Urodzony w 1830 r. we wsi dziedzicznej Szawry, powiatu lidzkiego w województwie grodzieńskiem, od samej kolebki już był otoczony pamiątkami przeszłości — i mimowolnie czuć w sobie musiał tętno życia narodowego. Rodzina ojca przeważna niegdyś wpływem w okolicy, przez długie pokolenia wszystkie urzęda powiatowe w Rzeczypospolitej piastowała; nosiła więc w sobie tradycję tej średniej klasy narodu, która polityczny jego żywot streszczała w sobie; ojciec Ludwika Teodor, oddany nauce dziejów, autor ogromnej 10cio-tomowej historji Litwy, całą myślą i duszą żył w tej przeszłości, którą dla swego pokolenia rozswiecał i opowiadał. Matka przeciwnie, córka ubogiego rolnika, żołnierza niegdyś Kościuszkowskich czasów, choć rodem szlachcica, ale pracą i obyczajem zupełnie z ludem zespolonego, należała do tej skromnej i najskromniejszej warstwy społeczności, co próżna wszelkich Zaszczytów, nie głową ale sercem tylko obowiązek narodowy pojmowała, zawsze do ofiary gotowa, przez miłość ziemi rodzinnej zaczerpniętą nie z tradycji ale po prostu z macierzystego mleka. Ujęty prostotą, rzewnością i glębokiem religijnem uczuciem, niedaleko od Szawrów mieszkającej Katarzyny Sadowskiej, wziął ją Teodor Narbutt z ubogiej chałupki do swojego szlacheckiego dworku i już małżonkę, sam czytać uczył, Przyniosła mu ona do domu cnotę, bogobojność i prawdziwe familijne szczęście, a dzieciom wszczepiła zamiłowanie prostoty, pracy i szacunek dla wiejskiego ludu. Długo stała w Butrymańcach, na drodze z Szawr do Wilna uboga chatka w której się urodziła i wyrosła matka naszego Ludwika; ilekroć z dziećmi jechała do litewskiej stolicy, zawsze tam popas wypadał i dzieci z matką chodziły oglądać z uszanowaniem te ściany drewniane i dach słomiany, a później mówiły pacio rek na grobie dziada pochowanego przy kapliczce stojącej w pobliżu tej skromnej chałupki. Ludwik najstarszy z dzieci Narbuttów, miał liczne rodzeństwo; pierwsze lata dziecinne przeszły mu cicho, spokojnie, szczęśliwie, na zabawach z młodszymi braćmi, wśród tkliwych pieszczot matki, której opowiadania o ojcu i Kościuszce, obok zajmujących wszystkich po wieści o świeżo ubiegłym 1831 r. kształciły najpierwej jego wyobraźnię i myśl dziecięcą budziły. Ale bardzo prędko przyszły osobiste, dotkliwe wrażenia. Zaledwo chłopięcych lat dorastające dziecko ujrzało ukochanego ojca uwięzionego, zamkniętego w klasztornej celi w Wilnie, poiło się łzami i trwogą matki niespokojnej o los męża, modliło się z nią razem za uwięzionego, i wrażenia te lat pierwszych nie zostali niezawodnie bez wpływu na przyszłość. Po kilku leciech powtórzyło się to znowu, a chociaż i wtenczas ojciec po kilkomiesięcznem więzieniu uwolnionym został, pamięć gwałtu i poczucia obcej przemocy ciążącej nad krajem została niezatarta w sercu. Młody, żywy, bujną wyobraźnią obdarzony umysł, zaczął skupiać się w sobie, przetrawiać te wszystkie wrażenia, i powoli rozbudziły się w nim właściwe wszystkim wyższym naturom w tych latach rojenia 0 wielkich czynach, poświęceniu się, o niezwykłym losie, przeplatane dziwnem czasem na siebie samego spojrzeniem. Matce utkwiło w sercu, co raz w tej epoce patrząc w lustro powiedział: „Matko, będzie ze mnie albo wielki człowiek, albo łotr wielki!“ Macierzyńskie serce z większą może odtąd tkliwością czuwało nad rozwijająecm się bujnie życiem wewnętrznem, może troskliwiej jeszcze pielęgnowało ziarnu wiary, które w istocie w bujny rozrosły się owoc. 1 wszystkie potem życia koleje przetrwały, będąc mu tarczą w ciężkiej doli. Zaledwo podrósł trochę Ludwik, oddali go rodzice do szkół do Lidy, zkąd później przeszedł do wileńskiego gimnazjum. Oddalenie od rodziny rozwinęło w nim może jeszcze bardziej przywiązanie do matki i domu, póki był bliżej, uroczyste święta a później wakacje były dla niego prawdziwie szczęśliwemi dniami. Odwiedzał dom wtenczas i podczas wakacji zajmował się nauką młodszych swych braci. W dzieciństwie już piosenki i drobne wierszyki układać lubił, ale w miarę jak podrastał, zaczęła go coraz bardziej zajmować historja. Zebrane przez ojca i rozstawione w ogrodzie kamienne fetysze litewskie, stały się jego przy jaciółmi, powiernikami młodzieńczych myśli i marzeń, nieraz długie godziny wśród nich przesiadywał, szakając na kartach pisanej przez ojca historji ich zna czenia, albo próbując sam odgadnąć zamkniętą w nich myśl ubiegłych pokoleń. Matka słuchała ukochanego