Drugim był galicjanin Nadmiller, wychodźca z kampanji węgierskiej z 1848 r., a w r. 1863 major i dowódca kawalerji w oddziale „Dzieci Warszawskich". Z tym pracowaliśmy razem w warsztatach kolejowych w Stratford pod Londynem. W Czycie byliśmy pomieszczeni w koszarach artyleryjskich, i wzięliśmy się wszyscy do rzemiosła, które pod światłem kierownictwem Marczewskiego wkrótce zakwitło i wprowadzało w podziw tamtejszych mieszkańców. Mnie z Nadmillerem przyszło w udziale wyrestaurować młyn parowy na wyspie pod Czytą, który od lat kilku popsuty i zdezelowany, był gniazdem sów i schronieniem bydła zimową porą. Gdyśmy się tej roboty podjąć nie chcieli, zaczął Marczewski nas do tego nakłaniać, a obiecując nam swoją, pomoc, tak przekonywająco do nas prze mówił, że w końcu zdecydowaliśmy się rozpocząć tę pracę. Pod kierownictwem Nadmillera, za wskazówkami Marczewskiego wzięliśmy się do pracy. Dodano nam robotników aresztantów cywilnych Moskali, a władza tamtejsza obiecała nam stałe zajęcie z pensją 1500 rubli rocznie dla Nadmillera, a dla mnie 1200, co w naszem położeniu było złotą górą; wzięliśmy się energicznie do dzieła, i już czwartego miesiąca naszej pracy pokazał się dym z komina. (...) Gdy się tak nasza sława „inżyniersko-mechaniczna“ rozniosła, zawezwano nas do reperacji parowego tartaku w Siwakowej, tam przybraliśmy sobie do po mocy Kaczyńskiego Kijowianina i Warszawiaka Szteka; a pod kierownictwem Nadmillera wkrótce puszczony został tartak w ruch. Za to zostaliśmy toż samo osobno wynagrodzeni.
Źródło
Jastrzębiec Zielonka Ludwik, Wspomnienia z Syberji od r. 1863-1869. Ser. 1, Obrazki z katorgi, Lwów 1886