Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. IV Rok wydania 2020 Autorami są dzieci ze szkół rejonu Solecznik na LItwie Wydanie sfinansowane przez Fundację "Orlen"
Każdy człowiek pragnie, aby o nim pamiętali. Bardzo ważna jest informacja przekazywana w rodzinach z pokolenia na pokolenie. W ubiegłym roku* roku jako harcerz miałem zaszczyt pojechać do Łańska, ośrodka wypoczynkowego, gdzie kombatanci odpoczywali na zaproszenie premiera Rzeczpospolitej Polskiej. Harcerze z Litwy Białorusi, Polski opiekowali się sędziwymi Świadkami Historii. Nie tylko pomagaliśmy poruszać się, ale też musieliśmy jak najwięcej spisać opowiadań, które będą wydane w postaci zeszytów. Jestem wnukiem nauczycieli. Dziadkowie zawsze starają się nam z siostrą opowiadać różne rodzinne historie. Pewnego razu babcia pokazała mi książkę Jerzego Surwiły „Od Grunwaldu do Litpolbatu” i poprosiła, żebym ją obejrzał oraz znalazł zdjęcie i informacje o Eugeniuszu Marcinkiewiczu. W książce było bardzo dużo zdjęć, więc długo szukałem, aż znalazłem zdjęcie polskiego żołnierza — mego prapradziadka. W 1943 roku miał 18 lat i gdy w Związku Radzieckim zaczęto formować Wojsko Polskie, został żołnierzem Samodzielnego Batalionu Piechoty I Armii Wojska Polskiego. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego mój pradziadek nie był żołnierzem Armii Krajowej. Babcia wytłumaczyła mi, że w rodzinie było trzech synów. Bernard był studentem medycyny na Uniwersytecie Stefana Batorego. W 1940 roku w wieku 22 lat umarł na "galopówkę"**. Po pogrzebie brata w wieku 19 lat do Związku Walki Zbrojnej przystąpił Albin i do końca wojny nie dawał żadnych oznak życia. Zrozpaczeni rodzice mojego pradziadka błagali, żeby on nie szedł do Podziemia. W 1944 roku w lipcu oddziały sowieckie wyzwoliły z udziałem Armii Wojska Polskiego obóz koncentracyjny Majdanek koło Lublina. Babcia wspominała, że pradziadek często opowiadał, jak żołnierze wyzwolili około tysiąca wygłodzonych i osłabionych więźniów, którzy nie mieli siły iść. Widział piece krematoryjne z niedopalonymi kośćmi ludzi, komory gazowe. Na terenie Majdanku Wojsko Polskie stacjonowało kilka tygodni. Pradziadek mówił, że najtrudniej było zasnąć w miejscu, gdzie śmierć poniosło 80 tysięcy ludzi. Po zakończeniu wojny pradziadek był skierowany do pracy w komendzie wojskowej jako kierowca w Słupsku. Rodzice pradziadka pisali listy do kochanego syna i namawiali, by powrócił do Wilna. Byli schorowani i osamotnieni, więc postanowił on zostawić pracę, trzypokojowe mieszkanie i w 1948 roku wrócić do rodzinnego miasta. Na granicy w Grodnie pradziadek był przetrzymywany i przesłuchiwany przez sowieckie NKWD przez trzy dni. Gdy wrócił do Wilna, musiał od razu zameldować się w wojskowej komendzie. Po tygodniowym pobycie u rodziców ponownie został zabrany do sowieckiego wojska na cały rok. Po powrocie trudno było pradziadkowi znaleźć pracę, ponieważ obawiano się zatrudnić podejrzanego o szpiegostwo. Ludzie nie mogli zrozumieć, dlaczego wrócił, podczas gdy wszyscy wyjeżdżali do Polski. Mijały lata. W 1953 roku poznał moją prababcię Reginę, którą dobrze pamiętam. Ożenił się, a w 1954 roku urodziła się moja babcia Łucja. - „Obiecuję pradziadkowi Eugeniuszowi, uczciwemu i szlachetnemu człowiekowi, patriocie Ziemi Wileńskiej, że pamięć o nim zachowam przez pokolenia.”
** przypis redakcji: galopówka, czyli mowa o pandemii grypy "hiszpanki"; dosłownie: potoczne określenie na postępującą w galopującym tempie chorobę