syna, dopełniając przy nim rozpoczętą przez ojca edukację. Lata spędzone w gimnazjum dorzucić musiały nowego zarzewia do ognia tlejącego w młodzianej duszy. W 1846 r. przepełniły się znowu wileńskie więzienia, klasztor kks. Dominikanów zamieniony na więzienie stanu przez dwa lata mieścił w sobie ofiary rządu rosyjskiego. Toczyła się sprawa emisariusza Róhra, a jednocześnie prowadzone śledztwa w W. Ks. Poznańskiem i w Warszawie mnożyły liczbę aresztowanych. Białą farbą zamalowane okna klasztorne, gęsto w około porozstawiane szyldwachy, kibitki z żandarmami przywożące więźniów, niepokój całej ludności współczującej cierpiącym i niepewnej o siebie, wszystko to działało na młode umysły. Nareszcie w lutym 1848 r. ukaranie pałkami Rohra przed wy słaniem go do ciężkich robót, i wożenie po mieście przywiązanych do pręgierza, doktora Reniera, Apolina Hofmejstra i Józefa Bogusławskiego, ludzi, których otaczał szacunek powszechny, wysłanie kilkunastu w sołdaty, wszystko to na młodzieży będącej świadkami tvch faktów, robiło wrażenie wbrew przeciwne temu, jakie sobie rząd rosyjski zamierzał, podnosiło młode dusze, hartowało je zagrzewając cło najwyższych poświęceń. Ludwik zazdrościł nie jednemu z prześladowanych, marzył o tem, żeby na ich los zasłużyć. Rok 1848 przeszedł dla niego spokojnie; w 1849 r. jednak, już jakieś przeczucie nieszczęścia zaczęło go nawiedzać. Wyjeżdżając z wakacji do szkoły którą już miał ukończyć, rzewniej niż kiedy żegnał się z domowymi, a nawet z kamiennymi przyjaciółmi swymi w ogrodzie, jak gdyby czuł, że ich nie prędko zobaczy. Nie uszło to baczności matki i młodszego brata, którego miał już przy sobie, będąc jego opiekunem, ale ich uspokoił. Pierwsze miesiące minęły cicho, nowe tylko ofiary zaczęły zaludniać opróżnione przed rokiem więzienia. Ale wkrótce miała przyjść kolej i na młodego Ludwika. Przed Bożem Narodzeniem, w skutek jakiejś denuncjacji, o północy policja z wojskiem otoczyła mieszkanie biednego studenta; rozbudzonemu powiedziano że jest aresztowany i od byto najściślejszą w jego pokoiku rewizję, rozbijano piece, odrywano podłogę w izdebce, szukając dowodów mniemanej winy. Nie znaleziono nic, na nie szczęście jednak była między szpargałami studenta kartka treści zupełnie niewinnej, przez niego do kolegi pisana, w której się podpisał Orzeł-Krzyż. Biegła w układaniu zarzutów oskarżających komisja śledcza, chciała w tem widzieć dowód jakiegoś, spisku i zatrzymano młodzieńca w więzieniu. Wiadomość o tem doszła do Szawr w chwili, kiedy rodzice Ludwika stracili jedno z najmłodszych swych dzieci. Trumienka niemowlęcia stała w pokoju kiedy wszedł posłaniec z listem donoszącym o uwięzieniu najstarszego syna. Matka ostatniej nocy przerażającemu dręczona marzeniami, na widok posłańca, sercem odgadła nieszczęście, przed otworze niem jeszcze fatalnego listuj zemdlała. Ocuconą, po odbytym pogrzebie powiózł mąż do Wilna, aby się o całej prawdzie dowiedzieć i nad wyświeceniem sprawy uwięzionego pracować. Sprawa jednak, jak wszystkie tego rodzaju, toczyła się tajemnie, matka niczego się dowiedzieć nie mogła. Sam Ludwik po latach dziesięciu opowiadał potem jej dzieje. Wsadzony zrazu do ciasnego i ciemnego więzienia, po kilku dniach ujrzał wchodzącego do siebie ówczesnego wielkorządcę Litwy, jenerała Bibikowa; ten oświadczając politowanie nad młodziutkim więźniem, kazał go do obszernej i wygodnej przeprowadzić celi, zkąd po nowych dniach kilku, stawionym był przed jenerał-gubernatora. Pogróżki 1 obietnice kolejno następowały po sobie, a gdy młodzieniec niczego wyznać nie chciał i stawił się śmiało, odprowadzono go do prawdziwego lochu. W ciemnościach które go otoczyły, zdało się Ludwikowi, że trafił na kości ludzkie, młoda wyobraźnia przedstawiła mu w nich relikwie narodowego męczennika, ukląkł przed niemi i z rozrzewnieniem je ucałował, poczuwszy się silniejszym niż kiedy na duchu. Ale tygodnie wlokły się w tem wilgotnem więzieniu. Bibików kilkakroć upewniał młodzieńca, że tylko dla dopełnienia aktów potrzebuje przyznania się z jego strony, iż on tę karteczkę pisał, słowem jeneralskiem zaręczał, że się nic jemu i jego towarzyszom nie stanie. Zmęczony więzieniem, odurzony obietnicami i przysięgami wielowładnego Pana, wyznał nareszcie młodzieniec że był autorem tej nieszczęsnej kartki. Na dowód prawdziwości słów jenerała, zmieniono mu zaraz więzienie, dano znowu suchy, światły