Opowiadanie z książki z serii "Z kuferka prababci" - cz. VII "Droga do wolności - historie przodków, którzy walczyli o wolność Polski" Rok wydania 2021 Autorami są dzieci z Wileńszczyzny Wydanie sfinansowane przez Ambasadę Rzeczypospolitej Polskiej w Wilnie
Artykuł ekspercki Autor: Bożena Bieleninik, nauczycielka Gimnazjum im. św. Rafała Kalinowskiego w Niemieżu
Białe łodyżki słomy, które dziadek Bolesław ścinał na swym polu latem, połyskiwały wesoło w jego spracowanych rękach. Lubiłam przypatrywać się, jak na początku powstawały z nich plecione paseczki, a potem piękne słomiane kapelusze. Najczęściej plótł je zimą, siedząc na małym stołku przy oknie. Często nucił stare żołnierskie piosenki i z chęcią opowiadał mi swoje wojskowe przygody. Szczególnie zapadła mi w pamięci historia o chlebie znalezionym na błotnistej drodze. Po raz pierwszy dziadek chciał się zaciągnąć do wojska już w 1914 roku, kiedy zaczęto tworzyć polskie wojskowe formacje, później nazywane polskimi legionami Józefa Piłsudskiego. Miał wtedy 17 lat. Nie wzięto go, ponieważ był słabego zdrowia i niskiego wzrostu. W roku 1918, kiedy odrodzone państwo tworzyło swoje Wojsko Polskie, przyjęto go do 5 Pułku Piechoty Legionów w Wilnie. Historia, którą chcę opowiedzieć, wydarzyła się w czasie wyprawy kijowskiej. Był kwiecień 1920 roku. Wiosna nadchodziła powoli. Ziemia powoli tajała po surowej zimie. Drogi wiodące na daleką Ukrainę były zupełnie nie do przebycia. Zmęczone nogi piechurów często grzęzły w rozmokłej ziemi i lepkim błocie. Marsz trwał nieprzerwanie dniem i nocą. Planowano w brawurowym tempie dotrzeć do Kijowa i takim sposobem zaskoczyć nieprzyjaciela. Dziadek opowiadał, że do wszystkiego można było przyzwyczaić się w czasie takich wypraw, oprócz braku snu. Z czasem jednak żołnierze potrafili nauczyć się maszerować drzemiąc. Podczas kolejnej, takiej nieprzespanej nocy, senny dziadek poczuł, że nastąpił na coś dużego, ale dosyć miękkiego. Zatrzymał się, żeby obejrzeć znalezisko na drodze. Idący z tyłu chłopiec wpadł na niego i zły, że przerwano mu drzemkę, zawołał: – Rymszewicz, co tam grzebiesz w błocie jak kura? Zgubiłeś coś czy skarb jakiś znalazłeś? – Coś znalazłem... Jakiś dziwny przedmiot – odpowiedział dziadek i poprosił kolegę, żeby oświecił go latarką. Grupa żołnierzy otoczyła dziadka i czekała z zaciekawieniem, co to może być. Słabe światełko wydobyło z mroku, oczom zebranych... ogromny bochen chleba. – To chleb, razowy żytni chleb – powiedział najbliżej stojący kompan. Widocznie ktoś zgubił! Dziadek zaczął wycierać go ostrożnie z błota. – Chyba nie zamierzasz go jeść! Chcesz dostać jakiejś choroby? – pytali wszyscy wokół. Najgłośniej i najdłużej z wszystkich zaśmiewał się idący z tyłu Malinowski. Znalazca nic nie odpowiedział i schował chleb do plecaka. Minął jeszcze jeden dzień, potem następna zimna i mokra noc, a polowa kuchnia nie nadjeżdżała. Niewyspani, zziębnięci i głodni żołnierze zupełnie stracili werwę i chęć do walki. W czasie kolejnego postoju dziadek wyciągnął znaleziony chleb. Błoto na nim wyschło i bez większego trudu dawało się usunąć szmatką. Kiedy wyciągnął scyzoryk, koledzy z tajemniczym uśmiechem zaczęli prosić, o podzielenie się tym, jak okazało się, prawdziwym skarbem. Jako ostatni podszedł Malinowski. Posileni tym skromnym, ale jakże smacznym i przypominającym dom poczęstunkiem, młodzi obrońcy swej Ojczyzny wyruszyli w dalszą drogę. A za nimi płynęły słowa ulubionej piosenki: „A za jego trudy, znoje, a za jego trudy, znoje Wystrzelą mu trzy naboje , wystrzelą mu trzy naboje ...”