Bitwa polimska
Kilka wspomnień z powstania Trockiego 1863 r
(Wyjątki z opowiadania młodego powstańca)
[Dziennik Literacki 1865, nr 65-67]
Niemałą odda usługę narodowi ten, co dzieje powstania z roku 1863 krytycznie rozpatrzy i napisze; lecz dzisiaj prawie niemożebnem jest wzięcie się do tej pracy; potrzeba poprzedniego zebrania faktów, objaśnienia ich, ugrupowania, ażeby następnie dziejopis mógł z tego wyprowadzić obraz rzeczywisty. Teraz zaś koniecznym obowiązkiem każdego widza, współdziałacza, jest spisywanie pamiętników smutnych i skromnych kronik. W tym celu przedsięwziąłem opisać bitwę polimską, oraz to wszystko, cokolwiek jakąbądz miało z nią styczność. Bez wątpienia pożądańszem byłoby przedstawienie dziejów powstania całego powiatu, ale i na taką pracę pojedyńcze usiłowania możeby nie wystarczyły, chciał bym więc opisem moim wywołać od współpowietników dopełnienie tego obrazku
W chwili wybuchu powiat trocki moralnie zupełnie był przy gotowanym do przyjęcia udziału w walce zaraz w pierwszych dniach powstania. Materjalnie było gorzej, ale wiara zastępowała uzbrojenie i rynsztunki wojenne Stućców mieliśmy tylko 12, lecz na początek więcej nam i nie potrzeba było; broni strzeleckiej podostatkiem, dubeltówek może półtorasta, pojedynek rozmaitego rodzaju i gatunku, choć sznurkami powiązanych, starczyłoby na uzbrojenie największej liczby powstańców, jakaby tylko w powiecie powstać mogła; rozumie się z pomocą tradycjonalnych i koniecznych kos. Prochu i ołowiu mieliśmy na całoroczną kampanję. Jazdy nie było czem uzbroić, w broń palną w naszym powiecie można było pułk kawalerji zaopatrzyć, lecz inne powiaty nie miały i tej dogodności. Co do odzieży pieniędzy, żywności, to o tem nie ma co mówić, to należało z komitetu wziąć tyle, ile było potrzeba. Pod względem zamożności powiat trocki nie był lepszym od innych, gleba nie jest urodzajną, wszelako wyżywia się własnemi siłami i wiele jeszcze rzeczy produkuje
Po wystąpieniu Korewy otrzymaliśmy rozkazy, ażeby nie wy chodzić do oddziału. Po przybyciu Wisłoucha takiż sam rozkaz powtarzano nam codziennie. Przytem łudzono nas ogólnem i jednoczasowem powstaniem na całym obszarze Litwy. To był silny argument i nareszcie my sami nie rozumieliśmy powstania, w któremby na powiat wystąpiło po kilkudziesiąt lub kilkuset ludzi. Chcieliśmy ruchu ogólnego, nietylko niewierzyliśmy w obcą pomoc, ale nie marzyliśmy o takowej, aż do jesieni, to jest do czasu, w którym poczęliśmy wątpić w nasze siły
Bez powszechnego powstania, wiedzieliśmy dobrze, że dare mnemi będą nasze usiłowania. Mogliśmy pojedyńczo przyłączyć się do tego lub owego oddziału, lecz pociągnąć za sobą ludu bez współdziałania organizacji w żaden sposób nie mogliśmy
Choć przykro było, woleliśmy czekać do czasu, w którym ruch nakazany zostanie, aż do dnia, w którym będziemy mogli po wiedzieć ludowi: "Chodźcie, teraz pora – jesteście obywatelami, jesteście Polakami
Taki był stan rzeczy, gdy w kwietniu doszły nas wieści o powstaniu na Żmudzi, o Bolesławie Kołyszce i o wystąpieniu
Bolesława Swiętorzeckiego w Mińskiem. Spostrzegliśmy, że każdy chwycił za broń może przedwcześnie, ale ta myśl, że my wy stąpimy za późno była dla nas straszliwą. Byliśmy przekonani, że nas oszukują, że wydział zdradza, że siedzieć dłużej bezczyn nie będzie zdradą ojczyzny. Zgromadzeni raz i drugi po kilku nastu, ułożyliśmy wbrew woli wydziału litewskiego powstać, i naznaczyliśmy dzień. Lecz obawa ściągnięcia na siebie zarzutu samowolnego działania skłoniła nas do chwycenia się ostatniego środka i umiarkowania i zgody. Wybraliśmy z pomiędzy siebie poselstwo do wydziału z oświadczeniem, że tylko cztery dni oczekiwać będziemy na rozkaz z Wilna do wystąpienia. Jeżeli takowy w oznaczonym terminie nie nadejdzie, sami obierzemy naczelnika i postąpimy wedle własnego widzenia rzeczy. Nie szczęście chciało, że wydział czuły na nasze zaklęcie przysłał rozkaz i naczelnika z Warszawy, a wkrótce znamienicie ich liczbę powiększył
