Morawski Zdzisław - Mała Wieś "Wyciągaliśmy spod białego, lśniącego płótna pojedyncze źdźbła, wróżąc z nich długość swego życia. Jeżeli któreś z nas wyciągnęło krótką słomkę, sięgało się pod obrus jeszcze raz, by trafić na coś dłuższego" "Ze śpiewem kolęd było w naszym domu kiepsko. Ani Mama, ani jej ojciec nie mieli bowiem za grosz słuchu. W ostatnich latach przed wojną dostaliśmy od naszej włoskiej cioci Luciany Frassatti-Gawrońskiej wspaniały, nakręcany korbką gramofon"
Edward Romer - 1853 "Aż do kucji nic jeść nie będę. Jakoż i dotrzymałem postanowienia"
Opowiadanie w "Wieś i Dwór" - 1912 "Przed ganek zajechały sanki, a służba wybiegała na wyścigi. Państwo także pospieszyli do siebie i wrócili otoczeni gromadką zaproszonych, bezżennych sąsiadów. Jeszcze powitalne pocałunki nie ucichły, gdy znów rozległ się turkot i stary sługa, Adam, zawołał: - Panienka nasza przyjechała! A stojąc za nim Marysia, pokojowa, zgromiła go z oburzeniem: - Pan Adam zawsze po swojemu ... Nie panienka Joasia, tylko już od dawna pani Kryńska z córeczkami i synkami... (...) W obszernych pokojach naraz stało się gwarno, jak w ulu" -------
"Zachwyconym okiem patrzał Wojtek przez niedomknięte drzwi jadalni na jarzącą się światłem choinkę. Stała pośród pokoju, ogromna, pod sufit sięgając prawie - spowita w mgły srebrzystego szronu, jak grono bogate, kapiące owocem, słodyczami, świecidłem. Dookoła "gwiazdki" niby motyl w ruchu - skakały dzieci, paniątka szczęśliwe, uradowane, syte ... Staś dostał mały samojazd, Zosia dźwigała lalkę ogromną o wytrzeszczonych, strasznie głupich oczach i modnej fryzurze. Izio - najmłodszy, miał pełną buzię cukierków i różne zabawki. Ośmioletni Izio był przyjacielem Wojtka. Mieli ze sobą różne konszachty, bawili się razem, a Wojtek ogrodniczek znosił Iziowi najczerwieńsze jabłka, najlepiej strugał mu z drzewa żołnierzy i konie. Kochali się bardzo. Toteż - gdy Izio spostrzegł w szparze drzwi lnianą czuprynkę Wojtka, rzucił część zabawek na kolana matki i skoczył ku drzwiom. - Wojtek ... Wojtuś"!... Patrz co ja dostałem!... Trąbkę... Konie... Książeczki... A i ty Wojtuś dostaniesz książkę... Zobaczysz jaka ładna. Widziałem u mamy..."
Czapscy w Przyłukach- przłom XIX i XXW "Przed wilią rodzice, a następnie /po śmierci matki/ sam ojciec, ze starszą siostrą, schodził do suteren, gdzie stały stoły zastawione dla służby i łamali się opłatkiem, potem z nami" "Nasze Boże Narodzenie było piękne i wesołe, jak zwykle (...) z wszystkimi drogimi dziećmi w dobrym zdrowiu. W sumie 362 osoby zostały obdarowane. Jerzy ofiarował mi prześliczną prześliczną suknię i wspaniały wachlarz"
Maria Dąbrowska Wobec tego ojciec brał talerz, na którym leżały opłatki, i wszyscy /ze służbą/ szli do kuchni. Na wielkim stole były porozstawiane miski, a na nich piętrzyły się jabłka, orzechy, pierniki. Musiała być porcja dla każdego, i z dworskiej kuchni i z czeladnej. Wszyscy się cisnęli, żeby się przełamać opłatkiem. Potem dostawali ogromny kielich wódki, a ojciec do nich przepijał. Przychodzili też włodarze, stelmach, ogrodnik - ale ci tylko opłatkiem się łamali i życzenia składali" "Matka drżała, aby dzieci nie udławiły się ością, a dzieci jadły ryby ze strachem i zdawało im się czasem, że się dławią. Wtedy ojciec kazał im jeść dużo kartofli i były zachwycone" "Duże włoskie orzechy jedliśmy z miodem, a małymi laskowymi graliśmy w cetno i licho"
Melchior Wańkowicz
"Zaraz po wieczerzy wigilijnej państwa, przy tymże stole w stołowym zasiadał służba. Na miejscu babki prezydowała kucharka Kazimierzowa i garbaty "gospodarz" (włódarz) Laskowski. Babka wchodziła z opłatkiem, dzieląc się ze wszystkimi, przy czym każdemu mówiła indywidualne życzenia. ie zawsze były te życzenia słodkie. Czasem babka pochyla się do ucha: -Patrzaj - zaczynał się cichy szept, po czy nic już nie było słychać, tylko palec wskazujący babki surowo groził. zaczerwieniony delikwent ułamywał opłatek, całował w rękę i skwapliwie ustępował następnemu"
