficera – Moskala, jak wybiegł przed front, wyrwał z pochwy pałasz, złamał go na kolanie i odrzucił przecz od siebie. Blady był, oczy mu płonęły... Ja to widziałem!!! A więc mówił starzec co najmniej 80 letni – czy to możliwe? Porwał chyba wszystkich słuchaczy, tak jak mnie, upił życiem tętniącym w historii i czymś więcej jeszcze: żarem duszy. - Nazajutrz wysłałam do dyrekcji krakowskiego radia list adresowany do prelegenta, Stefana Brykczyńskiego, oraz prośbę, aby takie zachwycające odczyty powtarzały się częściej. Na wyrazy mego hołdu i nieśmiałą prośbę o adres odebrałam odpowiedź dopiero w kilka tygodni później. Pan Brykczyński musiał się wpierw przewiedzieć kim jestem, wydostać i przeczytać moje wspomnienia z wojny, a wówczas zwrócił się do mnie z jowialnym uznaniem, jakby do kolegi, akcentując wielką swą cześć dla Marszałka, która go zjednała także dla mojej książki. Na szczęście mieszkał w Krakowie, w zakładzie Helclów. Prosił, aby go odwiedzić. Jakże się lękałam zawodu dążąc chłodnymi, długimi korytarzami do wskazanych drzwi!... Może autor nie będzie taki, jak ten odczyt, jak ten list. I rzeczywiście: ni jedno, ni drugie nie mogło dać jeszcze całkowitego pojęcia o ogromie żywotności umysłowej, wdzięku i temperamentu, które promieniowały od wysokiej, barczystej postaci Weterana. Długa, srebrna broda przy czerstwej cerze, stanowiła efekt niebywały, niebieskie oczy, nie zimne, jakby u dobrego, rozumnego dziecka wychodziły zawsze tak ślicznie naprzeciw odwiedzających! Lubił bardzo gości, tak dawnych przyjaciół, jak i znajomości nowe, wśród których orientował się bystro i swobodnie. Z trudem, lecz niezmiennie, odruchem światowym a serdecznym, dźwigał się z fotela, żartobliwie tłumacząc ociężałość swej ''nóżki'', przestrzelonej na wylot w powstaniu. Przez całe długie, bujne życie nie dawała wcale znać o sobie, pozwalając nawet na sporty, aż o kilku lat coraz więcej dokazuje, że chodzić trudno... Z miejsca zaczynały się opowiadania, jak to było z ta raną, z tą potyczką i tylu innymi (Tyszowce, Tuczempy, Mołozów). Jak to się bił o Polskę ów 15 letni Stefek... radosna jego beztroska, młody animusz i zapał biły od każdego słowa i gestu starca. Co za barwność, obrazowość narracji , jaki mocny kontakt z psychiką słuchacza, ekspresja głosu, ruchu, spojrzenia! Co opowiadanie, to małe arcydziełko swoistego kunsztu, a taką przepojone siłą i prostotą zdrowego duchowego życia, że chciałoby się przyprowadzić tu na naukę, po kolei, całe szkoły... W tym malutkim pokoiku, przy zagraconym stole, nakrytym gazetami, naprzeciw kilku ubożuchnych fotografii na przybrudzonej ścianie przeżywało się jakieś cudowne podróże ''a la recherche du temps... passe'', w piękno epoki umarłej niby, która jednak stanowi istotny podkład dla wszelkich przyszłych możliwości niepodległego bytowania. Tu się czuło wieczność, przeświecającą poprzez mijanie czasu, ale tak po prostu, bez górnych frazeologii, bo staruszek, jako inżynier z zawodu, mocno trzymał się realizmu życiowego, trzeźwą logiką i zmysłem rzeczywistości. Interesowało go wszystko, co się w Polsce dzieje i czyni, jakby ciągle czuł swoją cząstkę odpowiedzialności za naród. Z jego to inicjatywy i z wybitnym współudziałem zorganizowano w Krakowie, przez niewielu laty, podoficerską szkołę pływacką, był bowiem od dawna konsekwentnie czynnym propagatorem (także przez rasę) tego sportu. - Każdy mały Niemiec umie pływać – mówił do mnie z żalem- bo go tego w szkole uczą – a u nas? Topi sie tego co lata w każdej rzeczułce, jak szczurów – czy nie szkoda?! A w razie wojny... aż myśleć przykro. Widział, że społeczeństwo, że armia nie docenia wartości owej podstawowej nauki – to było jedyną kroplą goryczy w jego jasnym na świta spojrzeniu. Jakże pięknie, przejmująco opowiadał o swoim bohaterskim czynie w drodze na katorgę: skoczywszy w rozszalałe nurty jakiejś ogromnej rzeki syberyjskiej, uratował z nich tonącego żołnierza rosyjskiego, za co potem został uroczyście ułaskawiony i odznaczony wysokim orderem. Najbardziej jednak cieszyło go to, że uratowany okazał