Tu wspomnieć muszę, jakie siły mogliśmy na pierwsze hasło wystawić. Organizacja zbierając od nas wiadomości, podała, że 400–500 ludzi powiat zgromadzi pod broń. Liczba ta była nazbyt szczupłą, gdyż podając wiadomości, każdy liczył tylko pewnych. Okazało się, że liczba chętnych była znacznie większą, a przymusowy rozkaz mógł postawić pod bronią drugie tyle
Dnia 15, (27) kwietnia okręgowy przybył do mnie z rozkazem, ażeby tymczasowo wziąć ludzi, co są pod ręką, i broni ile się uda, zalecając, ażeby każdy ochotnik miał kosę, siekierę i worek, o resztę nie dbać, to znaczyło, że w obozie resztę znajdziemy
Oznaczył miejsce zbioru w lasach Gienejciszkich niedaleko miasta Hanuszyszek, czas 17. (29) kwietnia o godz 4. z rana
Taki rozkaz otrzymali i inni. Niespodziany rozkaz wywołał wiele trudności. Każdy z nas, rzecz bardzo naturalna, nie wiele • mógł zrobić w dni parę, potrzeba było o każdym ochotniku z osobna pomyśleć i zaopatrzeć go we wszystko, czego potrzebował. Ztąd zamiast 50ciu, zaledwie potrafiłem przy największych usiłowaniach wyprowadzić 12stu ludzi wprawdzie odzianych i uzbrojonych dobrze. Dnia 17. (29) kwietnia stanąłem z nimi na umówionem stanowisku. Inni współziemianie nie zawiadomieni nawet, pozostali w domu. -
W kilka dni było nas 540. Jednocześnie powiększał się oddział Wisłouchu i doszedł do liczby 240; w okolicach Trok sformował się oddział ze 100 ludzi złożony. I tak nasz powiat na hasło, jak tylko być może najniedołężniejsze, wystawił około 700 ludzi, przyodział i uzbroił
Co do mnie, z pewnością twierdzić mogę, iż z moich okolic zaledwie część czwarta wyszła do obozu tych, którzy byli przy gotowani do chwycenia za broń. Inni pozostali, i bardzo mało potem przybyło z nich do obozu dla tego, że ich nikt nie wzywał. Tak uczucie porządku i posłuszeństwa uważane było za konieczne. Przy lepszej organizacji, a osobliwie pod przymusowym rozkazem nadesłanym z Wilna, moglibyśmy utworzyć siłę zbrojną bardzo imponującą
Ale wracam do opowiadania. Przybywszy na miejsce zbioru, zastaliśmy już zgromadzonych 87miu ludzi, którzy jako okoliczni wyprzedzili nas. Zebrał ich Wilczyński. Wilczyński oficer Wojsk moskiewskich, ukończył akademję wojenną. Przy pierwszych ruchach narodowych rzucił służbę, przybył do naszego powiatu i w przeciągu dwóch lat demonstracji przysposabiał umysły ludu do powstania. Dzielny i energiczny, znalazłszy się sam z swemi ludźmi pierwszy na stanowisku, wybrał miejsce na obóz, rozstawił pikiety i miał nadzór nad wszystkimi do przyjazdu naczelnika. Wkrótce przybył oczekiwany dowódzca Dalen wzrastał szybko, naczelnik nic nie robił, za to Wilczyński był duszą obozu. Dalen jednakże zważając najego pracę, mianował go wkrótce kapitanem I-ej kompanji. Dzień i noc pra cował zacny nasz kapitan, urządzał kampanję, podzielił ją na 4 plutony po 40 ludzi w każdym, a chociaż znał prawie wszystkich żołnierzy osobiście, jednakże naradzał się z nimi w obiorze plu tonowych podoficerów. Do niego należała musztra, do niego pikiety, fabryka ładunków, a nawet wkrótce i część gospodarska Wilczyński z żołnierzami obchodził się po ludzku, widział w każdym człowieka i obrońcę ojczyzny. Nikogo nigdy nie obraził godził wszelkie zajścia i nieporozumienia, co mu przychodziło
Z największą łatwoscią, gdyż prędko pozyskał zaufanie całego oddziału. Podzielał on wszelkie niewygody żołnierskie. Nie jadł razem, ale naprzód dopatrzył, ażeby wszyscy byli nasyceni; to co pozostało z ogólnego jadła, było jego strawą. Spał przy ognisku, wówczas gdyśmy wszyscy mieli pobudowane szałasy z kory i gałęzi jodłowych. W samym środku obozu wystawiliśmy szałas najwspanialszy, uważał go za swój, lecz nigdy w nim nie sypiał. Wtedy tylko używał czasu, kiedy znużenie obaliło go o ziemię. Trudno go było namówić, ażeby był troskliwszy o swoje zdrowie; zwykł był powtarzać: Kto doczeka Polski, ten wtedy wypocznie; kto umrze, pod ziemią znajdzie słodki wypoczynek, teraz czas pracy. Jemu też zawdzięczamy wszystko cokolwiek było dobrego w oddziale