Andrzej Kuśniewicz - Podole lata 30-te XXw "A Wigilia to nader ważny obrządek. Tradycja każe podawać dwanaście potraw. (...) kluski przy kutii to jak świeżo minaowany baron przy Radziwiłach. Kutia - Nadpotrawa, Obyczaj i Obrządek, niemal Sprawa Święta, jeśli nie Narodowa. Bo nasze Kresy całe - w tej kutii"
Romerowie - Wileńszczyzna, poł. XIXw "Medard z uprzejmej ręki wina nalewał, na toasty wydobył soterer w ślubnym naszym roku postawione i czuć to z wytrawności smaku, że mu trzydzieści lat mija" Podziwiano jodełkę "pod sufit sięgającą, pięknie oświeconą i obsypaną cukrami, piernikami, owocami (...) Póki świeczek stało, młodzi i starzy obrywali o ostrzygali ozdoby. Ale na końcu czadem się napełniła sala i trzeba ją było przewietrzać."
Jan Tyszkiewicz - Tarnawatka, lata międzywojenne "Jedliśmy, ale tak naprawdę marzyliśmy tylko o tym, żeby to już się skończyło i żeby wpuszczono na do salonu. Wreszcie Tata otwierał drzwi, wpadaliśmy do środka i co roku ten sam widok zapierał dech w piersiach - cudowna, piękna, ogromna choinka migotała tysiącem świec, przystrojona kolorowymi bombkami i zabawkami. Wyglądała jak z bajki" "W tamtych czasach zimy był zimy były zimami z prawdziwego zdarzenia,pamiętam ten cudownie skrzący się w blasku księżyca świeży śnieg. Taka nocna sanna była niezapomnianym przeżycie. W kościele czuć było wyraźnie zastygły w mroźnym grudniowym powietrzu zapach kadzidła i wódki, którą ochoczo rozgrzewali się zmarznięci parafianie. Po pasterce wymieniali jeszcze długo życzenia świąteczne."
Julian Wieniawski "U mnie na wsi w bieluchnej jak śnieg jadalni, ozdobionej festonami choiny i świerku, stał stół sosnowy sianem przytrząśnięty, a na nim parę flakonów cienkusza, baterya piwa i półmisek z piernikami, orzechami i owocami, domowej produkcji. Dorywalska /gospodyni/ dała nam zupkę migdałową ... perfekcyą! (...) Troiste rybki, na biało, na szaro i smażone, stanowiły chlubę Dorywalskiej... no, a owoce smażone i kluski z makiem były punktem kulminacyjnym jej chwały (...) U nas na wsi po spożytej wieczerzy i odśpiewaniu kolędy, karty nie przyszły mi nawet na myśl. Przyzwyczajony do uroczystego obchodu tej pięknej pamiątki chrześcijańskiej, wybrałem się do naszego parafialnego kościoła na Pasterkę"
Helena Mieroszewska - 1836 Kraków "W Wigilię było dużo osób u nas, bardzo było wesoło. Po zjedzeniu wigilii zaczęłyśmy robić różne przepowiednie dla panien, która z nich najpierw za mąż pójdzie. Najpierw topiłyśmy wosk i wylewały na miednicę napełnioną wodą zimną. Z niego tworzyły się różne desenie a nasza bujna fantazja wyczytywała z nich przepowiednie. Potem puszczałyśmy na do wodę dwie zapalone świeczki oprawione w skorupki od orzechów włoskich. Jedna z nich przedstawiała pannę, druga młodego człowieka którego nazwaliśmy, wybrawszy wśród naszych znajomych. Tak długo po wodzie lawirowały, a my z zapartym prawie oddechem śledziłyśmy te ich ruchy i wybuchały radością, jeżeli w przeciągu dziesięciu minut przeznaczonych na te dwie świeczki zeszły się, bo to wtedy miało znaczyć, że ta para połączy się węzłem małżeńskim. Następnie popisałyśmy pierwsze litery imienia i nazwiska panien i na nich położyły kawałki chleba z masłem i wpuściły psa. Którą gałkę ten najpierw zjadł, ta panna najpierw za mąż wyjść miała. W końcu wzięłyśmy czepek, wianek i różaniec i przykryłyśmy je, dawałyśmy kolejno pannom do wyboru. Która wyciągnęła czepek, ta miała wyjść za mąż, która wianek, zostać starą panną, a którą różaniec, ta zakonnicą. Z tych wszystkich przepowiedni wypadło, że to ja mam najpierwsza zawrzeć szluby małżeńskie. Wyznaję, że mnie to bynajmniej nie cieszy, bo jak dotąd nie mam ku temu najmniejszej ochoty. Tak pragnę jeszcze swobody i panieńskiego życia. Tak mi dobrze w domu, i mimo że to były tylko żarty, irytowało mnie, gdy będące osoby składały mi życzenia, i wcale z tych przepowiedni się nie cieszę."
