Kornel Gerard Peliksza, (urodzony wr. 1824, umarł 24. lipca 1872,) Pod boleśnem wrażeniem świeżego kur hanu, którego łonu powierzyliśmy zwłoki jednego ze szlachetnych i prawych synów Litwy, biorę za pióro, aby skreślić żywot jego i przechować pamięć jego dla potomności. S. p. Kornel Gerard Peliksza był przed r. 1863 jednym z majętniejszych obywateli litewskich w guberni Mińskiej. Jako mąż rzadkiej prawości i gorliwy w służbie publicznej, jako obywatel światły i wszechstronnie wykształcony, zajmował on na Białorusi bardzo szanowne stanowisko. Z przymiotami publicznemi łączył niepospolite przymioty prywatne, małżonka, ojca, gościnnego gospodarza, szczerego sąsiada, i opiekuna ludu. Nic więc dziwnego, że go powszechnie kochano i wysoce poważano. Dbał on wielce o oświatę i dobry byt ciemnych dotąd mas wiejskiego ludu, i nie żałował trudu swego i grosza dla sprawy jego umoralnienia i oświecenia. Na kilka lat przed r. 1863 chcąc szerzeniu się pijaństwa po wsiach położyć tamę i podnieść przez to dobrobyt włościan, zniósł nie zważając na znaczny uszczerbek w swoich dochodach, na całym obszarze włości mu poddanych, wszystkie karczmy i nie pozwolił w nich żadnego szynkowania wódką. Dobrobyt ludu zaczął się widocznie i znacznie podnosić. W niewielu już latach poddani jego z dawnych nędzarzy i rozpustników wyrobili się na porządnych i zamożnych gospodarzy. W opróżnionych z kieliszków i szynkwasów karczmach, zajęły miejsce szafy i stoły z książkami, w nich to bowiem pozakładał Kornel Peliksza szkoły, czytelnie gminne, przeobraziwszy karczmy, domy rozpusty, na świątynie wiedzy i uszlachetnienia. I nie dziwna, że lud ten kochał, czcił i słuchał go jak ojca, zajmował się bowiem jego losem szczerze a nie obłudnie, jak inni. Wszystko co mówił i co robił, dowodziło, że sprawa ludu była jego własną sprawą, którą nie z mody, ale z serca popierał. To co już powiedzieliśmy, okazuje, że Peliksza była to postać o rzadkiej wzniosłości ducha. Kto na niego patrzał, gotów był pomyśleć, że J. L Kraszewski brał wzór z niego do obrazu Hutora-Graby, przez sąsiedztwo przezwanego dziwakiem, a którego z właściwym sobie talentem przedstawił powieści „Dziwadła." Nadszedł piękny lubo nieszczęśliwy dl nas rok 1863. Serce które dla wszystkiego co było prawem, słusznością i szlachetności pałało, nie mogło pozostać obojętnem na głos świętej matki Ojczyzny. Peliksza te nie pozostał obojętnym, ale stanął do służb; narodowej. Zamianowany przez wydział Rząd Narodowego do spraw Litwy, naczelnikiem cywilnym i organizatorem województwa Mińskiego, spełniał obowiązek urzędu sobie powierzonego całą duszą, nie żałując mieni: osoby swojej i rodziny. Pozostawił ukochaną przez siebie małżonkę Marję z Moniuszków i pięć córek, wzorowo prowadzoną na najwyższej stopi postępu stojącą gospodarkę licznych folwarków a sam oddał się urzędowi, którego spełnienie przedstawiało liczne trudności i nie bezpieczeństwa. Policja carska, która jeszcze przed wybuchem powstania prześladował: Pelikszę za jego łagodne i braterskie postępowanie z włościanami, teraz rzuciła się : tygrysią wściekłością do prześladowania jego opuszczonej rodziny. Murawiew-wiszatel skonfiskował mu całe mienie, a biedna żona z : dziatkami pozostała bez sposobu do życia wystawiona na niedostatek i wszelkiego rodzaju znęcania moskiewskie. Zniosła to