i obszerniejszy pokoik, pozwolono nawet widywać się z młodszym bratem, ale tymczasem posłano akta do Petersburga i po trzech tygodniach nadszedł ztamtąd wyrok, skazujący dziewiętnastoletniego młodzieńca na 300 rózg i 12 lat sołdactwa. Sprowadzono umyślnie rodziców do Wilna, aby byli świadkami exekucji, zebrano także wszystkich starszych uczniów z gimnazjum, kolegów Ludwika i po odczytaniu carskiego wyroku, wyliczono prze pisaną chłostę. Młodzieniec zniósł ją mężnie, a że gnając się później z rodzicami, upadł im do nóg, prosząc o błogosławieństwo. Co młodzi koledzy i przyjaciele, co nareszcie rodzice Ludwika wynieść ztamtąd w swych duszach musieli, niech serce czytelnika oceni. Jak sprowadzono rodziców, tak też i wyjechać im natychmiast po domierzonej chłoście kazano, zaręczając, że jeszcze syna przed wysłaniem go z Wilna zobaczą; takim zapewnieniem przegnano też młodszych braci, którzy przy katowanym pozostać pragnęli.
Wszakże nazajutrz, już przed wschodem słońca wywieziono go z Wilna, dodając do wszystkich uczen, które w tych czasach serce przepełniać musiały, jeszcze gorzkie przekonanie o fałszu wszystkich obietnic i niepodobieństwie wierzenia niczemu, co z ust rządowych figur pochodziło. Młodzieńca, kibitka pocztowa wiozła tymczasem do Kaługi, gdzie kwaterował wtenczas pułk, w którym będąc żołnierzem miał wyróść prawdziwie na męża. Czekało go tam, co czeka każdego ukształconego młodzieńca w wojsku rosyjskiem, kiedy stanie w szeregach naznaczony krzyżem niełaski carskiej, jako zbrodniarz polityczny. Dowódca kompanji, ob chodził się z nim grubjańśko, i pewnego dnia chcąc mu prawdziwie dokuczyć, łajał go wyrzucając że jest Polak buntownik. Krew młoda zawrzała u Narbutta i dał kapitanowi policzek. Aresztowany, miał uledz sądowi wojennemu, ale na jego szczęście, istniał ukaz Mikołaja zakazujący najsurowiej oficerom robienia podobnych wyrzutów zsyłanym do wojska Polakom, było to skutkiem licznych podobnego rodzaju wypadków jakie po 1831 r. miały miejsce. Przyjaźniejsi dla Narbuttta wyżsi oficerowie, skorzystali z ukazu, i skończyło się na prostym areszcie. Przeniesiony wkrótce do Moskwy, wyruszył ztamtąd z pułkiem swoim na Kaukaz. Dla skazanych w sołdaty, wmjna jest zawsze po żądaną, musztra która. zazwyczaj stanowi dla nich plagę prawdziwą, i którą wojsko rosyjskie w pokoju niemiłosiernie męczone było za Mikołaja, staje się wtenczas mniej drobiazgową i dokuczliwą. Niebez pieczeństwo z drugiej strony równa ludzi, oficer staje się przystępniejszy, stosunek jego do żołnierza zmienia się, czlowieczeje, a osobista dzielność, przytomność umysłu, wytrwałość, zaczyna mieć znaczenie. Do świadczył tego i Narbutt. Przyszły zresztą partyzant, uczuł się tam w swoim żywiole. Zawsze zajęty myślą o ojczyźnie i koniecznej za nią walce z Moskwą, starał się poznać wojnę partyzancką i oddał się temu z zapałem. Podczas pobytu swego na Kaukazie, brał udział w dziewięciudziesięciu przeszło potyczkach, wpisując się nieraz jako ochotnik do oddziałów wy prawianych przeciw tak zwanym Kaczachom, czyli rozbójnikom górskim, których Szatni! dla prowadzenia czysto podjazdowej wojny wysyłał. Złożone z ludzi co się jakiegoś dopuścili przewinienia i nie śmieli stanąć przed obliczem fanatycznego naczelnika Miurydów, póki go krwią niewiernych nie okadziili, oddziały Kaczachów biły się Zazwyczaj ze wściekłością i trwogą napełniały zagrożone przez nie okolice. Walka z nimi najlepszą była szkołą dla partyzanta. Między wo dzami kaukazkimi najwybitniejszą postacią był w r owe czasy Chodźi-Murad, przytomny, zręczny, osobiście nieustraszony a przebiegły i niewyczerpany w pomysłach, był przedmiotem postrachu i podziwienia dla wielu. Wyobraźnia Narbutta silnie nim uderzoną była i kiedy wrocil do rodziny, partyzant kaukazki był często przedmiotem jego opowiadań. W szeregach armji kaukazkiej znalazł Narbutt wielu rodaków, krewnych nawet, których los Wspólny jemu tam zagnał. Było to pewnego rodzaju pociechą dla żołnierza-wygnańca, a długie rozmowy o kraju i jego przeszłych i przyszłych losach zajmowały chwile od trudów obozowych wolne. Szczytna natura i ży cie wśród ciągłych niebezpieczeństw, podnosiły duszę, a oddalenie które wszystkie silne uczucia potęguje, miłość rodziny i ojczyzny rozżarzało coraz bardziej. Zyskiwała ona na głębokości i mocy, a w listach do ukochanej siostry, z którą stałą prowadził korespondencję, wylewała