Musztra postępowała szybko, Wilczyński potrafił zastosować się do pojęć wszystkich, szczególniej zaś zwrócił uwagę na plu tonowych, i po kilku dniach ci już mu dopomagali. Pikiety od bywały się w największym porządku. Chociaż nie obawialiśmy się nieprzewidzianego napadu nieprzyjaciela, mieliśmy dokładne wiadomości o jego obrotach, cały powiat dbał o to, aby nas z nienacka nie napadnięto, bo cały powiat miał swoje dzieci w obozie. Szybko przerabialiśmy się na żołnierzy, a jeżeli Wilczyński nie miał może dosyć hartu i surowości, jeżeli nie karał surowo, to zaprawdę każdy żołnierz więcej obawiał się być przy czyną zmarszczki jednej na jego czole, aniżeli najsurowszej kary
Gdy tak wszystko, co zależało od Wilczyńskiego, szło prędko, w największym porządku; wszystko, co do niego nie należało, jak najniedołężniej. Staliśmy wciąż na jednem miejscu, nie mając ani wody, ani żywności właściwej, chociaż objadaliśmy mieszkań ców i niszczyliśmy zimowe zapasy, jakby przewidując, że w kraju zimować nie będziemy. I tak dawano nam po dwa razy dziennie słoninę albo wędlinę, rzeczy kosztowne i niezdrowe; a mięso zwykłe jedliśmy tylko dwa razy w przeciągu trzech tygodni
Chętnie obeszlibyśmy się suchym chlebem. O wiorst kilka były piwiarnie, możnaby codziennie mieć piwo; tego potrzeba dawała się czuć, mieliśmy bowiem tylko jedno maleńkie o kilku kwa dratowych sążniach bagienko, w którem sami myliśmy się, pra liśmy naszą bieliznę, i ztamtąd brano, czerwoną z natury a białą od mydła, wodę tak do gotowania jakoteż i do picia
Naczelnym dowódzcą naszym, jak to wyżej powiedziałem, był były oficer jazdy polskiej z 1851 r., następnie emigrant Dalen,
Przysłany na naczelnika powiatu trockiego, do niego należały wszystkie oddziały w powiecie, lecz ponieważ w naszym nie było jeszcze dowodzącego, przeto u nas siedział. Ażeby wykazać, jak bezczynność Dalena była szkodliwą, potrzeba, abyśmy opisali siły i stanowiska moskiewskie w trockim powiecie. Miejscowość sama jest nader niekorzystną dla utrzymywania się w niej wielkiego oddziału, bo na trzech kończynach położone są trzy wielkie miasta: Kowno, Wilno i Grodno, złączone koleją żelazną, której obie gałezie przechodzą przez cały powiat W tych miastach były znaczniejsze siły moskiewskie, i dowolnie w każdym powiecie mogła Moskwa wystawić tyle żołnierza, ile byłoby jej potrzebnem na rozbicie powstańctów. Powiat trocki tworzy nie jako trójkąt, którego dwa boki stanowi kolej, a trzeci rzeka
Niemen. Za Niemnem, w Augustowskiem, liczba powstańców była dość znaczna. Kowno i Grodno niepokoiło nas trochę, Niemen zaś zawsze mógł być w naszem posiadaniu jakoteż i był, dopóki powstanie na Litwie było silnem). Z drugiej strony między Kownem a Wilnem, niedaleko kolei żelażnej, płynie rzeka Wilja, i utrudnia komunikacje z zawilejskimi powiatami o tyle, o ile kolej żelazna jest bliską. Z trzeciej strony przy kolei żelaznej, choć nieco w odmiennym kierunku, płynie rzeczułka Mereczanka, łatwa do przebycia. Wewnątrz powiatu nie ma rzek wielkich,
Wierzchnia i Strawa nie zasługują prawie na uwagę. Powierzchnia gruntu wszędzie prawie górzysta, pokryta w znacznej części lasami, i posiada wiele rozmaitej wielkości jezior. Ztąd też dla małych oddziałków partyzanckich działanie w trockim powiecie było o tyle nieskończenie dogodnem, o ile naczelnicy oddziałów znali miejscowość. Moskwy prawie nie było w miesiącach marcu, kwietniu do połowy maja), z wyjątkiem: w Trokach dwie roty, w Zoślach trzy roty, w Mereczu 55 kozaków, i na każdej z sie dmiu stacji już to po rocie, już po pół roty. Wszystko to na granicach powiatu, całe zaś wnętrze było wolnem. Oprócz tego na brzegach Niemna straż kabaczna ) i tabaczna, uzbrojona w pa łasze i pistolety, po części i dubeltówki; śmiało możemy przy puszczać, iż liczba tych wynosiła 500 – 600. Broń, którą mieli w ręku niewojskowi, starzy i niedołężni, była jakby przez Opatrzność rzucona do naszego powiatu. Oto wszystko co się do tyczy sił moskiewskich. -
Nasze były następujące. Niedaleko Trok formował się oddział Sendka i trzymał na baczności załogę trocką Wisłouch obozował w lasach Zyżmorskich nieopodal Zośel i zmuszał załogę do cią głej bezsenności. My w 540 ludzi staliśmy swobodnie, mając wolne pole działania, czy chcąc zwrócić się na którąkolwiek stację kolei żelaznej, czy na kozaków mereckich, czy połączywszy się z Wisłouchem zaatakować Zośle, czy z Sendkiem uderzyć na Troki. Tak dogodne rozstawienie sił naszych zawdzięczamy pro stemu przypadkowi.
