Jak przygotowywaliśmy się do świąt? Najpierw — ja nie, ale rodzice — jeździli do Dominikanów, do Podkamienia. Hrabia też. Przystępowali potem, całym dworem wszyscy do Komunii św. już w Jaśniszczach - bo ksiądz tam przyjeżdżał.
No i, dwa tygodnie naprzód robiło się przygotowania. Znaczy, ja nie robiłam, bo ja mała byłam, tylko babcia moja robiła te przygotowania z dwoma dziewczętami. A w dzień już pieczenia, to już nie wolno nikomu było wejść do kuchni. Nikomu. I tam piekła z tą swoją Paranią, moją taką nianią, przeróżne torty, pierniki, makowce ...baby — to ojciec dawał specjalnie robić formy na baby, bo nie było takich w sklepach ani nigdzie. To takie, takie wysokie… - bo baby były takie wysokie - może trzydzieści centymetrów albo wyżej. Dla mnie były bardzo wysokie. Jak te baby się piekły, to w ogóle już dom nie istniał. I, zawsze było sześć albo osiem takich bab. A z wierzchu były polukrowane i maczkiem obsypane takim. Ślicznie wyglądały. To zawsze na Boże Narodzenie i na Wielkanoc się piekło. A te baby, jak się wyjęło z pieca, to było takie szerokie płótno lniane, długie, takie, jak to maglowniki były. No i, te baby kładło się bardzo delikatnie na to płótno i tak się huśtało, z jednej strony jedna osoba, a na przeciw druga. I tak huśtało się, huśtało, huśtało…po kolei, aż one wystygły zupełnie. Te baby mogłeś jeść pół roku i były takie, jakby z pieca: żółciutkie, cudne, bo tam jaj szło coś… kopa jaj (sześćdziesiąt) - na cztery albo na sześć bab. Przeważnie cztery. Cztery były, zdaje się. Ale! wspaniałe. Co tam szło do tej baby! I rodzynki, i daktyle, i mielone migdały. Ach, to była baba!
Dalej robiło się pieczyste przeróżne, Zające. Przede wszystkim pasztet z zająca. Wspaniały! Wspaniały pasztet. Bilbus. Pamiętam, że tam się wrzucało cuda jakieś, te… smażyły się wątroby, tylko nie wiem, czy wieprzowe, czy cielęce. Ja byłam małą dziewczynką. Może miałam cztery latka, może pięć ... ale pamiętam to wszystko. Nie pamiętam tylko, ile tam czego szło. Babcia sama robiła. Sama wszystko przygotowywała, przyrządzała. A co robiły dziewuchy wtedy? Pilnowały pieców, tych co się piekło, ognia co się palił w kuchni. To się nie namęczyły. Babcia nie dała. Ale jedna dziewczyna ucierała cały dzień mak. Cały dzień. Siedziała na ziemi, miała makutrę i wałek i po troszkę tego maku sypała. Sypała i ucierała. Coś tam dodawała do tego ucierania, ale nie wiem co, może mleka, może śmietankę? Ale nie alkoholu. U nas nie było alkoholu w ogóle.
Były też ryby, kilka gatunków. Były smażone ryby, i w galarecie, były ryby posypane twardym jajkiem i były ryby dla dzieci. Bez ości. No i różne ryby: karpie i liny i jesiotry… A skąd to były te ryby? No z dworów. Dwory przecież wszystkie miały stawy. Tak samo oni [Miączyńscy] mieli staw i to wszystko szło za darmo przecież.