się w tkliwycj nieraz wyrazach. Domagał się zawsze jakich ojczystych pamiątek, to polnego kwiatka, to motyla z nad łąki, to kłosu z litewskiego łanu. Kampanja krymska wyprowadziła go za granicę Kaukazu, pułk jego wcielony do armji Murawjewa, miał udział w bitwie pod Karsem, tam Narbutt w nogę ranionym został. Wyleczony, za odznaczenie się w bitwie w której jenerał Ganecki otoczony przez Turków, przerżnąć się do swoich potrafił, otrzymał w nagrodę 3 ruble srebrem. Później awansowany na podoficera, w 1859 r przesłużywszy lat 10 jako żołnierz, otrzymał stopień oficerski. Była to chwila łagodniejszych w Polsce rządów; wielu wygnańców wróciło do domowych progów. Narbutta pierwszą myślą po otrzymaniu szlif, było skorzystać z tego usposobienia. Prosił o urlop, dano mu go na 3 miesiące i z bijącem sercem puścił się w drogę. Wylewy wiosenne, poprzerywane groble i drogi utrudniały niezmiernie podróż tak, że zaledwie na początku kwietnia 1860 r. stanął w Wilnie. Rodzina wiedziała że już przyjechał, ale chciano sędziwego ojca przygotować do tej radości, lękając się zbyt silnego wzruszenia. Starzec wierzyć nie chciał, v/ końcu powiedział ten wiersz z dawnej często powtarzanej przez niego pieśni: „Myśmy tyle łez płakali, że nie stanie łez pociechy." Było to prawie W chwili, kiedy ukochany syn, I w czapce swojej kaukazkiej zajeżdżał przed dom rodzicielski. Któżby śmiał opisywać chwilę powitania, kiedy dziesięć lat nieobecny upadł do nóg rodzicom, prosząc o błogosławieństw r o, jak po owej chłoście w Wilnie. Słów 7 na to nie ma, a kto jedną podobną chwilę miał W życiu, nie zapomni jej nigdy. Znalazłszy się między swojemi, na ukochanej Litwie, uczuł, że wrócić znowu na Kaukaz byłoby nie podobieństwem, prosił o dymisję, i szczęściem dano mu ją, zostawiając tylko pod nadzorem policji. Wa runek ten nic był straszny, bo któryż z prawdziwych Polaków nie jest pod takim nadzorem? Narbutt za słaniał się przed miejscowemi władzami mundurem swoim i wstążeczką a la boutonniere zasłużoną na Kaukazie, a osiadłszy przy ojcu, oddał się gospodarstwu i wiejskim zatrudnieniom które lubił. Wrócony po dziesięciu latach, był nowym dla rodziny człowiekiem, to też uczono się go niejako W domu, i wkrótce postrzeżono, że się znacznie zmienił, bar dziej rzewny niż dawniej i łatwo do łez się rozczulający, wpadał często w głęboką zadumę, z której go rzez całe godziny wyrwać niepodobna było. Co w tych chwilach wypracowywała w głębokościach swoich dusza jego, zostało tajemnicą między nim a Bogiem, przed obecnymi zdradzało go tylko czasem jakie słowo o ojczyźnie, walkach z Moskwą, poświęceniu się. Rozprawiać o tem szeroko nie lubił. Pewnego dnia, a było to w 1862 r. brat jego młodszy przyjechał nad rankiem z Wilna i przywiózłszy z sobą odezwę warszawskiego Centralnego Komitetu, obudził śpiącego Ludwika, aby mu ją, odczytać. Wysłuchawszy odezwy, zerwał się Narbutt, zdjął wiszącą nad łóżkiem czerkieską szablę, ucałował ją i już słowa sobie o tem powiedzieć nie pozwolił. W tym niemym pocałunku złożonym na stali, odbiła się cała dusza przyszłego wodza litewskiego. Ale nim chwile walki nadeszły, miał jeszcze Narbutt zakosztować familijnego szczęścia, jakby dla tego aby więcej miał do złożenia ojczyźnie w ofierze. W sąsiedztwie Szawr, o miedzę jak mówią na Litwie, mieszkała młoda wdowa pani Siedlikowska. Przyjaciółka całe j rodziny, kochana przez rodziców Ludwika, bywała często w Szawrach, poznanie się ustąpiło prędko miejsca tkliwszemu uczuciu, i w 1861 roku Ludwik Narbutt osiadał w Sierbieniszkach, majętności ukochanej żony, blizko Szawr położonej. Domowe szczę ście, gospodarstwo, książka, pisanie artykułów do ga zet i pism perjodycznych, w wolnych chwilach polo wanie któremu później był winien dokładną znajomość_ okolicy, wypełniały jego życie, którego zawsze panującą myślą była ojczyzna i jej ciężka niedola. Wypadki warszawskie wstrząsały całym krajem i odbijały się w duszy Narbutta. Nie myślano o na tychmiastowem powstaniu, ale kiedy gwałtami pro- skrypcji pchnięta młodzież warszawska chwyciła za oręż, Litwa poczuła że niemym świadkiem walki po zostać nie może. Wzięto się do zbrojnego wystąpienia. Narbutt z powodu słabości żony, zamieszkałej wówczas od kilku miesięcy w Wilnie, nie brał jednak udziału w. pierwszych pracach organizacji powstań czej na Litwie. Kiedy uwłaszczający włościan dekret Rządu Narodowego odczytanym został w