Portal w trakcie przebudowywania.
Niektóre funkcje są tymczasowo wyłączone, inne mogą nie działać poprawnie.

Z kroniki miasta Świebodzin.

24.03.2010 23:06
Kroniki wypadków z XVII i XVIII- wiecznych
dziejów Świebodzina

"Kroniki wypadków..." czy to kolejna rubryka w wydaniu lokalnego tygodnika? Nie. Tym razem autor tekstu, Pan Włodzimierz Zarzycki pokusił się o małe podsumowanie XVII i XVIII -wiecznych "przypadków" świebodzińskich. Wielokrotnie powtarzane powiedzenie, że wypadki chodzą po ludziach jak nigdy później idealnie pasuje do tego okresu z dziejów naszego miasta
Bardzo dziękuję Autorowi artykułu za udostępnienie materiału do publikacji.
------------------------------------------------------------------------------------------------------

Aby móc nieco pozytywniej spojrzeć na naszą współczesność dobrze jest czasem uświadomić sobie, jakie niebezpieczeństwa, zagrożenia i nieszczęścia wisiały na co dzień nad głowami mieszkańców Świebodzina zaledwie 300-400 lat temu, a to w historii okres przecież nie aż tak długi. Podobny, lub jeszcze gorszy, los był udziałem prawie wszystkich miast, szczególnie środkowoeuropejskich. W opisach dziejów miasta Jakuba Schickfusa, Samuela Knispela czy Gustawa Zerndta aż roi się od opisów różnych wydarzeń małych i wielkich, śmiesznych i dramatycznych. Z tego bogatego skarbca wybrałem tylko te tematy wydarzeń, które niegdyś wiały grozą a dziś na szczęście, są nam całkowicie nieznane. Pominę jednocześnie te wypadki, które dotyczyły pojedynczych osób a zajmę się wyłącznie tymi, które kładły się piętnem na całej społeczności miejskiej. Dlatego na wstępie wymienię te zagadnienia których nie poruszę i wyjaśnię dlaczego.

Nie będę zajmował się wojnami. Świebodzin, choć nigdy nie oblegany i nie niszczony wojnami przeżywał jednak ciężkie chwile w czasie częstych przemarszów wojsk. Kwaterunki, burdy, kontrybucje były codziennością. Były tu prawie wszystkie wojska środkowej i wschodniej Europy. Te cierpienia przeżywały i inne miasta na przestrzeni dziejów aż po współczesność i groza wojny jest nam powszechnie znana, a wielu z nas nawet z autopsji.
Nie będę również mówił o bijatykach, zabójstwach, wypadkach czy pożarach 2-3 domów. Dziś mamy bójki w dyskotekach, strzelaniny na parkingach, porachunki mafii wreszcie tak liczne wypadki drogowe, że tym nas minione wieki niczym nie zaskoczą.
Nie wspomnę także o utyskiwaniu i karaniu za uwiedzenia, zdradę małżeńską, za nierząd czy wreszcie oburzenia na bardzo złą sławę łaźni miejskich. Dziś mamy to samo, ponadto "krasawice" na trasach przelotowych, natomiast łaźnie zastąpiły dziś agencje towarzyskie.
Nie będę wspominał także kłopotów finansowych kupców, rzemieślników i nauczycieli bo istniały one zawsze i trwają niezmiennie do dziś. (...)

Jak grom z jasnego nieba spadały na miasto pożary. Wszystkie domy z wyjątkiem ratusza, kościoła, szkoły (od 1604r.) i zamku zbudowane były z drewna lub ich konstrukcje były ryglowe (drewniana konstrukcja wypełniona gliną zmieszaną ze słomą). Piece prymitywne, otwarty ogień latarni, świec, łuczywa. W mieście były stajnie, obory, stodoły. Paliło się często.
Strażnik z wieży alarmował dzwonem, ale kiedy ogień wybuchał, wszystko zależało od kierunku wiatru. Ratunkiem był deszcz. Pierwsze przepisy przeciwpożarowe i środki ppoż. Pojawiły się dopiero w drugiej połowie XVIII wieku.