Po dniach kilku strwonionych przysłano nam Lubicza na na czelnika oddziału, Czudowskiego na dowódzcę kawalerii WoWiatowej, później nieco Łada na miejsce Dalena przybył. Tak więc nie jednego ale kilku mieliśmy dowódzców. Lubicz oficer wojsk moskiewskich, młody chłopiec lat 22, żywy ale nie wytrawiony życiem, przybył z nominacją wydziału. Czudowski, rotmistrz wojsk moskiewskich, jako naczelnik jazdy powiatowej, zaczął formować naszą kawalerję, nie szło mu sporo, bo miał ręce związane
Lubicz z Czudowskim, Wilczyńskim i Kołyszką, następnie z plu tonowymi, a przez nich z oddziałem, wszyscy wypowiedzieli po słuszeństwo Dalenowi, oddając się pod dowództwo Lubicza. Dalem odjechał. Po odjeździe Dalena Lubicz rządził oddziałem, czas jakiś słuchał rad Wilczyńskiego i wszystko szło ku lepszemu
Zaraz 80 kos było gotowych i 50 lanc, tyluż kosynierów po mieszano ze strzelcami, tj. w każdym plutonie była połowa kosynierów i połowa strzelców. Przy formowaniu kosynierów Lu bicz okazał wiele talentu w zachęcaniu ludzi do wzięcia kos, i w wyborze ludzi. Najsilniejsi i najenergiczniejsi wzięli za chłopską broń, szkoda, że ich było tylko 60. Na pierwsze wezwanie nie było w oddziale ochotników do kosynierów, młodzież zachęcała innych, sama się nie decydowała. Lubicz pierwszym lepszym 60-ciu kazał wziąć kosy, po pierwszej mustrze połowę odprawił i wezwał nowych. Skoro się kto odznaczył, promował do kosynierów za najmniejsze uchybienie wydalał z kosynierów i do prowadził do tego, że najdzielniejsi służyli w tej broni, i tak w nią uwierzyli, tak silnie cenili, że za nic nie chcieli przechodzić do innej -
Niedługo jednak był ten postępowy kierunek w oddziale, Lu bicz posiadający wiele zapału a mało rozwagi, nie mógł długo słuchać rad Wilczyńskiego. Po kilku dniach cichy i skromny nasz Wilczyński usunięty od rady, a na jego miejsce wszedł Kołyszko i stał się ciągłym i nie odstępnym towarzyszem Lubicza
Zrobiono tymczasowo kilka wycieczek z obozu, korzyść z nich była ta, iż w kilku miejscach odczytaliśmy manifest. Powróciwszy zastaliśmy spakowany obóz, ponieważ Moskale byli o milę tylko, a pluton ten, który był w Użugościu, stanowił główną podporę oddziału, składał się bowiem z najdzielniejszej młodzieży i najlepiej uzbrojonej. Wyprawa ta miała miejsce 5. (15) maja
W tym prawie czasie dokonaną była w obozie egzekucja na słynnym zbrodniarzu Skierniewiczu. Skierniewicz mający kilku braci i sióstr kilka, a przez nich rozgałęzione stosunki, przy współdziałaniu przytem licznej bandy, 20 lat nieustannie trudnił się kradzieżą, podpalaniem, rozbojem itd. Tem zasłużył sobie na wziętość i szacunek u policji moskiewskiej, i do składu tejże powołanym został wraz z rodzeństwem swojem. Był on klucz wójtem w Hanuszyszkach i działał jawnie przeciwko powstaniu
Liczne skargi zanoszono na niego do Lubicza, szczególniej włościanie uskarżali się na niego. Wydano rozkaz przyaresztowania go. Przywieziony do obozu i trzymany tamże dni kilka, w prze ciągu których odbyło się śledztwo. Po przeprowadzeniu takowego zebrany sąd wydał jednogłośnie wyrok na powieszenie. Po sądzie Lubicz odwołał się jeszcze do dycezji całego oddziału. Nie znalazł się ani jeden głos wahający się, wszyscy jednozgodnie domagali się wykonania wyroku. Został powieszony. Po spełnieniu wyroku na Skierniewiczu Lubicz wybierał się w drogę, gdy w tem nadjechał przyrzeczony oddawna na miejsce Dalena na czelnik Łada, który rozkazał wstrzymać się na miejscu, zanim nas Moskwa nie zaatakuje. Łada, człowiek uprzejmy w obejściu się z każdym, mało się wtrącał do czynności Lubicza, niekiedy zmieniał jego rozporządzenia. Zanadto był krótko w oddziale, ażeby go można było z dokładnością ocenić. Służył niegdyś w gwardji moskiewskiej, i ztamtąd do nas przybył. Nie długo po jego przybyciu, dnia 4. (14) maja, Moskwa przyszła do Hamu szyszek, i posunęła się nawet bliżej do wsi Pasamawic, o wiorst kilka od naszego obozu. Zaledwie dowiedzieliśmy się o przyjściu