niektórych parafjach i wielkie zrobił wrażenie, a rząd rosyjski coraz więcej osób więzić zaczął, myślano że dłużej zwlekać już nie należało i w’ najbardziej zagrożonym powiecie postanowiono wystąpić. Powołany wtenczas Narbutt, przyjął wezwanie i objął dowództwo w lidz- kim powiecie. Brat młodszy i sześciu domowników stanowiło najpierwszą garstkę, z którą d. (8)20 lutego wystąpił już na bój śmiertelny; jeden z sąsiadów przy prowadził mu jeszcze ośmiu ludzi i tych 15tu stano wiło pierwszy zbrojny zastęp na Litwie. Narbutt od chwili objęcia dowództw r a stał się jakby innym czło wiekiem, rozjaśniało oblicze, a ruchy wszystkie i mowa zdradzały radość wewnętrzną, że się długo oczekiwanej, marzonej i gorąco upragnionej chwili doczekał. Brat jego młodszy Bolesław zaraz przy bramie już dworku stanął na pikiecie, i była to pierwsza placówka na Litwie, żegnając zaś rodzinę, Ludwik do matki i siostry powiedział: „Nie płaczcie! my idziemy na polowanie' 1 a w samym tonie tego pożegnania czuć było prawdziwe upojenie duszy. Opuściwszy z garstką swoją dach rodzinny, Narbutt w Ejszyskiej i Nackiej parafji, zebrał 80 jeszcze powstańców, w liczbie ich i jednym z najpierwszych był wikary Ejszyskiej parafji ks. Horbaczewski, kapelan odtąd powstańczego oddziału i nieodstępny aż I do zgonu towarzysz wszystkich trudów Narbutta. Z krzyżem w ręku, dzielił on znoje walczących, rannym i umierającym sakramentów udzielał, w dniach od nacisku Moskali wolniejszych, odprawiał w obozie nabożeństwo i był prawdziwym przyjacielem głęboko religijnego wodza. Wysławszy do Wilna umyślnego z wiadomością o swojem wystąpieniu, otrzymał ztamtąd zapewnienie iż dano jeszcze dwom oddziałom rozkaz połączenia się z nim; czekał dni parę na ich przybycie, ucząc tymczasem musztry i wojennych obrotów swojego nowozaciężnego żołnierza, ale widząc że zapowiedziane posiłki nie nadchodzą, wysłał Kraińskiego z drobnym oddzialkiem dla dostania języka i gromadzenia sił większych, a sam pociągnął ku puszczy Rudnickiej, jednej z tych fortec, jakiemi przyrodzenie hojnie uposażyło Litwę. Tu zaczyna się ta wojna, której szczegóły opowiedzieć się w krótkich słowach nie dająwojna pełna znojów, rozpoczęta w nieprzyjaznej po rze roku, prowadzona wśród lasów i bagien, przy niedostatku broni i prochu, z garstkami przeciw tysiącom, z ludźmi po większej części nie mającymi pojęcia o wojennem rzemiośle, przeciw wyćwiczonemu wojsku, wmjna zależąca na robieniu zasadzek, nużeniu nieprzyjaciela, wymagająca ciągłej czujności i przytomności umysłu, a niczem nie spożytej wytrwałości i energji. Wszystkie te przymioty w wysokim stopniu posiadał Narbutt, i umiał natchnąć niemi swój oddział. Pierwszy chrzest ognia miał on otrzymać przy wsi Rudnikach w puszczy tegoż imienia położonej. Szerokie pole otacza tę wieś, rozłożoną nad Mereczanką. Na brzegu rzeki leżało wtenczas kilkanaście kop towarnego drzewa, nie spławionego jeszcze i za- niem uwiadomieni przez pochwyconego leśnika o nad ciąganiu powstańców Moskale, ukryli dwie kompanje swojej piechoty, przeznaczywszy trzecią kompanję razem z seciną kozaków na spotkanie Narbutta, którego mieli rozkaz naprowadzić na zasadzkę, aby tam otoczony, mógł być zniesionym do szczętu. Wszystko już było przygotowane, kiedy wysłany przez Narbutta szlachcic Aleksander, skradając się ku wiosce, po strzegł stojącą na mogiłkach rosyjską pikietę; krew powstańca zawrzała, zamiast zawiadomienia wodza po cichu, wziął na cel moskala, wypalił, i wtenczas za- ledwo rzucił się nazad ku wiosce. Wystrzał ten uwiadomił wroga o bliskości powstańców, rzucili się za Aleksandrem i Narbutt zaledwo miał czas rozsypać swoich w tyraljery, kiedy ci mieli już kozaków przed sobą. Od pierwszych strzałów padło kilkunastu, reszta chwiać się zaczęła; nadciągająca piechota, celnemi przywitana strzałami nic była szczęśliwszą, ale starała się wywabić powstańców w pole, dla naprowadzenia na urządzoną zasadzkę, kiedy na odgłos wy strzałów, Kraińslci ze swoim oddzialkiem pędził na miejsce boju i niespodzianie zeszedł ukryty cli za drzewem Moskali; bój się tam rozpoczął, piechocie rosyjskiej napadniętej z przeciwnej strony, zdało się że sama jest otoczoną, pierzchnęła; Narbutt atakujących go odparł. Ostrożny i przezorny zwycięzca, pociągnął ze swoim oddziałem do puszczy Nackiej i zyskał przez to znowu trochę czasu na ćwiczenie swojego żołnierza. Wzmocnieni przyszłemi z Wilna