Miasto paliło się już wcześniej, ale my zajmiemy się wyłącznie XVI i XVII wiekiem i to tylko tymi pożarami, które obejmowały znaczną część miasta. I tak:
. r. 1500 - spłonęło pół miasta,
. r. 1522 - pożar browaru na Kreuzstrasse (3 Maja) rozprzestrzenił się błyskawicznie, spłonęło całe miasto w obrębie murów z wyjątkiem ratusza, kościoła, szkoły i zamku,
. r. 1541 - w ciągu trzech godzin spłonęło całe miasto i przedmieścia z Bramą Krzyżową, pozostał tylko zamek i przedmieście Głogowskie. Stopiły się dzwony kościoła,
. r. 1637 - pożar na rynku, spaliła się cała część miasta od ulicy 3 Maja aż po otoczenie kościoła Św. Michała. Znów stopiły się dzwony kościoła. W sumie 60 domów mieszkalnych i innych zabudowań.
. r. 1640 - pożar spowodował żołnierz szwedzki stacjonujących tu wojsk, spłonęło prawie 50 domów mieszkalnych oraz inne zabudowania.

Nie licząc pożarów drobnych i wcześniejszych, to w okresie 140 lat miasto paliło się 5 razy, średnio co 28 lat! Łaski książęce, ulgi podatkowe, drewno z lasu miejskiego pomagały odbudować miasto, ale wszystko trzeba było za każdym razem rozpoczynać od zera. Ginął cały dobytek. Lęk przed ogniem był ogromny. Spodziewać się go można było w każdej chwili i trzeba było mieć wszystko w pogotowiu.

Nad mieszkańcami miasta wisiało nieustannie widmo zarazy. Przybywała głównie ze wschodu. Środków zaradczych prawie nie było. Nieliczni tylko uchodzili z życiem, i tak: . r. 1510 - zmarło tyle ludzi, że nikt ich nie potrafił policzyć,
. r. 1533 - zmarło 1900 osób - a miasto było przecież małe,
. r. 1552 - zginęło ponad 2000 osób - zaraza z nawrotami,
. r. 1625 - zmarło 775 osób,
. r. 1630-33 - w pierwszych dwu latach zmarło 1700 osób - niepoliczone i nie rejestrowane w kościele zwłoki leżały po polach,
. r. 1654 - zarazę przywlekli kuśnierze i kupcy skór z Rosji, we Frankfurcie zaraza szalała 7 razy, w Świebodzinie pochłonęła 400 ofiar.

W ciągu tych 144 lat dżuma szalała 6 razy, średnio co 24 lata! Jak dobrze, że nie znamy tego nieszczęścia. Przytoczę tylko fragmenty z historii miasta Gustawa Zerndta:
"Miasto wydało zarządzenia. Boczne drogi zabarykadowano i ustawiono obok nich szubienice z napisem, że kto mimo to przejdzie będzie na miejscu powieszony. Damy z zarazą znaczono podwójnym krzyżem i zabijano na parterze drzwi i okiennice deskami i gwoźdźmi. Zdrowi mogli przedtem dom opuścić ale nie wracać, dopiero po 40 dniach po ustąpieniu zarazy. Duchowni nieśli chorym pociechę przez otwory w okiennicach. Strażnicy dostarczali żywność. Zamknięci mogli tylko z piętra spuszczać koszyki. Zrzucone pieniądze i kartki z życzeniami zakupu brano łyżką lub obcęgami i najpierw moczono w occie. Grzebano bez konduktu (zakaz) o 1 łokcia głębiej niż zwykle i zalewano niegaszonym wapnem. 40 dni po ostatnim zgonie lub po przeżyciu ostatniego chorego dom otwierano i miejscy strażnicy czyścili dom octem, słoną wodą, gorącym ługiem, ściany tynkowano". Głównymi środkami "medycznymi" było głębokie wypalanie ropni rozżarzonym do białości żelazem, doustnie czosnek.