Moskwy, wnet ruszyliśmy w drogę. Celem naszego marszu było niby połączenie się z Wisłouchem, z którym także, jak mówiono, i Sendek miał się złączyć. Od nas do lasów Zyżmorskich na prost było 7 mil, ale dowódzcy nasi wybrali linję łamaną, po której wykręcając się zrobiliśmy mil ze 20
Moskwa w sile czterech rot piechoty i 56 kozaków prześladowała nas. Ani na chwilę nie wątpię, że gdybyśmy się z miejsca nie ruszyli, a w lasach Gienejciszkich bitwę przyjęli, pewnie bylibyśmy wygrali. Tam znaliśmy dobrze miejscowość, każde prawie błotko, ścieżkę, każdą sosnę i jodłę. Ale nasz naczelnik wątpił w swoje siły, mówił, iż nigdy nie był w potyczce, że chce połączyć się z doświadczonym i szczęśliwym już Wisłouchem i wspólnie przyjąć bitwę; że z 540 ludźmi nie odważy się uderzyć na wroga dwakroć silniejszego, że chcę koniecznie, ażeby pierwsza walka nasza była wygraną. Zdanie to wypływało z rad Wilczyńskiego. Cały oddział podzielał je, i chociaż wszyscy mówiliśmy, że można bitwę przyjąć na miejscu, każdy jednak więcej był rad, że ją przyjmiemy połączeni z Wisłouchem
Skorośmy już wyruszyli ze stanowiska, zanim uszliśmy wiorst kilka, kilkanaście razy psuły się nam wozy, mieliśmy bowiem olbrzymi tabor obozowy z sobą: siedm, później powiększono do jedenastu fur z żywnością, amunicją i odzieniem. Nazajutrz po naszem wyjściu Moskale obejrzeli stanowisko, i co dziwna, zna leźli tam kartkę, na której było napisano, ilu nas jest w każdej broni, dokąd idziemy, gdzie będą nasze noclegi i odpoczynki; jako też i po drodze za nami podobne kartki były znajdowane
Kto trudnił się pisaniem tychże? niewiadomo, to tylko jest go dnem uwagi, że nikt w oddziale nie wiedział z dokładnością o liczbie, jak również nikomu nie mogło przyjść na myśl, że tą drogą pójdziemy którąśmy pośli. Wiedzieli o tem tylko naczelnicy i kapitanowie, oraz przewodnik
Pierwszej nocy uszliśmy dobrych cztery mile; na wypoczynek zatrzymaliśmy się w wąwozie nie stawiając żadnych pikiet. Ka walerja nasza zrobiwszy w początkach rekonensans, następnie
W całym marszu jechała na przedzie i tylko od włościan mieliśmy zawiadomienie, że Moskale ścigają nas. Za każdem takiem zawiadomieniem sprawdzano rzecz, i Lubicz oznajmiał nam, że Moskale poszli w przeciwną stronę Minęliśmy w nocy rzeczkę. Wierzchnią i miasteczko Wysoki dwór, gdzie widzieliśmy jak szpiegi moskiewskie nas otaczali o milę za Wysokim dworem, pośród lasów, na polu, koło folwarku rozłożyliśmy się na noclegi dzień już był dobry, gdyśmy tam przybyli, rozstawiono zaraz straże, i oddział położył się spać. Pod wieczór ruszyliśmy, dalej; następny nocleg na polu, ale już w nocy; wypoczynek w Ejtulanach, objad w Klaryszkach i nocleg we wsi. Nazajutrz śniadanie w Sylwiszkach, lecz Moskale zjeść go nie dozwolili
Skorośmy w której miejscowości zatrzymali się parę godzin, zawsze nas z przebytych wsi włościanie alarmowali, że Moskwa tuż za nami postępuje. W Sylwiszkach alarm zatrzymał nas na kilka godzin, zrobiliśmy więc w lesie zasadzkę między dwoma błotami, i albo mybyśmy ich w błoto wpakowali, albo by oni to samo z nami zrobili, nie wiem tylko, czembyśmy zastąpili ba gnety? Moskwa rzeczywiście była o półtory mili za nami, o czem dowiedziawszy się Lubicz, zapewnił nas, że wiadomość była fałszywą. Ruszyliśmy w dalszą drogę i zrobiwszy 10 wiorst, stanęliśmy pod wieczór w Teodorowie, nad rzeką Strawą, na ma lutkiej wysepce, którą tworzy rzeka pomiędzy górami Moskale byli w Sylwiszkach. Zapadł zmierzch, oni zostali na nocleg, a my ruszyliśmy dalej. W całym tym naszym marszu robiliśmy od 4 – 5 mil dziennie, dawano nam czasem jeść, ostatniego dnia nie jedliśmy nic. Muszę tu jeszcze nadmienić, iż po razy kilka przedstawiałem Lubiczowi konieczność zostawienia obozu, że jeść
Wszędzie dostaniemy, a proch, jeśli koniecznie chce mieć przy sobie rozdać go pomiędzy żołnierzy, że za wielka bedzie strata, gdy obóz Moskale zabiorą. Czytałem w gazetach może o pięć dziesięciu wypadkach, w których naczelnicy przez niedbałość utra cili obozy. Przedstawiałem naszemu naczelnikowi, że przy pierw szem spotkaniu się z Moskalami, choćby i bez bitwy, obóz wpa dnie w ich ręce. On mi na to odpowiedział: – Jak raz zabiorą, drugi raz będziemy ostrożniejsi.