pięciu kompanjami piechoty Moskale, nie wiedząc o tern, szukali go długo w okolicach Rudnik. On zręcznie unikał spotkania, i rad ze skutków pierwszego starcia, chciał cały jego urok zużytkować pierwej nimby do drugiego przyjść mogło, urządzał zasadzki, nużył nieprzyjaciela, a zna jąc doskonałe miejscowość, zawsze zmylić go umiał. Tymczasem nadeszła wiadomość, że partja rekrutów z Królestwa Polskiego miała być prowadzoną przez Szczuczyn. Narbutt wychodzi z puszczy, bystrym marszem przenosi się na oznaczone miejsce, urządza zasadzkę i oczekuje tam zapowiedzianego od działu. Wiadomość okazała się mylną, powrócił więc napowrót i w pierwszych dniach kwietnia rozłożył swój obóz w parafii Nowodworskiej, niedaleko Podubicz, majętności Jankowskiego. Było to w wielkim tygo dniu; myślał, że podczas świąt Moskale atakować go nie będą i chciał dać wypocząć oddziałowi. Położenie miejsca sprzyjało temu; gęste lasy dokoła, dworki szlacheckie i wioski niedaleko, kolej żelazna o dwa kilometry, dowóz żywności i wszelkie komunikacje łatwe. Tropiący go jednak Moskale nadciągnęli. W wielką sobotę Narbutt zwalił ich na błotnistą łąkę rozdzielającą las podubicki i tam zagrzęzłym znaczną zadał klęskę. Cofnęli się, a on ku Zubrowu, głębiej w lasy pociągnął. Imię dzielnego partyzanta stawało się coraz głośniejszem na Litwie; powtarzano je ze łzą uwielbienia, dzieląc się jajkiem święconem we wszystkich domach polskich, a żołnierze rosyjscy przejęci trwogą coś nad przyrodzonego upatrywali w tym wodzu, którego nigdzie doścignąć nie mogli, a który niespodzianie wychodząc z gęstwi lasów, klęski im zadawał; nazy wali go czarownikiem, utrzymując, że kula ranić go nie może, a że sam mnóstwo zabija. Wieść o po- dubickiej potyczce doszła do Wilna w dzień Wielkiej Nocy i przejęła miasto radością. Jenerał-guberriator Nazimow cenę na głowę Narbutta nałożył. Ochotnicy coraz gęściej zaczęli się garnąć pod jego rozkazy. Syn rzeźbiarza, sam artysta, młody Andrioli, z pod oka Nazimowa, bo z samego Wilna, przyprowadził mu kilkudziesięciu ludzi. Niedostatek broni był największą przeszkodą —* odległość ogromna od granicy, nie dozwala dowozu jej ztamtąd, i trzeba było na środkach miejscowych, wewnętrz nych poprzestać, a kraj tyle razy rozbrajany miał ich bardzo nie wiele; zaledwo kilkanaście dobrych sztucerów liczono w całym oddziale Narbutta, reszta uzbrojoną była w myśliwskie strzelby, pojedynki i du beltówki które się przed czujnością władz moskiewskich ukryć udało, a k ire o wiele ustępować musiały broni wojska rosyjskiego. W takich waru 'ach to czyły się drobne, ledwo nie codzieime utarczki, to szczupłycli to liczniejszych oddziałków, czasem pojedynczych nawet powstańców, a miało przyjść do więk szej już potyczki. Siły rosyjskie zwiększały się cią gle, i tropiąc zewsząd Narbutta, starały się go oto czyć do koła — on korzystając z miejscowości, za puszczał się głębiej w lasy i miejsc bagnistych, dla artylerji niedostępnych szukał. Nieraz marsze od bywały się w nocy. W jednym z takich, zatrzymał się około Łaksztucian. Położenie miejsca nie było dla potyczki korzystne, z tyłu miał ogromne błota, gdzie w razie przegranej mógł być zniszczonym zupełnie, a o wiorstę na prawo było jezioro i koło niego otwarta równina, po drugich stronach obozu las bar dzo gęsty. Znużenie oddziału drobnemi utarczkami i nocnym marszem zmęczonego, nakazywało wypocząć, ale Moskale byli na karku, wódz największą ostrożność i szyk bojowy w odpoczynku nawet zachować kazał; trzy plutony strzelców rozstawił w półkole jak tyraljerów oddziału, sam ze strzelcami pośrodku, kolumnę kosynierów za sobą, a obóz ze służbą roz łożył na końcu, bliżej miejsc niedostępnych dla Moskwy. Rozbierać się ani miejsca zmieniać nie wolno było nikomu, każdy spał na swojem miejscu, z bronią u boku. Kilka godzin przeszło spokojnie, i już wywczasowany i pokrzepiony oddział miał zwijać obóz żeby iść dalej, kiedy wpadł włościanin z wiadomością, że służący za przewodnika leśnik, pochwycony przez Moskali nie mogąc wytrzymać katowskie go obejścia się, podjął się wrogom obóz pokazać. Lada chwila trzeba było oczekiwać ataku. Narbutt na a zwiady z kilkunastu ludźmi wysłał Pileckiego, a sam obchodził powstańców, ostatnie wydając rozkazy, zagrzewając do walki, podnosząc wszędzie du cha. Kupkami po trzech, przyklękli wszyscy za drze wami i z bronią przygotowaną czekali nieprzyjaciela. Kazano