Dnia 30 września Warszawa była świadkiem pięciu rozdzierających scen. Na pięciu publicznych placach stracono pięciu ludzi w kwiecie wieku za to, że swoją ziemie ukochali, że ją i cała Europę bronili przeciwko barbarzyństwu mongolskiej hordy. Opowiemy czytelnikom jedna z tych scen, na placu Bankowym, gdzie stracony został 19letni Kosiński. Już od świtu tłumy ludu ciągnęły na miejsce, by choć łzą i „owianiem chustki pożerać nieszczęśliwego. Wojsko z muzyką wystąpiło także w paradzie, i zajęło najbliższe miejsce. O pół do dziesiątej wjechał przez szpaler szeregów moskiewskich wóz prosty, otoczony ułanami i żandarmami, a na nim Kosiński i kapucyn, który z osądzonym żywa prowadził rozmowę. Wóz się zatrzymał, Kosiński powstał, rzucił pogodnem okiem po tłumach i uśmiechnął się. Lud podniósł milcząc głowy, popatrzył, i wybuchnął żałosnym płaczem. Zabolało serce Kosińskiemu, spuścił oczy, i ostatnia gorąca łza spłynęła mu po licu.
Na znak komendanta, zagrała muzyka wojskowa, przyczem odczytano wyrok skazanemu. To trwało do trzy kwadransy na dziesiątą. Kapucyn, który tu stał przy Kosińskim, wyjął krzyż z zanadrza i dał mu go w ręce. .Skazany podniósł krzyż do ust, i podniósłszy oczy w niebo
złożył gorący pocałunek, i znowu lica roziaśnił. Porwało go dwóch oprawców, przyproadzili do słupa i związawszy w tył ręce, oczy zasłonili. Dwunastu grenadierów wystąpiło, zmierzyło, i na dany sygnał padło dwanascie strzałów. Tłum podniósł oczy, spojrzał—okropny widok! Ciało nieszczęśliwego zachwiało się, pochylił i znowu życiem zadrgało. Straszny obraz! Ani jedna kula w piersi nie ugrzęzła, wszystkie członki zgruchotane — nieszczęśliwy żył jeszcze.
Przystąpiło dwóch żołdaków bliżej, padło kilka strzałów rewolwerowych, i Kosiński skończył. Lud zapłakał głośnym jękiem. Żandarmi porwali martwe ciało, rzucili je na wóz i pochód ruszył z miejsca. Strugi krwi znaczyły drogę ciała po ziemi, a żałobne jęki tłumu towarzyszyły wędrówce duszy do nieba.
Zbytecznem jest, pisze korespondent Czasu, zwracać uwagę waszą na bezzasadność umieszczonych zarzutów, niepopartych żadnemi dowodami, bo sami zapewne zwróciliście na to uwagę. Odwołują sic na świadków w tem piśmie, a którymi mogli być chyba sami ci policjanci, którzy ich aresztowali i oskarżyli. Nikczemnością zaś jest rzucona przez Moskali na te mordowane przez nich ofiary potwarz, jakoby obwinieni oddawali się pijaństwu i rozpuście, co jest najzupełniejszym fałszem. Tu dodam tylko, że wspomnienie w ogłoszeniu napadzie na żydówkę Kanfer na ulicy Koziej, jest fałszywe, bo żydówce tej nie chciano odebrać życia, ani grożono odebraniem takowego, a dano tylko słowne napomnienie za opór, stawiany rozporządzeniom władzy. Żaden z zamordowanych, ani Janiszewski Stanisław, ani Raczyński Tymoteusz, ani Kosiński Jozafat, ani Jagoszewski Stanisław, ani Leopold Zelner nie byli schwytani przy czynieniu jakiego zamachu. Nie było przeciwko nim żadnych dowodów lub świadków. Potrzeba było rządowi moskiewskiemu zrobić w stolicy krwawe widowisko, aby przerazić ludność; wzięto więc pierwszych lepszych pięciu łudzi — i rozstrzelano. Zelner ujęty był na trzy dni przed egzekucją. Nie sądził ich wcale sąd wojenopolowy, jak ogłosił rząd moskiewski, ale prowadził śledztwo dniem przed egzekucją Suszczyński, inkwireut, znany z nadużyć i bezprawi z ratusza — zrobił przed stawienie Bergowi, a ten nakazał zamierzone wykonać widowisko. Po przeczytaniu wyroku śmierci, proponowauo każdemu /. rozstrzelanych, aby wydali organizację narodową i wszystkie swoje stosunki, a będą' ułaskawieni. Jakkolwiek małe tylko mogli mieć ludzie ci stosunki, każdy dobry Polak wie cboć trochę o osobach pracujących dla dobra kraju, mogli więc ratować się; ale szlachetni młodzieńcy jednozgodnie i stanowczo woleli śmierć niż spodlenie.