"Po kilkugodzinnym pochodzie przybył oddział w pobliże majętności p. Śnieżki, sędziwego, 80-letniego starca - a wielce kochanego i w całej okolicy poważanego obywatela. (...) Kilka celnych strzałów walecznych kozaków, pozbawiły życia wszystkich dworskich ludzi, wybiegłych na ratunek swojego kolegi. (...) W chwili gdy żołdactwo z bronią do ataku rzuciło się do pałacu, p. Śnieżko siedział w swoim fotelu oczekując ich przybycia z rzadką rezygnacją. Nie widział wprawdzie i pojąc nie mógł co to oznacza, bo lokaj wysłany na zwiady, zabity - nie wrócił z odpowiedzią, zawsze atoli mógł spodziewać się wszystkiego najgorszego. Nie zawiódł się. Żołdaki wpadłszy do pałacu, raczej wywalili niż otworzyli drzwi do jego pokoju. Sędziwa, poważna postać białego starca, pogodne czoło, wyraziste oko jasne, szlachetne rysy twarzy, przytem wąs zawiesisty i biała broda spadająca aż na piersi, w pierwszej chwili wywarły na tych dzikich niemały wpływ i wznieciły uszanowanie. Chwilę sołdaci stali zdziwieni, zawstydzeni, nie mieli odwagi ani postąpić naprzód, ani przemówić słowa. Gdy jednak jeden z świeżo do pokoju przybyłych żołdaków zawołał: wot kakaja boroda! - eto wierojatno sam pierwyj miatjeżnik - wszyscy naraz rzucili się na niego, pochwycili za brodę i ciągnęli z pokoju, a że tak bardzo wiekowy staruszek nie zdołał pospieszyć tak raźnie, do szybszych więc kroków pobudzano go kłuciem bagnetami. Nieszczęśliwy! zanim dowleczono go na ganek pałacu, otrzymawszy przeszło czterdzieści ran bagnetem, wyzionął ducha.