nie strzelać z daleka, a dopuścić go na najbliższą metę. Oczekiwanie nie było długie. Po gę stych strzałach zewsząd dało się słyszeć głośne hura! zdawajcie się buntownicy! i Pilecki ze swoimi wrócił w środek oddziału. Moskale • idąc do ataku, musieli schodzić z malej pochyłości, co ich odkrywało przed powstańcami, biegli kupkami po 6ciu, przypuszczeni na kilkadziesiąt kroków i przywitani gęstym ogniem, zmięszali się i cofnąć musieli. Zaledwo powstańcy broń swoją napowrót nabili i obejrzeli się po sobie, nowy atak, nowo hura! Moskwy, już bez wezwania do poddania się. Narbutt z rewolwerem w ręku ob chodzi swoich, zagrzewa, zimną krew i niespieszenie się ze strzałami nakazuje. Przypuszczeni znowu na kilkanaście kroków Moskale, powtórnie cofnąć się musieli. Wtenczas wódz litewski ruch naprzód na kazał, i juź formujących się do trzeciego ataku Mo skali sam spotkał i szyki ich rozbił. Ale lewe skrzy dło powstańców nie było tak szczęśliwe, tam nie zdołano wytrzymać naporu sił przeważnych, i już zaczynano się cofać. Uwiadomiony o tem Narbutt wstrzymuje swoich, zmienia front, a wsparłszy swoje lewe skrzydło omyła nieprzyjaciół i o kilka kilometrów odchodzi, gdzie strudzonemu walką oddziałowi daje wypocząć i rannych swych opatruje. Straty powstańców wynosiły zaledwo kilkunastu ludzi, kiedy Mo skale przynajmniej dziesięć razy większe ponieśli. Była to najświetniejsza z potyczek Narbutta, dowiódł w niej zimnej krwi, odwagi i przytomności osiwiałego w bojach wodza, a pamiętając z jakiemi w stosunku do wielkości swego oddziału walczył masami regularnego wojska, dziwić się trzeba otrzymanemu rezultatowi. Między poległymi był blizki krewny Ludwika, Wojciech Narbutt. Po łaksztuciańskiej potyczce, było znowu kilka mniejszych utarczek, których wyliczać tu niepodobna. W kilka dni później, nie mogąc obciążać rannymi obozu, który tak często miejsce zmieniać i przedzie rać się nieraz przez niedostępne ostępy musiał, zostawiono ich we wsi Melino zwanej, niedaleko Hryszeniszek, myśląc że. się tam ukryć potrafią, a Narbutt unikając coraz większe gromadzącego siły nieprzyjaciela, postanowił dostać się do puszczy grodzieńskiej. Po kilku tygodniach, ranni odkryci przez Moskali, powiązani i do Wilna odstawieni zostali, zkąd nie jeden z nich oparł się aż w głębi Syberji. Puszczę grodzieńską oddzielała od, miejsca gdzie się znajdował Narbutt, kilkomilowa piaszczysta i bez leśna przestrzeń. Przebyć ją było nie łatwem zada niem; ścigani przez Moskali powstańcy, ciągle z nimi w otwartem polu ucierać się musieli; upał w tym roku w ostatnich dniach kwietnia nadspodziewanie silny, dokuczał,!’piasek głęboki marsz utrudniał, wszakże powstańcy, lekko odziani mieli w marszu nad obła dowanym żołnierzem przewagę, gdzie niegdzie napotykane kupki brzozy dawały dla wypoczynku chwi lowe schronienie, kawalerja zaś atakować ich nie miała odwagi, tak dotarli do rzeczki głębokiej i błotnistej, którą przeszedłszy po kładkach, gdy te zrzucili, uczuli się bezpiecznymi. Wojsko jćj prędko przejść nie mogło i mieli kilkanaście godzin przed sobą, które wy starczały dla dojścia do grodzieńskiej puszczy. Przeszedłszy trochę dalej, znowu się głębokie zaczynały piaski. Dla ukrycia aż nadto na takim gruncie wy raźnych śladów, Narbutt kazał oddziałowi maszerować tyłem, po pół kilometra a czasami więcej, sposób, którego się zapewne na Kaukazie nauczył, i który mu się tutaj udał najwybornióe. Zmyleni zupełnie Moskale, zaledwo po kilku dniach powzięli o powstań cach wiadomość, a tymczasem Narbutt mógł dać zu pełnie wypocząć oddziałowi, i nowe jeszcze gromadził i organizował siły. Ale doszła go wiadomość źe w okolicach które tak świeżo opuścił, sformowane nowe oddziały cze kają jego powrotu, chcąc się z nim połączyć; postanawia podać im rękę i zwraca się znowu do puszczy Nackiej. Przybywszy szczęśliwie pod miasteczko Du bicze, zajmuje pozycję nad Kotrą, ale uwiadomiony o nadciągnięciu wielkich sil moskiewskich, zręcznym obrotem zmienia stanowisko, łudzi nieprzyjaciela rozpalonemi ogniskami, które za obóz powstańczy bierze, a sam przebywa na jazach błotnistą rzeczkę i oddzie lony już od Moskwy tą naturalną fortecą, na drugim brzegu rozkłada prawdziwy obóz. Uważał się tam za bezpiecznego, ale dowodzący wojskiem moskiewskiem pułkownik Timofiejew, miał szpiega który mu o obro cie Narbutta doniósł; przebrany za rybaka, na łódce podpłynął sam pod obóz