Nie chciał ani słuchać o tem, że kilkanaście pudów prochu mozolnie po kwaterce były zbierane, i że zastąpić nie będzie
Z Teodorowa było 5 wiorst do Pawola, w okolicach którego przebywał w puszczy Zyżmorskiej Wisłouch, i oczekiwał na nas od kilku dni już, wysyłając codziennie patrole na nasze spotka nie. Widzieliśmy lasy Zyżmorskie, i zdawało nam się, że już chęci dwóch oddziałów i całego powiatu, którego dzieci były oto o 5 wiorst od siebie, urzeczywistnią się, że połączeni sfor mujemy oddział z 600 ludzi, i mając na czele takiego bohatera jak Wisłouch, zgnieciemy Moskali. Ale na nieszczęście Lu bicz inaczej chciał, z Teodorowa już w nocy poszliśmy napo wrót, wprawdzie nie do Sylwiszek, ale o półtory wiorsty od nich, pod samo miasteczko Zyżmory, w dolinę rzeczułki Limszy, i przybywszy o godzinie 2giej w nocy, zostaliśmy zawiadomieni, że tam będzie spoczynek i dniówka, że Moskwy nigdzie w pobliżu nie ma, że to był fałszywy alarm, i że pikiet nie potrzeba stawiać. -
Mój pluton był służbowy, kazano mi dwóch strzelców postawić z dwóch końców doliny i dodać im dwóch kosynierów o nakarmieniu nikt nie myślał, wszyscy ułożyliśmy się spać
Dolina rzeczki Limszy jest to głęboki i szeroki wąwóz, z jednej strony odkryty, z drugiej zasłonięty niewielkim laskiem, po za którym błota porosłe krzakami. Znużeni tylodniową podróżą i głodem, pokrzepieni kąpielą, spaliśmy wyśmienicie. Czy Mo skale nie wiedzieli jeszcze o nas? Czy będąc znużeni nie chcieli po nocy nas atakować, chociaż ostatniego dnia o mil dwie mn od nas zrobili? Czy może nie spodziewali się żeśmy tak głupi i nieostrożni? nie wiem. Wszelako sądzę, że nie wiedzieli jeszcze o nas, bo jakkolwiek trop w trop za nami postępowali, jak kolwiek znali naszą drogę i nigdzie nie zbaczali, jednakże lud był tak podniesionym na duchu, tak sprzyjającym sprawie i nam, że nigdzie na dwudziesto-milowej przestrzeni nie znaleźli prze wodnika i żadnej nie było denuncjacji
Dnia 7 (19) maja z rana, słońce już dobrze weszło, kiedyśmy się przebudzili. Po pacierzach cały pluton poszedł na pikiety. Je den z dziesiętników, rozstawiając je z Lubiczem, ujrzał w dali na gościńcu pędzących w cwał dwóch kozaków ku stacji kolei żelaznej Zośle. Naczelnik zapewniał, że to nie mogą być kozacy, gdyż otrzymał pewne wiadomości, że jenerał Wedemajer, który nas ścigał, nie ruszył się jeszcze z miejsca, gdzieśmy go zosta wili. Trudno było tym razem dać wiarę słowom Lubicza, gdyż wiedzieliśmy dobrze, że chociaż zrobiliśmy mil 20, Wedemajer prostą drogą 7 mil dobrym marszem mógł przybyć w jeden dzień i przeszkodzić połączeniu się naszemu z Wisłouchem. W tej chwili złączenie się to było już niepodobnem. Równocześnie nad biegł włościanin ze wsi Strawienia i zewiadomił nas, że Moskale już od dwóch godzin szykują się we wsi, w miejscu, gdzie łączą się drogi wiodące do Teodorowa od nas i z Sylwiszek. Mo skale w Strawienikach dowiedzieli się, gdzie my jesteśmy, posłali po posiłki i parę godzin na nie oczekiwali w odległości wiorst dwóch od naszego obozu, i gdyby nie poczciwy włościanin, toby nas byli z nienacka napadli
Nie było sposobu namyślać się długo, potrzeba przyjęcia bi twy była nieuniknioną, chociaż na upartego zostawało dwie go dziny czasu do tej rejterady. Pozycja była taka. Szeroki wąwóz ze stromemi brzegami, z jednej strony pole, zkąd szli Moskale, z drugiej niewielki lasek, dalej błota i krzaki, pod laskiem doliną płynie wązka i nie głęboka rzeczułka Limsza. Czudowski z kawalerją wyjechał dla obserwacji nadchodzących Moskali, nas zaś rozstawiono jak następuje: Na pagórku nad wąwozem, o kroków kilkanaście od rzeczki, 2gi i 3ci pluton strzelców 4szej kompanji, rozsypani w tyralierkę i ukryci za krzakami na za sadzce, pod dowództwem kapitana Wilczyńskiego, któremu w po modz dodani oficerowie Laudański i Florkowski, oraz lekarz Zadora i Wiernicki, który na ochotnika