Zjawisko zniekształcania nazwisk w dokumentach metrykalnych przez naszych przodków jest przerażające. Sytuacja nasiliła się od kiedy proboszczowie parafii stali się równocześnie urzędnikami stanu cywilnego. A wszyscy, którzy znają życie wiedzą, że każdy urzędnik lubi wyręczać się różnymi zastępcami, pomocnikami, etc. i wtedy zaczyna się rozmywanie odpowiedzialności. Zjawisko deformacji zapisów szczególnie nasiliło się po powstaniu styczniowym, gdy carat na całym terenie ziem pod zaborem wprowadził zasadę używania jęz. rosyjskiego jako urzędowego. Sam spotkałem się w swych aktach rodzinnych, że np. moja babka Julia Królikowska, w którymś dokumencie była nazwana „Królewską”, a znów pradziadek Józef Syroczyński – w tym samym dokumencie – występował alternatywnie jako „Seroczyński” (pisałem już kiedyś o tym). Nieszczęsny zapis fonetyczny, brak w cyrylicy niektórych polskich głosek, analfabetyzm 90 % społeczeństwa - wszystko to dopełniało obrazu często pożałowania godnego. Stąd niech nie dziwi, że Puławscy i Pułascy mogą być rodziną, ale nie muszą. To bardzo smutne, przykre i kłopotliwe. W celu uprawdopodobnienia jakiejkolwiek tezy trzeba sięgać wtedy po kilka metryk najbliższej rodziny.