Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. II Rok wydania 2020 Autorami są dzieci ze szkoły w Grzegorzewie na Litwie Wydanie sfinansowane przez Fundację "Orlen"
Autor: Emilia Konstancja Kodytė (kl. 8), Gimnazjum w Grzegorzewie
Mój pradziadek miał na imię Edward. Pracował na kolei i w czasie Drugiej Wojny Światowej przyszli po niego do pracy żołnierze sowieccy i zabrali, i wywieźli go na Ural. Pracował tam w kopalni węgla. Na cały dzień każdemu dawano po dwa kawałki cukru a paczkę tabaki dostawali ludzie palący. Mój pradziadek oszukiwał i za każdym razem mówił, że pali, chociaż naprawdę nie palił. Tabakę zamieniał u palących osób na cukier. Po roku miał uzbieraną połowę plecaka tego cennego towaru. W kopalni węgla pracowało około dwudziestu sześciu Polaków. Pewnego dnia wszyscy Polacy zebrali się, by uciec z powrotem na Litwę. Kiedy wydostali się z kopalni, niektórzy zawahali się czy warto uciekać, bo na ulicy był ogromny mróz, a w kopalni pod ziemią nie było zimno. Byli słabo ubrani, ze sobą też nie mieli za dużo jedzenia, bo w kopalni wydawali im tylko cukier. W końcu z całej grupy uciekinierów ostatecznie został tylko mój pradziadek i jego kolega. W czasie wojny mosty były strzeżone i kiedy doszli do jednego z nich, zobaczyli stojącego tam człowieka. W każdej chwili byli gotowi do samoobrony, ale strażnik odwrócił się i udał, że ich nie widzi. Gdy już pokonali kawałek drogi, doszli do kolei. Tam spotkali dróżniczkę, dali jej cukru, bo w czasie wojny to był towar deficytowy. Poprosili, aby pomogła im się ukryć. Dostali się pociągiem do Białorusi, później przesiedli się do drugiego pociągu, a już stamtąd byli pewni, że trafią na Litwę. Kiedy pradziadek wrócił na Litwę, nie wychodził z domu do czasu zakończenia wojny, czyli przez kilka lat. Nie chciał, żeby sąsiedzi go zobaczyli i wydali. Wielka szkoda, że nie udało mi się zobaczyć pradziadka i usłyszeć tej historii z jego ust. Opowieść poznałam dzięki dziadkowi Czesławowi Kodis.