poszedł strzelać. W ogóle 70 pojedynek i 6 dubeltówek, 82 strzały. O tysiąc może kroków z tyłu w lesie, niejako w rezerwie, pluton kosynierów 1szej kompanji, oraz pół plutonu strzelców 1szej kompanji. Całą tą rezerwą z 40 strzałów i 50 koszłożoną dowodził oficer Henryk Kulesza. W głębi lasu, niby na prawem skrzydle, ale daleko od placu bitwy, 1szy i 2gi plutony strzelców 2giej kompanji pod dowództwem kapitana Kołyski o kilkaset kroków za niemi plu ton kosynierów 2giej kompanji. Ludzie obozowi, których było ze 40, wziąwszy strzelby stanęli ze strzelcami, gdzie kto sobie dogodne miejsce upatrzył. Tak rozstawieni oczekiwaliśmy. Czudowski, z kawalerją stojąc pod ogniem nieprzyjacielskim, raz wraz przysyłał wiadomości o zbliżaniu się Moskali w kierunku ku naszej zasadzce. Wysławszy sam swoją kawalerję, sam do trwał prawie aż do przybycia Moskali na brzeg wąwozu. Wówczas jak wicher przeleciał przez dolinę, na brzegu której stojąca już Moskwa rotowym ogniem doń strzeliła, ale bezskutecznie Moskwa schodząc z góry, złamała szyk, zabrała nasz obóz po drodze zostawiony, przeszła rzeczkę i zbliżyła się o kroków kil kanaście przed naszą zasadzkę w sile od 2–3 rot. Na dany sygnał przez Wilczyńskiego, 80 strzałów padło w stronę nie przyjaciela. Uderzono w bęben i Moskwa pierzchła w nieładzie
Zabito majora, kilku oficerów i znaczną liczbę żołnierzy. Na przeciwnym brzegu na górze sformowała się Moskwa, i strzelała do nas bezowocnie, dopóki nie przybyły jej posiłki. Z powiększonemi siłami po raz drugi przypuściła atak, a gdy zbliżyli się ku zasadzce, nasi dali ognia i znowu odparli Moskali. Jenerał Wedemajer jak sam opowiadał postanowił spróbować raz trzeci i energiczniejszy przypuścić atak, w razie nieudania się po stanowił cofnąć się, gdyż nie wiedział dobrze o naszych siłach, i był pewnym, żeśmy połączeni z oddziałem Wisłoucha, o którego liczebnej sile bajeczne dochodziły wieści. Do trzeciego ataku poszły wszystkie siły moskiewskie Strzelając rzęsiście, zbliżyli się do rzeczki, przeszli ją, a nie znalazłszy w zasadzce nikogo, obawiali się wchodzić do lasu. Cofnęli się Wilczyński wytrzymawszy dwa ataki, mając jednego zabitego, wielu rannych, w liczbie których i sam był (ciężko 2-krotnie), niedoczekawszy ani zmiany, ani posiłków, cofnął się w porządku, mijając rezerwę pod dowództwem Henryka Kuleszy zostającą. Czy Wilczyński miał rozkaz cofnięcia się, czy to uczynił z własnego domysłu? nie wiem; sądzę że miał rozkaz, gdyż w przeciwnym razie zostawiłby nam jakie rozporządzenie. Wypadało Kołyszce zastąpić Wilczyńskiego, ale żołnierze pierwszego zapóźno posłani, spostrzegłszy cofających się, nie wytrawieni i zdziwieni zmięszali porządek. Lubicz obawiając się, ażeby Moskwa za cofającym się Wilczyńskim nie napadła na niesformowanego Kołyszkę, dał rozkaz Kuleszy atakowania nieprzyjaciela. Wykonanie tego ruchu, przy dość wielkiej odległości, było prawie niemożebnem. Nie mówiąc już nawet o liczebnej różnicy: 50tu kosynierów i 20tu strzel ców, choć dzielnych, nie mogło wstrzymać 1000 Moskali. Po mimo to, pełni ducha i energji poszliśmy przyspieszonym biegiem naprzód, szczególniej kosynierzy, aż miło było patrzeć. Tym czasem zobaczono, że Moskwa była gdzieindziej. Wstrzymano więc nas, kazano stać, stanęliśmy. Kulesza nie mając żadnej komunikacji z Lubiczem, cofnął się w głąb lasu; ja spostrzegłszy, że kosynierów nie ma, zebrałem strzelców i poprowadziłem instynktownie prosto do miejsca, gdzie już nasz cały oddział się zebrał. Posunęliśmy się bez porządku w stronę przeciwną, gdzie o ile mi się zdawało wrzał bój. Bitwa już była skończona. Na stawał jej drugi perjod – ucieczka. Szło o to, ażeby w porządku cofać się. Ani Lubiczowi, ani Ładzie nie przyszło na myśl kierować porządnie rejteradą. Moskwa tymczasem ze wszystkich stron obchodziła lasek, i nigdzie nas nie spotkawszy, poczęła na wiatr strzelać.