Maria Jankowska - Wołyń, lata międzywojenne "Przed świętami Bożego Narodzenia, na dwa, trzy dni wcześniej mama piekła ciasta drożdżowe, strucle z makiem. rogaliki, ciasta u suszonymi jabłkami, śliwkami, serem i makiem. W domu mieliśmy piec do pieczenia chleba. Do dziś czuję jego aromatyczny zapach. W wigilię tato szedł do stodoły, robił z nie wymłóconej pszenicy i żyta snopek, wiązał go powrósłem, a następnie wołał nas i wspólnie nieśliśmy go do domu. Podobny rytuał był ze świąteczną choinką. Snopek ojciec stawiał w rogu pokoju. Wokół snopka kładziono siano. My dzieci ubierałyśmy choinkę. Na choince wieszało się jabłka, bombki, cukierki, orzechy włoskie, choinkowe łańcuszki ze słomy i papieru oraz świeczki. Dzieci przed wigilią na choinkę wykonywały z kolorowych papierów aniołki. Z rozpoczęciem wieczerzy wigilijnej czekało się do ukazania pierwszej gwiazdki. Ja i rodzeństwo czekaliśmy na nią niecierpliwie, ponieważ w dniu wigilii od rana obowiązywał ścisły post. Młode dziewczęta nadsłuchiwały szczekania psa. Z tej strony, z której zaszczekał miał przybyć przyszły narzeczony. Mama na wigilię przygotowywała kutię. Sporządzało się ją z mielonego maku, gotowanej pszenicy, dodawało do tego bakalie - orzechy, i wszystko mieszało z miodem. To stara tradycja praktykowana przez wielu do dziś. Przed świętami biło się prosiaka z przeznaczeniem na kiełbasy, szynki i boczki, peklowało się w specjalnej marynacie, a następnie były one wędzone. Wigilia rozpoczynała się modlitwą. Na wigilijnym stole nie mogło zabraknąć tradycyjnego czerwonego barszczu z uszkami faszerowanymi mielonymi grzybami. Były również pierogi z kapustą, z suszonymi jabłkami i gruszkami oraz z makiem. Były ryby smażone złowione przez ojca w pobliskiej rzece. Była więc ryba smażona na oleju, śledzie marynowane w śmietanie, grzybki. Nie mogło zabraknąć na stole pustego talerza dla osoby samotnej lub spóźnionego wędrowca bo w tym dniu uroczystej kolacji dla ewentualnego przybysza nie mogło zabraknąć. Po kolacji tato wyganiał nas abyśmy się umyli, a sam w tym czasie kładł pod choinkę prezenty. Kiedy je spostrzegliśmy radości było co niemiara. W paczkach znajdowaliśmy jabłka, cukierki, figi, czasem jakąś bluzeczkę lub przybory do szkoły. A trzeba wiedzieć, że w tamtych latach cukierek był prawdziwym rarytasem, który dzieci otrzymywały bardzo rzadko. Były to biedne czasy. Było wspólne śpiewanie kolęd. Potem ojciec z nami szedł do stajni, gdzie dzielił się z bydłem chlebem i opłatkiem. A my bardzo chcieliśmy usłyszeć jak zwierzęta mówią ludzkim głosem. Ale jakoś nigdy nam się udało usłyszeć tych rozmów. Przed północą udawaliśmy się do kościoła, a było do niego kilka kilometrów."
