"[i]Temu jednak projektowi sprzeciwił się kapitan Moreau, który imponując tym, że jest oficerem regularnego wojska, zdecydowała, że rozdrobnienie sił będzie tutaj szkodliwym i jako najskuteczniejsze zalecał uderzenie całymi siłami naraz. Major, człowiek bardzo zacny, ale nie wojskowy,przyjął radę kapitana Moreau, nie domyślając się, że zamiarem tego nikczemnika było aby pod ogniem nieprzyjacielskim cały oddział zdemoralizować i tym sposobem rozproszyć. (...) Jeden tylko kapitan Moreau był dotąd dziwnie obojętnym temu wszystkiemu, stał nieruchomie na koniu, ubrany cały czerwono jak rak i dziwna rzecz, że kule moskiewskie nie tylko go nie trafiały, ale w to miejsce nie padały, chociaż stał na otwartym polu.
Kiedy jednak tenże Moreau zaobserwował nieobecność na przodzie kolumny majora, poskoczył ku oddziałowi i rzekł " panowie, to wszystko do niczego nas nie doprowadzi, ja radziłbym zaniechać tego ataku, który oprócz wielkich z naszej strony strat, żadnego innego rezultatu nie sprowadzi. Słowa te byłby już dostatecznymi do zdemoralizowania oddziału, bo nawet kosynierzy nasi już zaczęli czynić jakieś niechętne poruszenia, okazujące skłonność do odwrotu , co jednak zobaczywszy wystąpiłem do kapitana Moreau i krzyknąłem: "Kapitanie! Nie po tośmy tu przyszli, ażeby teraz uciekać, lecz ażeby bić się, a tym mniej teraz jest pora do ucieczki, kiedyśmy stracili już dosyć ludzi i kiedy jedna chwila śmiałego natarcia oddać może zwycięstwo w ręce nasze!" A mówiąc to konwulsyjnie ściskałem w rękach swą flintę i mimowolnie kurek naciągałem.
Ksiądz kapelan poparł mnie wystąpiwszy równie groźnie przeciwko kapitanowi Moreau i to skonfudowało cokolwiek naszego bohatera, który dosiada konia (ponieważ w chwili zapału porzucił takowego), mówiąc "A więc dobrze, kiedy panowie chcecie, to was poprowadzę" - i wysunął się spoza domu, a za nim i kilkunastu innych, ale w tej chwili Moskale ujrzawszy to urżnęli w to miejsce ognia i nasz bohater kapitan jednej chwili znalazł się na ziemi, ale nie zabity ani nawet nie ranny. Zeskoczył on z konia, ponieważ znalazł się niespodziewanie w kółku naszych, do których Moskale ustawicznie strzelali, znaczy więc że i on mógł być przez pomyłkę zabitym, kiedy stojąc za koniem chronił się od śmiertelnego pocisku.
Ochłonąwszy trochę z grożącego niebezpieczeństwa kapitan Moreau wsiadł znów na konia, ale już poza domem i w ten odezwał się słowa: "Panowie! Przyzwyczajonym do wojska regularnego widzę, że z ruchawką nie znającą subordynacji i posłuszeństwa nic zrobić nie potrafię, ja chcę tak, a panowie inaczej, jednakże nie odstępując swego komenderuję i rozkazuję odwrót!"
Na te słowa trudno opisać, co się działo z naszym oddziałem. Wszystko tłumnie i bez porządku rzuciło się od odwrotu, porzucając nawet kosy na ziemię. (...) Kapitan Moreau znikł jeden z pierwszych. (...) Major przybywszy tam pyta się o kapitana Moreau, ale na próżno, bo niegodziwiec drapnął bezpowrotnie. (...)
Przywitawszy się ze wszystkimi kolegami usiadłem przy obozowym ognisku i tu dopiero opowiadać sobie wspólnie ostatnie nasze przejścia. "A czy nie wiecie - zapytałem - co się stało z kapitanem Moreau?" "Spojrzyj się tylko przed siebie - odpowiedzieli mi - a zobaczysz go w tej małej kapliczce przy drodze, pilnowanego przez kosynierów" Podbiegłem do kapliczki i istotnie ujrzałem kapitana siedzącego na schodku. Wejścia do kapliczki pilnowało czterech kosynierów, Chciałem zbliżyć się i pomówić z nim, ale kosynierzy wzbronili.
Wróciwszy nazad do swoich zapytałem, jak się to stało, że Moreau został przyaresztowany. Odpowiedziano mi więc że Langiewicz przybywszy na Święty Krzyż polecił wszystkim, aby gdziekolwiek znajdą kapitana Moreau, przyaresztowali go natychmiast i do obozu odstawili.
Owóż jeden z naszych patrolów przybywszy do pewnej wsi zastał tam kapitana Moreau i natychmiast go do obozu dostawił. W tej chwili proces już był rozpoczęty i śledztwo ciągnęło się.[/i]"