wszystko bez szemrania, spokojnie, z godności; prawdziwie polskiej niewiasty. Po upadku powstania Peliksza pożegnawszy puszcze i bory litewskie, sercu jego tak drogie, i o których wiecznie marzył. uszedł szczęśliwie przed pogoniami moskiewskiemi za granicę. Długo błąkał się biedni pielgrzym narodowy, z kijem tułaczem po różnych krajach, znosząc cierpliwie niedostatek i cierpienia. Po uregulowaniu swoich stosunków finansowych, osiadł na Mołdawie we wsi Vie. i tutaj nie przestał działać dla dobra swoich współziomków. Założył u siebie dom pracy w którym przeszło 20 wychodźców naszych zatrudnił. Ile pożytku przyniosło takie zajęcie błąkających się i opuszczonych, pisać niepotrzebuje. Z Mołdawy wyjechał dopiero wtedy, gdy rząd Hohenzollerna w Bukareszt *it* zaczął dokuczać Polakom, i wyjechał dla tego*, żeby osiąść na ojczystej ziemi w Galicji. Po przybyciu do Galicji, nie chciał korzystać z niczyjej łaski i być ciężarem drugim, ale jął się pracy i przyjął obowiązek ekonoma u pewnego obywatela, spełniając, on, niegdyś pan bogaty, skromny ten obowiązek sumiennie i z zaparciem się siebie. Przed trzema laty wziął wioskę Łazarówkę w powiecie buczackim w dzierżawę. Tu jak wszędzie używał szczególniejszego szacunku i poważania, a włościanie wielce go cenili i kochali. Miłość atoli i szacunek jakiego używał, nie zmniejszył jego tęsknoty za rodziną. Owszem, cierpienia jego moralne i fizyczne, wzmagały się z dniem każdym. Przez lat dziewięć nie widział żony, którą kochał, i dziatek, o których ustawicznie marzył, a z których najmłodsze jako urodzone w kilka naście dni po jego wyjściu z Litwy, zupełnie nieznane mu było; doniesienia z Litwy o barbarzyńskiem prześladowaniu Polaków przez Moskali, oto zaprawdę przy troskach osobistych, aż nadto powodów do ciągłej zgryzoty, która mu zdrowie podkopała wraz z chorobą raka, która się w piersiach rozsiadła.
Zgryzota zamieniła się w melancholję. Często przesiadując w ogrodzie, sam do siebie mówił o żonie, o Litwie, o dzieciach i stawał się coraz smutniejszym. Gdy zaś do tego przyłączyło się zmartwienie ze strat na jakie go naraził właściciel Łazarówki, a w końcu rząd odmówił mu karty wolnego po bytu w Galicji, życie sprzykrzyło się mu i stało się nieznośnem. Odmówienie pobytu w Galicji, popchnęło go do samobójstwa. W kilka dni po otrzymaniu odmownej rezolucji rządu, niechcąc po raz drugi udawać się na emigrację, wystrzałem z pistoletu życie sobie odebrał w dniu 24. lipca o 8. godzinie rano w 48 roku życia swego.
Wieść o zgonie tego zacnego patrjoty, przebiegła szybko całą okolicę i wywołała w niej ogólny żal i smutek.
Dnia 2d. z. m. zjechali się liczni sąsiedzi i zgromadził się lud wiejski, aby oddać ostatnią przysługę nieszczęśliwemu.
Proboszcz ob. łac. z Uścia Zielonego, przy współudziale czterech godnych kapłanów ob. gr. kat. odprawili obrzędy kościelne, za to niech mi wolno będzie złożyć im tu publicznie wyrazy uznania i szczerej podzięki. Z domu do cerkwi i z cerkwi na cmętarz nieśli na przemiany trumnę szlachta i włościanie. tym sposobem oddając hołd zasłudze i nieszczęściu.
Nad grobem w krótkiej przemowie, pod niósł te zasługi p. Zarewicz. właściciel Niskołyz, a mówiąc o pięknym charakterze zmarłego, słuchaczów do łez poruszył.
Następnie zabrzmiała na cmętarzu pieśń: Boże coś Polskę", i na tem zakończył się smutny obrzęd.