Janina Kołodenna - Tłumacz, lata międzywojenne "Życie było wolniejsze, ludzie mniej zestresowani, ale święta zawsze mieliśmy rodzinne. O przygotowaniach można powiedzieć wszystko, ale nie to, że były spokojne. Jakieś trzy tygodnie przed Wigilią mama piekła pierniki, bo musiały zmięknąć. Pamiętam, że było ich dużo, i że miały bardzo różne kształty. Moja mama nie umiała niczego zrobić w małych ilościach, zawsze mieliśmy góry ciastek. Tato szedł z braćmi do lasu po drzewko. Nikt wtedy nie ścigał ludzi za to, że sami wycinali choinki z lasu. Nie było straży leśnej, a poza tym, nikt choinkami nie handlował, tak jak obecnie. Choinka zawsze była pstrokata, bo taka tradycja. My ubieraliśmy nasze drzewko w ciastka i pierniki, małe czerwone jabłuszka, długie cukierki w złotkach. Mieliśmy też bombki, ale zawsze miały one przeróżne kształty - nigdy nie były okrągłe. Sami też robiliśmy łańcuchy z bibuły i słomy. Gufrowało się cieką bibułkę, przykładało do niej słomkę i wszystko nawlekało się na nitkę. Powstawał taki przetykaniec z bibuły i słomy. Bardzo ładnie to wyglądało. Smak świątecznych potraw jest czymś, czego się nie zapomina. Nigdy. Zawsze musiała być zupa z suszonych grzybów, barszcz czerwony z uszkami i pierogi z kapustą i grzybami. Nie mogło zabraknąć też śledzia w occie i oleju, łamańców z makiem, kutii, makówek domowego chleba, kompotu z suszonych jabłek i śliwek i oczywiście słodkości. Mama robiła zawsze góry postnych pączków - nie miały w środku marmolady i trzeba było je smażyć na oleju. Zawsze ja byłam odpowiedzialna za smażenie tych wszystkich pączków. Bardzo nie lubiłam tego robić. Nie zawsze był u nas karp. Kiedy była bieda, to nie mogliśmy sobie na niego pozwolić. Poza tym, nikt za bardzo za tą rybą nie przepadał, więc nie było tragedii, gdy karp nie pojawiał się podczas Wigilii. Zawsze podczas świąt pod obrusem i na obrusie znajdowało się siano, które zawsze przynosił mój tato, składając całej rodzinie życzenia. Miał stałą formułkę, ale w tej chwili nie pamiętam jakie to były słowa. Po wieczerzy wigilijnej zawsze śpiewaliśmy kolędy i o północy braliśmy udział w pasterce. Potem mój tato - jako gospodarz, szedł do obory ze specjalnym różowym opłatkiem i dawał po kawałku wszystkim naszym zwierzętom. Był to bardzo miły zwyczaj."
Jan Wójcik - 1938 Brześć "U nas Święta Bożego Narodzenia przed wojną na Kresach Wschodnich obchodzono bardzo tradycyjnie i uroczyście. W dużym pokoju jadalnym (mieliśmy swój własny dom), oświetlonym świeczkami bielił się długi stół nakryty obrusem, pod którym na środku leżało sianko. W rogu pokoju stały snopki zboża, przywiezione przez ojca z jednej z polskich wsi Polesia. Przy stole dwanaście miejsc dla rodziców, nas - dwojga dzieci, dla pięcioosobowej rodziny Pietraszków, nierozłącznych przyjaciół domu, dwojga domowników i niespodziewanego gościa jak każe tradycja. Gdy pierwsza gwiazdka błysnęła na firmamencie, siadaliśmy do wieczerzy łamiąc się przedtem opłatkiem, składając życzenia i spożywając różne wigilijne potrawy, począwszy od barszczu z uszkami, karpia w sosie pomidorowym, śledzi, kapusty z grzybami, a skończywszy na kompocie z suszonych gruszek, jabłek i śliwek oraz babauszkach (racuchach) z makiem. A ileż potem mieliśmy radości podczas rozpakowywania prezentów, złożonych wcześniej pod jarzącą się kolorowymi świeczkami choinką. Śpiewaliśmy znane nam kolędy z kantyczki dziadków. W cieple, rodzinnej atmosferze tajały wszelkie nieporozumienia i znikały smutki. Było miło, serdecznie i wesoło, a na dworze niebo migotało tysiącami gwiazd, wśród których najbardziej okazale wyglądała Wielka Niedźwiedzica. W powietrzu była cisza, spokój. Z dala dochodził tylko głos polskiej, tak miłej dla ucha kolędy - „Wśród nocnej ciszy"... "
Kazimierz Bartoszewicz - Podlasie, I poł. XIXw "Przed Bożym Narodzeniem obchodzą Wigilię tym sposobem, że stół nakrywają sianem i na siano dopiero rozścielają obrus . W kącie izby jest snop zboża na uproszenie Boga o urodzaj. Są dwie potrawy, które w prowincyjach polskich są nieznane, to kisiel, galareta z rozgotowanej mąki owsianej z przymieszaniem rozmaitych konfitur, i kucia, pęcak z makiem i miodem. A przytem śpiewy kolendowe śpiewane być muszą, tak ruskie jak i polskie" (pis. oryg.)