się Polakiem. Wyobrażałam sobie nieraz, jakim uosobionym huraganem musiał być ten człowiek w młodości i w sile wieku: istny Kmicic tego niewdzięcznego okresu, kiedy to nic się nie działo właściwie. Cóż dziwnego, że szukał sobie ujścia w jakichś pionierskich niemal zadaniach inżynierskich w głębi Rosji, dorabiając się wśród zmagań z obcą, pierwotną przyrodą, aby wreszcie do kraju powrócić i założyć rodzinę. Tamten najdawniejszy błysk, krótki a świetny – powstanie – został mu w sercu, rozrastał się z latami: w perspektywy widać wyraźnie, że on to prześwietlił sobie życie całe. Pozostał godnym jego do końca! Ileż dzielności, wielkopańskiej jakiejś fantazji, finezyjnego humoru w tej jego dumnej rezygnacji, nienarzucającej się nikomu: on przecie wiedział, że już nigdy nie będzie normalnie chodził, że jego rówieśni odeszli niemal wszyscy, a on sam jest właśnie na odlocie... Czy zdawał sobie sprawę, że poza szczupłym gronkiem przyjaciół, był żałośnie, krzywdząco samotny: on , co mógł był obdzielać całe rzesze chlebem żywiących wspomnień i mądrości radosnej? Miałam szczęście zaliczać się do bliskich mu – a przez całe te 6 lat nie poskarżył się przede mną nigdy na nikogo i na nic w ogóle. Przychodząc bez zapowiedzi, o najróżniejszych porach dnia, zastawałam go zawsze, zawsze pogodnym, w ochoczej gotowości do pogawędki, takiej właśnie, jaka mogła gościa interesować. Kochał prawdziwie i potrafił podbijać młodzież: to też lekcje konwersacji francuskiej, którymi mile zabijał czas, sztukując zarazem swe weterańskie ubóstwo, dawały początek przyjaźniom obustronnym, długotrwałym. Dwunastoletnia wówczas córka moja uskarżała się nieraz, że ją prowadzam w Krakowie ''po samych starych ciotkach'', ale rwała się zawsze samorzutnie do ''naszego Weterana''. I warto było widzieć jak się witali! Zostanie mi w oczach ten obraz: złota, bujna czupryna dziewczątka, przytulona czule do bielutkiej brody – wyraz obu twarzy... i dziękuję Bogu, że dał mojemu dziecko wziąć w serce na całe życie błogosławieństwo tamtych oczu! Od pół roku mniej więcej wzrok tak nie dopisywał staruszkowi, że nie mógł wcale czytać – o tym jednym wspominał z lekką melancholią. Zmobilizowane przeze mnie ''pewiaczki'' (przysposobienie wojskowe kobiet) przychodziły w ostatnich czasach czytywać mu, dyżurami – ileż przy tym zyskać musiały niezastąpionych wspomnień! O śmierci Pana Brykczyńskiego dowiedziałam się zupełnie nagle i poraziła mnie jakby lękiem myśl, że nigdy, przenigdy nie będzie można przyjść do znanego domu, do małego pokoiku, odetchnąć tamtym powietrzem... jakby się zapadła w morze czarodziejska wyspa. Nie nad nim płakałam, tylko nad sobą, nad nami wszystkimi... Kraków witał właśnie Pana Prezydenta Rzplitej, kiedy koło dworca przechodził kondukt żałobny ze sztandarem powstańczym – za karawanem prowadzonym przez pluton wojska szło 30 może osób, dalej, w dorożce dwaj weterani (z Podgórza i Chrzanowa). Zmarły był w samym Krakowie ostatnim. Gdybyż o dwie godziny później... kto wie, może sam najwyższy dostojnik państwa brałby udział w tym pogrzebie?... Los chciał inaczej – a nie będzie już dane miastu błędu niepojętego naprawić – bo taką trumnę odprowadza się na cmentarz raz tylko – nigdy więcej... Lecz nie mogło to zaważyć ani cieniem na słonecznej duszy starca – idącej teraz śmiało, lekko, jak niegdyś do bitwy ku ''wzgórzom wiekuistym''. Jakby się koniec wiązał z początkiem w logice prostej, nieuchronnej...: ''Bój, zwycięstwo: Czarowne słowo, cudne uczucie, z niczym nieporównane. Ono to chłodziło grenadierów napoleońskich wśród spiekłych pustyń Egiptu, a rozgrzewało wśród mroźnego dnia pod Austerlitz... Mnie, wychowanemu w tych tradycjach, brzmiało w uszach po francusku: Mourir pour la patrie, c’est le sort le plus doux, le digne d’envie!''. Jedna taka chwila za życie starczy, żal mi tych, co jej nigdy nie doświadczyli... Broń zdawała się nam w ręku jak piórko... jakby unosiła w górę, każdy niby skrzydeł dostawał i wnet wlot pofrunie'' (S. Brykczyński: Moje wspomnienia, s. 62). Zofia Zawiszanka
Strona z 7 Następna >