Skorośmy posłyszeli strzały, zrobił się większy nieład. Każdy komenderował inaczej. Jeden z oficerów krzyknął: za mną! wszyscy za nim. Ktoś idąc z tyłu, usłyszawszy strzały z prawej strony, zwraca się w lewo i krzyczy: za mną! tłum za nim, i tak dalej, coraz to ktoś krzyknie i część żołnierzy odrywa się i bieży w stronę głosu. Lubicz, Wilczyński, Kołyszko, Cwieciński, i kto w Boga wierzył, mówili za mną i na wszystkie strony lasu rozchodzili się, wszędzie wypadając pod strzały ukrytych Moskali. Gdy się to działo, jeszcze nikt nie tracił ducha, jeszcze pełno żartów, ale nie długo to trwało. Skorośmy rozprószeni wy szli z lasu w krzaki na odkryte małe polanki, Moskwa z zasadzki sypać zaczęła do nas gradem kul. Tu zaczęła się paniczna ucieczka przez błota i gąszcze. Ja jakoś trzymałem się naj większej kupy, w której nie było żadnego oficera. Zdaje się, że wiele trupem paść powinno było. Na szczęście jeden z nas tylko poległ. Tak strzela gwardja moskiewska. Popłoch jednak był ol brzymi. A ja pozostałem w końcu z jednym tylko towarzyszem, z którym przyłączyłem się do garstki złożonej z 18tu ludzi otaczających Lubicza
Najszczęśliwszą drogę obrał sobie Kołyszko, bo nie wyszedł na czyste, ale trafił do większego lasu. Wilczyński ranny prze chodząc przez pole, spostrzeżony i zaatakowany przez oficera moskiewskiego, padł z przeszytą piersią ugodzony wystrzałem z rewolweru. Przytomny temu dzielny wiarus, zmierzył się z dubeltówki i naraz dwoma wystrzałami położył na miejscu zabójcę Wilczyńskiego
Tego rodzaju walka pojedyńcza trwała nieustannie. To żołnierz moskiewski, to powstaniec zginął w pojedynku, a strzelanie trwało do godziny 6tej wieczorem. Naszych rannych pozostałych
Moskale zakłuli albo podorzynali. W ogóle w tej ucieczce i w bitwie straciliśmy 16tu poległych i 16tu wziętych do niewoli
Tak się skończyła bitwa Polimska. Nieprzyjaciel liczebnie po niósł większe od nas straty. Smiało bowiem liczyć można, że liczył w zabitych i rannych około stu ludzi. Ale pomiędzy naszymi poległymi był kwiat oddziału. Kapitan Wilczyński, oficer Florkowski, wachmistrz Szychowski; szeregowi: Józef Łyko, Minkiewicz i Wojna; studenci uniwersytetu: Ułasewicz, Obalewicz i Baranowski. Reszty nazwisk nie pomnę.
Dowiedziawszy się o tem co zaszło, Wisłouch nie pomału był zdziwiony, jakim sposobem my za jego plecami mogliśmy mieć bitwę. Przybył nazajutrz na miejsce naszego nieszczęśliwego spotkania, obejrzał plac boju, i dla ułatwienia Lubiczowi zebrania rozbitków, posunął się w głąb powiatu przez Klaryszki, Ejtulany do Hanuszyszek
Lubicz, od którego odłączony zostałem z małą garstką, wpadłszy do lasów zabłądził, i trzy dni tam pozostawał, zanim go odszukano; nie chciał wychodzić, wstydził się pokazać. Nakoniec zmuszony udać się do Wisłoucha, tu znowu rozpoczął zbierać swoich rozpierzchłych żołnierzy. Łada po bitwie znalazł się na czele 70ciu przeszło ludzi, którzy się zebrali w Prytnikach koło miasta Kowala. Z nim był Czudowski i prawie wszyscy oficerowie. Nad ranem zostali oni zaatakowani przez rekonesans złożony z 12tu kozaków wysłanych przez jenerała Płaksina, dla dowiedzenia się o rezultacie bitwy. Łada domyślając się, że ci poprzedzają większe siły, począł cofać się w smutnym nieporządku. Kozacy mniemając że naszych kilkunastu, poczęli pędzić za nimi i tak we wzajemnej niewiadomości czerpiąc odwagę i bojaźń jedni uciekali, drudzy gonili, aż pod Stokliszkami nastąpiło spotkanie w lesie. Nie widząc się wzajemnie działali bez myślnie, kozacy dali ognia i uciekli w pole. W pośród powstańców krzyknął ktoś: »uciekajcie! rozsypano się. Siedmiu co wybiegło na pole, bez wystrzału poddało się. Łada z Czudowskim i częścią tego oddziału dostali się do lasów Gienejciszkich i tam czas jakiś bawili w starym obozie. Za staraniem komisarza rządowego połączeni zostali w Klaryszkach pod osłoną Wisłoucha z Lubiczem. Czudowski, Kołyszko i Grażewicz z poprzednimi na czele stu ludzi sformowali oddział, który już nigdy liczbą nie był większy. Po bitwie Polimskiej połączeni z Wisłouchem wy szli do powiatu lidzkiego; lecz to są już inne dzieje, o których kiedyś osobno mówić będziemy.