Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. II (powtórzone w nr VII) Rok wydania 2020 Autorami są dzieci ze szkoły w Grzegorzewie na Litwie Wydanie sfinansowane przez Fundację "Orlen"
Autor: Marek Pietkiewicz (13 l.), 7 kl. gimnazjum w Grzegorzewie
Gorzkie wspomnienia z wojny zostawiły swój ślad w pamięci mojej babci. Urodziła się w czasie II wojny światowej w rejonie solecznickim, niedaleko Jaszun. W okresie okupacji niemieckiej w Solecznikach stacjonowała załoga niemiecka. Wtedy to Niemcy przychodzili do domów, zabierali mężczyzn i starszych chłopaków do pracy w najbliższym tartaku, zaś kobiety i małe dzieci zostawiano w domu. Niemcy byli zainteresowani tym, aby mężczyźni, którzy tam pracowali byli mocni, więc zbierali podatki od bogatszych rodzin i oddawali je tym pracownikom w formie żywności. Lecz nie wszyscy chcieli tam pracować, nawet na takich warunkach. Niektórym udawało się uniknąć tego losu. Pewnego dnia do naszej wioski przyjechali faszyści – wspomina opowieść babcia mamy, czyli mojej prababci – i zabrali jej ojca. Prowadzą go do swego samochodu, a w nim siedzi kolega jej taty - Franek, on tym Niemcom mówi: „Na cóż wy tego głupca wzięliście ze sobą? Pracowałem niegdyś z nim, ma kapuścianą głowę! On nic nie potrafi robić, tylko wszystko psuć! Wasi przełożeni przecież was wyłajają!" Dzięki temu mój pradziadek uniknął ciężkiego losu. Już po wojnie te tereny były zajęte przez wojska sowieckie. W pobliskim lesie była grupa młodych chłopców, którzy pomagali partyzantom polskim. Lecz mieli jedną przeszkodę - „strybki". Tak miejscowi nazywali tych, którzy wydawali młodych chłopaków i wszystkich, którzy im pomagali. Pewnego ranka do naszej wsi przyjechał samochód radziecki - wspomina babcia - zatrzymał się koło naszych sąsiadów. Z samochodu wyszło kilku żołnierzy i jeden starszy mężczyzna w cywilu. Dokładnie nie wiem, kim on był, lecz mogę domyślać się, że był „strybkiem". Zaszli oni do domku naszych sąsiadów i zobaczyli, jak głowa rodziny karmi tych chłopaków polskich. Po tym ich wszystkich rozstrzelali: i dzieci, i dorosłych, i kobiety, i tych chłopaków a ciała zrzucili do studni. Rodzina mojej babci też osobiście ucierpiała z powodu „strybków" i żołnierzy radzieckich. Wujek mojej babci, na przykład, został wywieziony do Rosji na Syberię na pięć lat. Jego żona została z małym dzieckiem i musiała sama wychowywać potomstwo. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło - wrócił do rodziny. Ciocia mojej babci też została wywieziona do Workuty, bo kolegowała się z kobietą, która była „strybkiem". Pewnej zimy ciocia zaprosiła tę kobietę na herbatę. Wchodzi, witają się i siadają do stołu. Wszystko wygląda dobrze - rozmawiają ze sobą, śmieją się, raptem słyszą pukanie do drzwi. Ciocia idzie zobaczyć, co się dzieje a przed drzwiami - żołnierz radziecki. Wtargnął do domu i zaczyna mówić, że ciocia jest zdrajcą, że wydała Związek Radziecki. Ciocia nie mogła mu się przeciwstawić, on po prostu ją aresztował. Nam powiedziano, że wróci po dziesięciu latach, lecz nie wróciła. Myśleliśmy, że zginęła, lecz dostaliśmy list, w którym pisała, jak żyje. Założyła w Rosji rodzinę i tam została