Pierwsze podejście moje i babki Steni. To był rok 74. Skądinąd pamiętny to był rok i przeszedł chyba jako najważniejszy w całej ponad tysiącletniej historii Piotrkowa Kujawskiego, ale o tym w innym wpisie. Dla mnie rok ważny również za sprawą mojego pierwszego rowera "pierwszkomunijnego" który mnie uwolnił z domu i pozwolił migrować tam i tu, już to jeździć po kolegach i znajomych. Do jednej klasy ze mną chodziła Basia, córka Lotki, a rok niżej Dziunia, druga jej córka. To już był wystarczający powód by ich odwiedzić i "polotać". Takie pojechanie do kogoś, do jakiegoś kolegi, koleżanki to się nazywało "polotanie". Pojechałem zatem do nich. W podwórzu przywitał mnie groźny pies, odpędzony i uwiązany zaraz po tym by mnie nie "uchloł". Musiało to być w pierwszych tygodniach wakacji. Zastałem oto taki widok. W tzw "letniej kuchni" rozstawione były chyba ze cztery wielaśkie wanny, sporo większe od największej jaką mieliśmy w domu. Zrobiły na mnie potężne wrażenie, jako dzieciak natychmiast skojarzyłem jakie fajne łódki by z nich były... . Nie to jest jednak istotą. Wanny były czubate pierza na ławkach wokół tychże wanien siedziały starsze córki ciotki Lotki i babka Stenia i zaciekle dłubały pióro za piórem z jednej, wydzierały z nich stosinkę i wrzucały do drugiej. Ja taki onieśmielon stanąłem na progu wyglądając tych których znałem Dziuni i Baśki aż tu nagle słyszę głos babki: "a ty to Gawrunsiu, siadej tutej zaro, dum ci ze dwie pantołki i coś pić bo na pewno chcesz!" Zero pytań zero komentarza, pytań kto ja jestem. "Dziób" musiałem mieć wybitnie "gawronowaty" skoro rozpoznała mnie bez pytania. Co to u licha były te pantołki? Nie zapomnę ich do końca życia, ani słowa ani smaku! Sama babka ubrana w grubą, prawie do ziemi, chyba wełnopodobną spódnicę i jakiś nie mniej gruby serdako-sweter, wszystko kolorowe, ale jak to przy pracy , brudne zręcznymi rękoma dziabnęła widelcem w otwartym parniku wyciągając z niej ugotowaną pyrę i zręcznie manipulując nożem, nie dotykając ziemniaka obrała go z łupiny i takiego podała na tym samym widelcu posypujac solą: "mosz, jic", po chwili podała w kubku mleka "z kany": "mosz pij". "A tero jićta se polotać, bo tutej num ji tak nie pumożeta".
Babka była bardzo dyskretna. To czego najbardziej nienawidziłem chodząc na tzw "polotanie" to idiotyczne pytania, paraliżujące mnie za każdym razem o sytuację u nas w domu w związku z chorobą matki. Tak jak bym ja , ledwo co od ziemi odrosły był od takich opinii. Babka Stenia nie pytała o dziś ale opowiadała o przeszłości moich rodziców, o przeszłości poprzednich mieszkańców "Łulanowa". Niewiele rozumiałem z tych jej opowiadań, ale bardzo szanowałem za tę dyskrecję. W 83 wyjechałem w szeroki świat, a powróciłem w 99, po to by po kilku miesiącach znów wyjechać jeszcze w szerszy świat i już poza kilkumiesięcznym epizodem nie pojawić się w domu rodzinnym wcale. I tak się skończyły moje z Krygrami historie.
Miałem jeszcze jeden epizod, spotkanie z Wiechem. Na "Warschau-platz" w Geldern w 2003. Basię widziałem przypadkiem na ulicy gdzies w okolicach 2007-8: nie poznała mnie. Piotrka też widziałem raz w okolicach 2005. "Tempora mutantur et nos mutamur in illis": czasy się zmieniają i my zmieniamy się w nich.
Tych spotkań z babką Stenią było najmniej setka. Wszystkie w latach do 82 roku. Babka miała swój zadbany, ukwiecony i słoneczny pokój. Pod koniec jednak ciężko już mi tam się jeździło, alkoholizm zniszczył rodzinę.... .
Edit: Jak widzisz otwierają mi się "szufladki" pamięci. Eczoraj wspomniałem, że znałem i coś tam pamiętam, a dziś pojawiają całe sceny i obrazy