Bibliografia
Łozińska M., W ziemiańskim dworze.... Homola I. i Łopuszański B., Kapitan i dwie panny... Bartoszewicz K., "Łyki" i "Kołtuny", pamiętnik mieszczanina podlaskiego, Nakładem księgarni J. Czarneckiego, Kraków ok 1918 http://www.kresy.info.pl Nowak R., Boże Narodzenie na Śląsku i na Kresach Spinalska H., Jak obchodziło się święta na Kresach Wójcik J., Pamiętne Wigilie Szarwiłło B., Polska Wigilia to siła tradycji
Anna Branicka-Wolska - Wilanów ok. 1930 "Czekamy pierwszej gwiazdy, która ma dać hasło najpierw do opłatka, potem do wilii, wreszcie - do choinki. Niebo wciąż jest ciemne, dalekie, granatowe, ogromnie tajemnicze. Już się niepokoimy. Może gwiazd nie będzie? Starsi są jednak zupełnie spokojni: Cierpliwości, koteczki, więcej cierpliwości. Wreszcie okrzyk Myszki: Jest, jest tam nad łachą w stronie Zwad!. Rzeczywiście, mała srebrna gwiazdka mruga z góry. Wuj Władek spojrzał także: Ej, nie blagujecie? Wreszcie wszyscy wstali, a Tatuś i Mama, wziąwszy do rąk opłatki, obchodzili kolejno gości w salonie. Łamaliśmy się ze wszystkimi, starsi nas całowali, tulili do serca, życzyli dobrych stopni i ładnych prezentów Potem, zostawiwszy gości w salonie, szliśmy z Rodzicami na półpiętro do służby. W garderobie było tłoczno. Pod oknem stał długi biały stół nakryty do wilii, w rogu choinka - tak duża i strojna jak nasza, a przy niej zgromadzona cała liczna służba. Według starszeństwa i godności obchodzili ich Rodzice, życząc każdemu i łamiąc się opłatkiem. My, jedna za drugą, szłyśmy ich śladami, wyciągając ręce do starych przyjaciół, przyjmując życzenia i życząc nawzajem. Przyglądamy się szeroko otwartymi oczyma tym ludziom - zwykle szarym, a dziś tak odświętnym. Od pani Jakubowskiej domowej krawcowej, bił mocny zapach wody kwiatowej. Niania miała włosy ułożone w drobne fale, dziewczęta loki, a pani Wiktorowa bursztynową wielką broszę, którą przypinała tylko na duże okazje. Pawłowa i praczki popłakiwały ze wzruszenia i ocierały łzy sztywno wyprasowanymi białymi fartuchami. Buty stróżów nocnych i furmanów pachniały dziegciem, błyszczały jak lustra. Gdy obeszliśmy wszystkich, schodziliśmy znów na dół wąskimi kuchennymi schodami. Teraz - Wilia. Jadalny też był dzisiaj odświętny i inny niż co dzień. W czterech rogach pokoju stały wielkie snopy: żyto, pszenica, jęczmień i owies. To dla urodzaju. Na stole pod obrusem służba rozłożyła grubą warstwę siana. Talerze nie stały tak pewnie jak zwykle, kieliszki się chwiały. Zasiedliśmy do stołu. Dziś trzeba ładnie siedzieć, by nie usłyszeć nagany i aby wuj Władek nie ruszał brwiami tak srogo. Na talerzach dymiła zupa migdałowa lub barszcz czerwony z małymi uszkami. Do wyboru. Jedliśmy powoli podnosząc pełne łyżki ostrożnie do buzi. Potem służący w najlepszych liberiach i białych rękawiczkach zebrali talerze i wnieśli na półmiskach dwa wielkie szczupaki. Były pokryte złotym majonezem, przyozdobionym kolorowymi galaretkami. Potem podano karpie z wody, sos mousselin i kartofle. Później nasz wielki przysmak i marzenie: łamańce z makiem. Na stole ustawiono w srebrnych koszach bakalie: figi, mandarynki, daktyle i różne orzechy. Denerwowaliśmy się, gdy starsi pomału spokojnie tłukli orzechy srebrnymi dziadkami i wcale im