W owych czasach karano surowo, a ze złodziejami nie patyczkowano się. Oto wyciąg z ówczesnego "kodeksu": "Jeśli kradzież wyniosła pół srebrnego grosza (Batzen) i została potwierdzona przez trzech wiarygodnych świadków należy go stracić. Jeżeli wyniosła mniej, to ma być publicznie wychłostany, jeżeli jednak wcześniej był dokonał niecnego czynu lub krzywoprzysięstwa to należy też go stracić". Zabójstwa nie były niczym niezwykłym i karano je często grzywną lub odszkodowaniem rodzinie. A dziś odwrotnie. Dalej pisze kronikarz: "że miasto miało własnego kata jest pewne. Miał on w tych dawnych czasach tyle roboty, że musiał utrzymywać pomocnika. Kiedy chwilowo "etat" kata nie był obsadzony, miasto angażowało katów z Międzyrzecza lub Krosna. Umowa z Ambrozisem, katem z Międzyrzecza opiewała na 2 guldeny od egzekucji i utrzymywanie przez wszystkie dni "pracy". Inne zajęcia jak chłosta, tortury w czasie przesłuchań prawdopodobnie też należały do jego obowiązków. Wykonywał też drobniejsze kary np. obcinanie rąk za kradzież. A oto przykłady z zachowanych (dziś ich nie ma) ksiąg sądowych np. tylko z samej końcówki XVI w.
. r. 1597, 30 stycznia ścięto Michaela Heinza za kradzież,
. r. 1597, 15 sierpnia niejaką Baumgarten zakopano żywcem i przebito palem za wiarołomstwo i mord na własnym nienarodzonym dziecku,
. r. 1597, 4 sierpnia ścięto Heinza Schade z powodu ciągłych kradzieży, tego samego dnia ścięto Hansa Horna za to samo - obaj sukiennicy,
. r. 1598, 28 listopada Georg Heinze stracony za kradzież przez stopniowe obcinanie członków i pogrzebany przed bramą Głogowską,
. r. 1599, 11 czerwca Heinz Burgman powieszony za kradzież i nierząd.
Ktoś może mi zarzucić, że we wstępie obiecałem nie poruszać spraw indywidualnych. Ale to nie były sprawy indywidualne. Na egzekucję zbiegało się całe miasto. Była to ciekawość, demonstracja potępienia zła, dowartościowanie się, że to ja jestem kryształowy. Było to wielkie spotkanie, ceremoniał, teatr, kino, telewizja, telefon, wszystko w jednym! Były opisy zbrodni, plotki, ocena lub krytyka sztuki katowskiego rzemiosła, wreszcie lekcja wychowawcza. Rodzice zabierali bowiem dzieci by im pokazać co czeka człowieka za niecne czyny. Dlatego kaci prześcigali się w organizowaniu atrakcyjnego spektaklu. A oto inny okres:
. r. 1630, 22 czerwca ścięto Bartela Buttnera za kradzież koni, głowę nabito na drąg, a ciało łamano kołem - tego samego dnia powieszono Hansa Bergera za kradzież wołów i koni.
Inny wycinkowy okres: od 1667 do 1686 ścięto pięć osób za występki różnego pochodzenia. Ciekawe wydarzenie miało miejsce w 1738 roku: została 6 lipca zasztyletowana w nocy w łóżku żona kata Krasnego przez młodzieńca, który za kradzież uwięziony w Stockhauzie (więzienie w baszcie za PKO - antykwariat) wyzwolił się z łańcuchów (chyba zemsta na kacie za tortury?). Młodzieńca ujęto w szuwarach za zamkiem i 28 września ścięto a ciało łamano kołem. Wniosek: jeszcze w połowie XVIII wieku miasto posiadało kata!

Obraz ówczesnego wymiaru sprawiedliwości nie byłby pełny, gdybyśmy nie wspomnieli o procesach czarownic. W XVII wieku były one częste w Zielonej Górze i Frankfurcie. Sędzia miejski Gottfried Beissricht nie chciał okazać się opieszałym i łapał czarownice gdzie tylko się dało. Wyłapał ich aż 6 (2 ze Świebodzina, 4 z Ołoboku). Dwie popełniły samobójstwo w więzieniu - oczywiście winnym był czart, który jednej przetrącił kark, a druga się powiesiła. 13 lipca 1662 roku płonęło 6 stosów na ołobockim wygonie za trzecim wiatrakiem. Mieszkańcy Świebodzina i okolicznych wiosek przybyli tłumnie by radować wzrok męczarniami, z dzisiejszego punktu widzenia, niczemu niewinnych kobiet. Jak głosiła fama czarownice rzuciły klątwę na sędziego, który nie przeżył po egzekucji nawet 4 tygodni. Tak więc dżuma, cholera, pożary, topór katowski, stosy były powszechne i siały grozę wśród mieszkańców tego samego miasta, w którym my dziś żyjemy. Pozwolę sobie zostawić to wszystko bez komentarza!