powstańczy i pozycję jego dokładnie poznał. Urządził zasadzkę i d. 13go maja z przeciwnej strony zaalarmował powstańców; uszy kowanych prowadził Narbutt do niedalekiego brzeźniaku, kiedy przechodzących przez głębokie bioto spotkały pierwsze kule nieprzyjacielskie, wróg zaczajony do koła raził ich bardzo, a przybywało go coraz więcej, wkrótce ujrzeli się nasi otoczonymi ogromnemi siłami. Bój był zacięty, nieprzyjaciele sami oddawali sprawiedliwość niespożytemu męztwu walczących; Narbutt na czele zagrzewał swoich, wydawał rozkazy, zawsze przytomny, zdawał się mnożyć wśród niebezpieczeństwa; raniony nogę, podtrzymywany, a później nie- siony przez sześciu swoich, nieprzestawał kierować walką. Zgromadzona w około niego kupka, zwraca uwagę Moskali, wszystkie strzały swoje na ten punkt zwracają, już dwóch z pomiędzy sześciu upadło, na reszcie sam Narbutt ugodzony kulą w piersi, skonał" z ostatniem uscisnieniem mówiąc do towarzyszy, ze miło jest za ojczyznę umierać. Obok niego poległo jedenastu najwaleczniejszych, reszta, ulegając prze magającej sile, musiała się rozproszyć po lasach, aby znowu na innem miejscu zebrać się do dalszej walki. Wieść o zgonie kochanego powszechnie i już aureolą kilku szczęśliwych potyczek otoczonego wo dza, rozbiegła się szybko po okolicy; nazajutrz, na plac boju zeszło się wielu włościan i ciała poległych przeniesiono ze łzami do skromnego w Dubiczach kościółka. Przybyła^ tam i siostra Ludwika, pani Teodora Mączynska, która przez cały czas tej kampanji sercem towarzyszyła bratu we wszystkich niebezpieczeństwach, ułatwiała mu komunikacje, nieraz dostarczała żywności, z nią razem była przyjaciółka jej, panna Antonina Tabenska, która później w więzieniu miała cierpiec za swoj patrjotyzm i pomimo młodości i płci swojej, pierwsza z kobiet dostąpić zaszczytu służącego dotychczas największym obywatelom, skazaną została na kilkanaście lat do ciężkich robót w kopal niach syberyjskich. Zapytana przez Moskali czy i ona ma między poległymi brata, odpowiedziała: „Wszyscy walczący za Polskę są moi bracia!" Widok w czerni ubranych, a boleścią i podniesionem uczuciem uświęconych prawie kobiet, cześć ogólna ludności dla zgasłego wodza, samo nareszcie męztwo poległych, wszystko to razem skłoniło rosyjskiego pułkownika, że na od prawienie żałobnego nabożeństwa pozwolił. Może rad był przekonać oczywiście ludność miejscową, że wódz na którym tyle pokładano nadziei, istotnie zginął. Dwanaście trumien ustawiono w maleńkim kościółku, najwyżej stojąca, pokryta kirem żałobnym, zawierała zwłoki Narbutta; między innemi były ciała dwóch braci Brzozowskich i Leona Kraińskiego, któremu nieraz dowództwo oddzielnych oddziałów poruczane było. Nabożeństwo odbyło się wśród łkania modlą cego się ludu, który później jedną, wspólną dla wszystkich dwunastu usypał mogiłę. Na piaszczyste miej sce przywieziono darniny z daleka, miłość ludu darniną wyłożyła ten kopiec, otaczając go czcią prawdziwą, i tak trwał do ostatnich czasów, kiedy Murawjew rozrzucić go kazał, mówiąc iż ciała podobnych ludzi powinny być psom na zjedzenie oddane. Po śmierci Narbutta, rozproszony oddział skupił się znowu i kilku kolejno miał dowódzców, między którymi najwybitniejszą postacią był tak zwany Ostro ga, ale żaden z nich dorównać Ludwikowi nic mógł. Imię jego tak było popularnem, zdolnościom tak wie rzono, że pomimo publicznie odbytego pogrzebu, długo wierzyć nie chciano że już go nie ma; w kilka miesięcy jeszcze potem, spotykano włościan upewniających że go widzieli, stał się ludową legendą i pa mięć jego długo zostanie świętą na Litwie. Ludwik Narbutt liczył lat 33 wieku; wzrostu zaledwo średniego, rysy miał regularne i ujmujące, czoło wyniosłe nosiło ślady trosk i myśli twardego bardzo życia; spokojny zazwyczaj, w chwilach stanowczych umiał wydobyć z siebie wielką energję i głos jego wtenczas przybierał ten ton uroczysty, który jak tok elektryczny obiegał i wstrząsał przytomnych. Słuchany jak wódz osiwiały w bojach, kochanym był przez podwładnych jak brat i kolega, wśród ludu wiejskie go szczególną dla siebie miłość wyjednać umiał, a pierwszy na Litwie podniósłszy sztandar powstania, otrzymał to jeszcze od Boga, że zginął w walce, wśród pełnego poczucia osobistej swobody, a nie po długiem jak tylu dzisiejszych obrońców więzieniu, na szubienicy.
Bibliografia
Ojczyzna, dziennik polityczny, literacki i naukowy 1865 nr 2, 3, 4