śpieszno nie było do drzewka. Przecież czekały prezenty! W końcu Mama wstała, za nią wszyscy. Chcieliśmy pędem biec na górę, ale nas powstrzymano. Pochód po schodach zdawał nam się wiekiem. Wuj Marcelek zasapywał się ciągle, przystawał, wszyscy czekali. Szczypałam Myszkę w rękę szepcząc: Zaraz już to będzie! Pomyśl, zaraz!. Przecież już od tak dawna marzyłyśmy o obecnej, wytęsknionej chwili. Wreszcie dochodziliśmy do drzwi, które Mama wolno otwierała, patrząc z uśmiechem w nasze przejęte, rozognione buzie. Wujek Władek zaczynał wtedy basem "Wśród nocnej ciszy" i wszyscyśmy mu wtórowali. Choinka lśniła niezliczonymi płomyczkami świeczek. Pod nią, pod zielonymi rozłożystymi gałęziami stał drewniany żłobek, a w nim na sianie leżał maleńki, śliczny Pan Jezusek z uśmiechniętą twarzyczką i złotą aureolą wokół główki. Na stołach i kanapce leżało dużo paczek, wszystkie owinięte w kolorowe bibułki i z gałązkami świerku zatkniętymi za sznurki. Stałyśmy gromadką pod tą lśniącą choinką, oniemiali z wielkiego wrażenia. Wtedy gdzieś od strony korytarza dawał się słyszeć delikatny dźwięczny dzwonek, który stawał się z każdą chwilą głośniejszy i bliższy. Patrzyliśmy jak urzeczeni. Ktoś mocno zapukał we drzwi. Proszę! - zakrzyknęliśmy chórem. Wtedy otwierały się szeroko i ukazywał się w nich sam święty Mikołaj. (...) Potem wracamy znowu do swego królestwa. Jedno drugiemu pokazuje swoje, porównuje, chwali, zazdrości, przymierza. (...) Teraz w salonie jest herbata, orzechy, pomarańcze. Coraz to przez otwarte drzwi wchodzi ktoś znajomy. To się schodzi administracja - na nocną Mszę Świętą. Kołem pod portretami siada całe grono. Wszyscy są dzisiaj weseli, pogodni, świąteczni, wszyscy pachną, mają ładne suknie. Ma patrzymy łakomie na półmiski - jeść nie możemy, bo komunia święta. Siadamy przy kominku na niskich fotelach i każda tuli do serca nowego "bobasa" O, nie rozstaniemy się z nimi ani na jedną chwilkę! Gdy wskazówka się zbliża do dwunastej, najpierw wstaje ojciec Efrem, potem wszyscy inni. Idziemy na pasterkę. W bilardowym jest ołtarz pełen kwiatów, ozdobiony po bokach zielonymi drzewkami w drewnianych donicach. Płoną na nim wysokie ciemnożółte świec. W pokoju pełno klęczników i niskich krzesełek. Mama z Tatusiem klękają na przodzie, my przy nich na miękkich poduszeczkach..."
Maria Jaroszewska - Jaśniszcze, k. Podkamienia, ok. 1910 " Jak te baby się piekły, to w ogóle już dom nie istniał. I, zawsze było sześć albo osiem takich bab. A z wierzchu były polukrowane i maczkiem obsypane takim. Ślicznie wyglądały. To zawsze na Boże Narodzenie i na Wielkanoc się piekło. A te baby, jak się wyjęło z pieca, to było takie szerokie płótno lniane, długie, takie, jak to maglowniki były. No i, te baby kładło się bardzo delikatnie na to płótno i tak się huśtało, z jednej strony jedna osoba, a na przeciw druga. I tak huśtało się, huśtało, huśtało…po kolei, aż one wystygły zupełnie. Te baby mogłeś jeść pół roku i były takie, jakby z pieca: żółciutkie, cudne, bo tam jaj szło coś… kopa jaj (sześćdziesiąt) - na cztery albo na sześć bab. Przeważnie cztery. Cztery były, zdaje się. Ale! wspaniałe. Co tam szło do tej baby! I rodzynki, i daktyle, i mielone migdały. Ach, to była baba!" Szerszy opis